Wyprawa Robinson 2004

Wywiad z Kasią Drzyżdżyk

Osiemnastu uczestników telewizyjnego reality show „Wyspa Robinson” zostało rzuconych na bezludne wyspy u wybrzeży Malezji. W gronie śmiałków znalazła się Katarzyna Drzyżdżyk, 22-letnia fotomodelka z Żywca. Początkowo mało kto wierzył, że urodziwa, filigranowa dziewczyna będzie rozdawać karty w programie. Stało się jednak inaczej.

-Spędziłaś na bezludnej wyspie blisko dwa miesiące. Który dzień był najgorszy?
-Każdy był trudny. Żyliśmy w ekstremalnych warunkach. Chodziliśmy głodni i brudni. Cieszę się jedynie, że zobaczyłam kawałek pięknego świata. To była przygoda życia. I wcale nie marzę o powtórce.

-W którym momencie skończyła się zabawa, a zaczęła walka 100 tysięcy złotych?
-Na początku zostaliśmy podzieleni na dwie grupy. Ja trafiłam do zielonych. Dostawaliśmy w tyłek, przegrywaliśmy konkurencje, dlatego nie mieliśmy jedzenia. Było nieciekawie. Kiedy już zostaliśmy połączeni w całość, każdy zaczął grać nie dla drużyny, ale dla siebie. O nagrodę albo immunitet, który gwarantował nietykalność w czasie Rady Wyspy, na której eliminowało się kolejnych uczestników.

-Czułaś się bezpiecznie na wyspie, daleko od cywilizacji?
-Zdarzały się odwodnienia, zatrucia, udary. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Sama potrzebowałam pomocy. W czasie jednej z konkurencji ubiło mi paluch. Od dłuższego czasu miałam odpaść, dlatego tak zależało mi na zdobyciu w tej konkurencji nietykalności. Opiekował się nami lekarz. Mieliśmy jednak świadomość, że zanim by dopłynął do nas, minęłoby trochę czasu.

-Na początku nie byłaś typowana w gronie faworytów do wygranej…
-Pokazałam im góralski charakter.

-Utrzymujesz kontakty z mieszkańcami wyspy?
-Oczywiście. Mam bardzo dobry kontakt z Witem, Jarkiem i Agatą. Najprawdopodobniej spędzimy razem Sylwestra.

-Jak wyglądał dzień na wyspie?
-Na dzień dobry kąpaliśmy się w morzu. Potem wykonywaliśmy różne obowiązki. Bywały jednak i takie dni, kiedy od rana do wieczora leżeliśmy w szałasie. Byliśmy tak głodni i zmęczeni, że nie byliśmy w stanie nic zrobić. Praktycznie nie było takiego dnia, żebym czuła się syta. Cieszył nas talerz ryżu. Dlatego w przyszłości chciałabym pomagać potrzebującym. Siedząc głodna na wyspie, zrozumiałam co czują.

-Miałaś momenty załamania?
-Oczywiście. Była nawet taka chwila, kiedy chciałam się wycofać. Stało się to wtedy, kiedy podczas jednej z konkurencji ubiłam sobie palec. Bolało, ale nie o to chodziło. Wtedy dało znać o sobie przemęczenie i miałam dość.

-Program się skończył, co dalej?
-Studia. To jest dla mnie najważniejsza sprawa, na to mam zamiar przeznaczyć wygrane w programie pieniądze.

-Jaki kierunek?
-Nie wiem, zupełnie nie mam pojęcia. Na razie kończę w Bielsku studia na kierunku fizjoterapia. Bronię się już w styczniu. Może przeniosę się do Warszawy? Muszę się rozwijać, a tu w Żywcu trudno mi będzie się spełnić.

-Fizjoterapia? To już wiem, skąd u takiej drobnej dziewczyny taka siła.
-To wcale nie dzięki studiom. Ludziom rehabilitacja i fizjoterapia kojarzą się z masażami, do których faktycznie potrzebna jest spora siła. Tymczasem przy dzisiejszym postępie medycyny większość rzeczy robi się za pomocą najróżniejszych urządzeń.

-Jak po programie?
-Moje życie nabrało ogromnego tempa. Na przykład dzisiaj od rana miałam sesję fotograficzną, w ciągu dnia udzieliłam kilkunastu wywiadów przez telefon, a wieczorem siedziałam na czacie i odpowiadałam na pytania internautów. Jest dopiero dziesiąta wieczorem, a ja jestem tak zmęczona, że zasypiam.

-Warto było pomieszkać trochę na bezludnej wyspie?
-Jasne! Dla mnie ten wyjazd był naprawdę przygodą życia. Nie chodziło wcale o możliwość wygrania pieniędzy. Mówiłabym tak samo, gdyby nie udało mi się zwyciężyć. Gdyby nie ten program, pewnie nigdy nie udałoby mi się przeżyć takiej niezwykłej przygody. Przecież raczej nie lata się na wakacje na bezludną wyspę.

-Skoro nie wzięłaś udziału w programie dla pieniędzy, to po co?
-Żeby się sprawdzić, ile mogę wytrzymać. W Malezji udowodniłam sobie i innym, że naprawdę jestem twardą góralką i mogę wiele znieść.

-Wiedziałaś, gdzie polecicie?
-Nie, dowiedzieliśmy się dopiero na lotnisku. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że będzie to jakieś bardzo egzotyczne miejsce, bo wcześniej zaszczepili nas na różne choroby. Nie przypuszczaliśmy jednak, że polecimy aż do Malezji.

-Czy to, co oglądaliśmy w programie, było prawdziwe? Czy naprawdę tak trudno było przetrwać na tropikalnych wyspach?
-Było bardzo ciężko przetrwać te dwa miesiące. Najtrudniejsze było pokonanie własnych słabości, na przykład zrezygnowanie z wygód, do których człowiek jest na co dzień przyzwyczajony, z przedmiotów, których się na co dzień używa.

-Co najbardziej Ci doskwierało?
-Brak jedzenia. Do brudu można się przyzwyczaić. Głodu nie da się oszukać.

-Naprawdę byliście głodni?
-Naprawdę. Nie jadłam przez dwa tygodnie. Musiały mi wystarczyć woda i orzechy kokosowe. Ciężko było to znieść.

-A konkurencje były trudne?
-Tak, wymagały siły i wytrzymałości. Niektóre szczególnie dały mi w kość. Na przykład przeciąganie liny czy – jak to nazwaliśmy – krzesełko, czyli konieczność wytrzymania jak najdłużej w półprzysiadzie, w bardzo niewygodnej pozycji.

-W Polsce o programie zrobiło się głośno, kiedy w jednym z odcinków uczestnicy zabili węża…
-To nie zdarzyło się w mojej grupie.

-A co byś zrobiła, gdybyś w tym musiała uczestniczyć?
-Postąpiłabym tak, jakby zadecydowała grupa. Ludzie, którzy sami nie byli w takiej sytuacji, nie powinni oceniać postępowania innych. Tam panowały inne reguły gry.

[Dziennik Zachodni]

Poprzedni artykułNastępny artykuł