Big Brother

Karolina Pachniewicz po latach: „Mam żal o to jak mnie przedstawiono w programie”

Karolina Pachniewicz | fot. archiwum prywatne

Jedna z uczestniczek pierwszej edycji „Big Brothera”, córka Bogusława Pachniewicza, byłego siatkarza AZS Olsztyn, przez wiele lat odmawiała mediom wywiadów. Siedem lat temu, po rodzinnym dramacie, dawna gwiazda reality show zamieszkała w Manchesterze, gdzie pracuje i prowadzi bloga. Karolina Pachniewicz opowiada o kulisach słynnego programu, swojej decyzji o emigracji i o tym jak wygląda jej obecne życie.

Karolina Pachniewicz | fot. archiwum prywatne
Karolina Pachniewicz | fot. archiwum prywatne

– Jak wspominasz czasy programu „Big Brother”?
– Udział w programie był super przygodą, dał mi popularność – olbrzymią na tamte czasy. Ale nie czułam się z tym dobrze. Peszyło mnie tak wielkie zainteresowanie, jakie budziłam.

– Teraz wielu ludzi zabiega o pięć minut sławy. Ciebie kojarzono z Grzegorzem Mielcem, innym uczestnikiem programu. Co się wydarzyło z wami po programie?
– Grzegorz od lat mieszka w Brazylii. Mamy regularny, bardzo serdeczny kontakt poprzez Skype.

– Słyszałam, że po „Big Brotherze” spotkało cię wiele złego.
– Tak, spotkałam się z wieloma przykrościami ze strony ludzi – przedrzeźnianie i docinki… To było przykre.

– Chyba drażniła ich twoja szczerość?
– W programie byłam wykreowana przede wszystkim na pustą dziewczynę, która ma pstro w głowie. Bardzo było mi miło, jeśli ktoś widział we mnie coś więcej.

– Czy masz kontakt z osobami, które poznałaś w domu „Big Brothera”?
– Tak, nadal trzymamy się razem z Grzesiem, Moniką Sewioło, Gosią Maier, Manuelką Michalak. Monika jest w Szwajcarii, Gosia w Warszawie, Grześ w Sao Paulo, a Manuela w Luboniu.

– To wygląda na to, że jesteście blisko pomimo odległości. Masz zamiar napisać kiedyś książkę o tym jak wyglądało życie w tym domu od kulis?
– Nie myślę o napisaniu książki o „Big Brotherze”, ale czasem myślę o napisaniu książki o moim życiu. W końcu na przykład wychowałam się w Niemczech, bo mój tata był wybitnym siatkarzem, liceum skończyłam w Stanach Zjednoczonych i studiowałam na niemieckiej uczelni. Poza tym mam na swoim koncie parę szalonych przygód.

– Co najbardziej niesamowitego przeżyłaś w miłości?
– Kiedyś w 85. dzień znajomości chłopak przyniósł mi 85 czerwonych róż i pierścionek i poprosił mnie o rękę. Przyjęłam oświadczyny, ale po roku się niestety rozstaliśmy.

– Skąd twoja decyzja o wyjeździe do Wielkiej Brytanii?
– W 2007 roku, po śmierci mamy, chciałam zmienić swoje życie i dlatego wyjechałam do Anglii do swojego przyjaciela, projektanta mody Daniela Jacoba Dali. Tak bardzo pokochałam Manchester, że postanowiłam zostać tam na stałe.

– Miałaś tam pomysł na siebie? Czym się zajmowałaś?
– Ze względu na fakt, że mam magistra z gospodarki turystycznej i mówię biegle po angielsku i niemiecku, wiedziałam, że nie będę miała problemu ze znalezieniem pracy.

– Jakie były twoje początki za granicą?
– Zamieszkałam z Danielem, a po roku wynajęłam mieszkanie. Znalazłam od razu pracę w firmie turystycznej, w której pracowałam pięć lat.

– Wiele osób wybiera Londyn, ty zaczepiłaś się w Manchesterze. Pamiętasz pierwszy dzień tutaj i swoje pierwsze wrażenia?
– Tak, pamiętam doskonale. To były Walentynki. Daniel odebrał mnie z lotniska i kiedy jechaliśmy przez miasto, zakręciło mi się w głowie, bo wszystko było tak duże i kolorowe w porównaniu do polskich miast. Pamiętam, że napisałam SMS-a do kolegi w Polsce. „Rafał, tu jest zajebiście, jak w filmie” (śmiech). Poza tym widziałam dziewczynę w sandałkach w lutym, co mnie bardzo zdziwiło. Teraz przywykłam do tego widoku.

– Żyjąc w Anglii masz jakieś kompleksy jako Polka?
– W ogóle nie mam kompleksów! Zostałam od razu zaakceptowana i czuję się tu jak ryba w wodzie. Planuję zostać na stale. W Polsce nie potrafię się już odnaleźć. Do kraju przylatuję dwa razy do roku, żeby odwiedzić tatę i koleżanki.

– Co najbardziej ci się podoba w tym kraju, a do czego masz zastrzeżenia?
– Podoba mi się to, że można się na przykład ubrać w worek do kartofli czy wyjść z wałkami na głowie po zakupy i nikt się tym nie przyjmuje. Podoba mi się, że każdego stać na wyjście na kolację i knajpy są zapełnione każdego dnia. Uwielbiam chodzić do fajnych restauracji i pubów i obserwować ludzi. Lubię to, że ulice żyją o każdej porze dnia. Nie mam żadnych zastrzeżeń do Wielkiej Brytanii. Jest to kraj, w którym się żyje bezstresowo i jestem wdzięczna, że otworzyli granice! (śmiech).

– Spotykasz się głównie z Polakami czy wniknęłaś w angielskie towarzystwo?
– Mam w Liverpoolu przyjaciółkę Kasię i jej męża Marcina, który był w Polsce uczestnikiem programu „Idol”. Poza tym mam tylko towarzystwo angielskie.
– Karolina Pachniewicz w swoim domu w Manchesterze Karolina Pachniewicz w swoim domu w Manchesterze Foto: Materiały prasowe

– Jesteś z kimś związana czy mieszkasz sama? Słyszałam, że spodziewasz się dziecka…
– To, że spodziewam się dziecka słyszę za każdym razem, kiedy przytyję (śmiech). Nie, nie spodziewam się – jestem singielką i mieszkam sama.

– Chciałabyś założyć rodzinę?
– Tak, marzę o tym i chyba najwyższy czas, bo mam 34 lata. Mój ideał faceta to taki, który kocha mnie nad życie!

– Podobają ci się Anglicy, Polacy a może inne narodowości?
– Dotąd byłam związana tylko z Anglikami o niebieskich oczach i chyba tak zostanie! (śmiech)

– Mieszkasz w Anglii już 7 lat. Co dał ci pobyt na emigracji?
– Dał mi ciekawe, barwne i bezstresowe życie. Tęsknię jedynie za tatą. Bardzo lubię polską kuchnię, ale polskie sklepy w Manchester są super zaopatrzone.

– Swojego bloga prowadzisz w dwóch językach. Skąd pomysł na niego?
– Pomysł na bloga podsunęła mi koleżanka z liceum. Prowadzę go na zasadzie pamiętnika. Jak mi się coś podoba, to robię zdjęcia i piszę post. To świetne hobby! Na modzie się nie znam. Mam swój styl, ale na pewno nie jestem Jessiką Mercedes (śmiech). Najbardziej interesują mnie wnętrza. Moim marzeniem jest zarabiać na życie projektując wystrój mieszkań czy planów filmowych. I ono może się wkrótce po części spełnić.

– Masz zamiar zostać projektantką wnętrz?
– Po 6 latach porzuciłam posadę biurową i zaczęłam pracę jako asystentka kamerzysty. Poza tym dorabiam jako statystka w serialach. Teraz będę też pomagać na planach filmowych projektować wnętrza do scen. Na początek bezpłatnie, ale zobaczymy jak to się rozwinie.

– Brzmi ciekawie. Masz kontakty w świecie filmu?
– Tak.

– Czy jest coś, czego żałujesz w życiu, masz jakieś niespełnione marzenia?
– Tak, żałuję, że pracowałam ostatnie 6 lat w biurze i nie zaryzykowałam wcześniej, aby zająć się tym, co naprawdę mnie interesuje i cieszy. Teraz przez kolegę dostałam pracę asystentki na planie. Zagrałam też niedawno policjantkę w znanym serialu „Hollyoaks”.

– I jak bylo na planie?
– Super! Po prostu byłam w swoim żywiole. Od przyszłego tygodnia będę przez półtora miesiąca na planie.

– Nie myślałaś aby spróbować przebić się tam do przemysłu filmowego?
– Nie chcę być aktorką, ale przemysł filmowy jest bardzo ciekawy! Sama praca na planach filmowych jest pasjonująca. Gdybym mogła projektować wnętrza na planach zdjęciowych i zarabiać tak na życie, to byłabym wniebowzięta. Granie to taka dorywcza praca, muszę mieć jakiś stały dochód.

– Co chciałabyś robić za 10 lat, w jakim miejscu być?
– Chciałabym kupić dom, mieć męża, super pracę, psa i uśmiech na twarzy.

– O dziecku nie wspomniałaś.
– Nie ciągnie mnie do dziecka.

– Czyli te rzekome ciąże to wymysł mediów?
– Tak, nigdy nie byłam w ciąży i nie planuję. Dla mnie najważniejsze w życiu jest robić to, co mnie uszczęśliwia, czyli pisanie bloga i fajna praca. Plus ładny dom i pełna lodówka (śmiech).

– Dostajesz propozycje wywiadów i sesji do polskich mediów? Ludzie cię jeszcze pamiętają?
– Tak, dostaję propozycje, ale przez wiele lat odmawiałam, bo były zazwyczaj złośliwe.

– Co było dla ciebie najgorszym przeżyciem po programie? Masz żal do TVN?
– Tak, mam żal o to jak mnie przedstawiono w programie, ale nie tylko. Byliśmy bardzo ograniczeni kontraktem – wszystko musiało iść przez TVN. Nie mogliśmy nic robić na własną rękę. Zagrałam w dwóch filmach Jerzego Gruzy i brałam udział w paru sesjach zdjęciowych, ale nie przełożyło się to na stałe propozycje zawodowe. Nie mogliśmy występować w konkurencyjnych stacjach czy brać udziału w imprezach charytatywnych. Na pewno dużo mnie ominęło, zresztą wiem z pewnych źródeł, że oszukiwali nas też finansowo. Przykre to bardzo.

– Co doradziłabyś komuś, kto chce wystąpić w reality show?
– To super zabawa, ale żeby nie spodziewał się po tym nie wiadomo czego! Zwłaszcza jeśli chodzi o finanse. Szczerze mówiąc, uważam, że po tak wielkim sukcesie, jakim był „Big Brother”, każdy z nas powinien być ustawiony do końca życia. A tak się nie stało, jak na przykład w przypadku angielskich uczestników.

– Teraz gwiazdy reality TV nierzadko zostają częścią show-biznesu na dłużej. Śledzisz nowe twarze w polskiej rozrywce?
– Śledzę na przykład polskie szafiarki i nie rozumiem dlaczego jest na nie taka nagonka.

– Masz dystans do siebie. Jak się czujesz w swoim ciele? Co postrzegasz jako swój największy atut?
– Ideał piękna jest w Anglii inny niż w Polsce. W Polsce im chudsza tym lepsza (śmiech), a w Anglii powodzeniem cieszą się dziewczyny „większe”, takie jak ja, więc nie narzekam (śmiech). Mam zawsze uśmiech na twarzy, a to pomaga w życiu. Jestem zawsze miła.

– Czego nauczyła cię telewizja? Nie żałujesz tej przygody z „Big Brotherem”?
– Nie żałuję. Zawsze będę Karolinką z pierwszej edycji „Big Brother”. Boże, przecież to był wielki show 13 lat temu i ludzie wciąż go pamiętają! Nauczyłam się, że nie można być szczerym, jeśli chcesz, żeby każdy cię lubił. Ale wcale się tego nie trzymam. Nie zabiegam o sympatię każdego. Nie jestem dolarem, żeby mnie każdy lubił! (śmiech)

[Joanna Rokicka, Plejada]

Poprzedni artykułNastępny artykuł