Uczestnicy reality show wierzą, że udział w programie rozwiąże ich problemy. Zrobią karierę, zdobędą pieniądze. Ale życie płata figle.
Monika Sewioło rozwiodła się po wyjściu z „Big Brothera”. Rozpadło się też małżeństwo Irka Grzegorczyka. O utrzymanie związku walczy Witek Osasiuk z „Baru”. Czy reality shows niszczą miłość?
– On nic nie pamięta, był tak odojony wódą – mówią uczestnicy najnowszej edycji „Baru” o Witku Osasiuku. Dwa tygodnie temu Polsat pokazał, jak Witek ląduje w łóżku z inną uczestniczką „Baru 5: VIP”, Anią. Obejrzało to miliony ludzi, w tym żona Witka, Jolanta. Widzowie mogli usłyszeć, jak podczas programu na żywo Jola płacze do słuchawki: – Wszystko zniszczyłeś…
Osasiuk zrezygnował z udziału w programie. Usiłuje skleić małżeństwo: – Nie jest tragicznie, ale nie jest dobrze – mówi.
– Czeka ich zajebiście długa droga – podsumowują uczestnicy „Baru”.
W głowie się przewróciło
Po pierwszej edycji „Big Brothera” rozpadło się małżeństwo Moniki Sewioło. Monika, nie wstydząc się kamer, paradowała nago pod prysznicem, a telewidzowie zastanawiali się, co na to jej mąż? Jerzy Sewioło, frezer w zakładach armatury, przeżył najazd prasy na ich dom w Suchej Beskidzkiej. Wszystkim mówił, że ma do Moniki zaufanie (byli ze sobą od 9 lat) i jej występ w „Big Brotherze” nic nie zmieni, miłość przetrwa. Stało się inaczej.
– Monika wyszła z programu i od razu jej się w głowie przewróciło. Nie mogliśmy się dogadać – opowiada dziś Jerzy Sewioło. Denerwowało go, że zrobiła się butna, zarozumiała. Bardzo „gwiazdkowała”. Miała fochy. Raz dawała autografy, pozowała do zdjęć, potem była opryskliwa. Jerzy się wstydził.
– Przez takie postępowanie wjazdu do Suchej nie miała – opowiada. Mówi, że Monika jego też zraniła. Tak, jak kobieta potrafi zranić mężczyznę. – Przepraszała. Raz zapewniała, że kocha, innym razem, że nie. To się zmieniało co dwa tygodnie.
Niech zmieni nazwisko!
Po „Big Brother” wytrzymał z Moniką 11 miesięcy. Właściwie był sam. Ona ciągle wyjeżdżała do swoich nowych znajomych, bawiła się. Nie chciała, żeby węszył, wiedział, co robi. – Tylko jej przeszkadzałem. Zmieniła się nie do poznania. Nie chciałem z taką kobietą żyć. Wyprowadziłem się do rodziców – opowiada Jerzy. W maju 2003 roku rozwiedli się. Od tej pory nikt nie pyta Jurka: „Co tam u Moniki?”. Właściwie, jego samego przestało to interesować. Słyszał, że związała się z dużo starszym producentem telewizyjnym. Widział go kiedyś w Suchej: łysy, w okularach, elegancki. – Kilka lat młodszy od babci Moniki, a babcię ma młodą: z 1935 roku – uśmiecha się.
Po rozwodzie Jerzy Sewioło ułożył sobie życie. Nadal pracuje w zakładach armatury. Na czacie poznał ładną czarnulkę. Też Monikę i też po przejściach. Mieszka w Dębicy, ma sklep z ciuchami. – Jestem szczęśliwy – mówi. – Program przyspieszył to, co mogło się zdarzyć później. Lepiej, że kopa od życia dostałem, kiedy jeszcze nie mieliśmy dzieci…
Z rozwodu syna są również zadowoleni jego rodzice. – Na pychę Moniki patrzeć nie mogłam – mówi pani Ewa, mama Jerzego.
Po przygodzie z telewizją nazwisko Sewioło stało się znane. Mimo to Jerzy wolałby, żeby Monika je zmieniła. – Mogłaby np. wrócić do panieńskiego nazwiska Strzęp – mówi. – Moje wolałbym zarezerwować dla obecnej Moniki.
Cenne są brudy
Adrian Urban, zwycięzca pierwszej edycji „Baru”, wygrał 55-metrowe mieszkanie w Warszawie. Mimo to wynajmuje kawalerkę w Gdyni. Pieniądze na wynajem zarabia m.in. prowadząc programy młodzieżowe w Radiu Gdańsk. Całe wakacje dorabiał w sopockich pubach. Gra w Teatrze Wybrzeża i filmach offowych. Póki co wygrana jest poza jego zasięgiem. Media informowały, że nie stać go na opłacenie podatku od nagrody: 20 tys. zł. – Nie chcę o tym rozmawiać – zaznacza na wstępie.
Niechętnie wspomina pobyt w „Barze”. – Idziesz do reality show i myślisz, że to program dla ciebie. Tymczasem to telewidzowie są ważni, a nie ty – mówi. – Cenne są brudy, a nie pozytywne informacje. Uczestnicy dostają delikatne sugestie, jak mają się zachowywać, żeby było ciekawiej. Kumatych nie da się zmanipulować, ale tych mniej rozgarniętych, i owszem…
Adrian przyznaje, że gdyby miał rodzinę, nigdy nie zgłosiłby się do tego typu programu. – Jest duże prawdopodobieństwo, że po powrocie z programu, w rodzinie wszystko się rozpier… – uśmiecha się. – 70 proc. znanych mi uczestników reality miało problemy w związkach.
Adrian jest półsierotą. Nie utrzymuje kontaktów z ojcem. Poszło m.in. o wygraną z „Baru”.
Wszystko się zawaliło
Udział w drugiej edycji „Big Brothera” namieszał w życiu Irka Grzegorczyka. Kosmita, człowiek z liściem na głowie, wszędzie go było pełno – tak go zapamiętali widzowie. Irek przeżył załamanie nerwowe, rozpadło się jego małżeństwo. Żona wyprowadziła się z synami do rodziny w Zielonej Górze. Musiał zamknąć sklep z ubraniami dla dzieci.
– Po programie wszystko się zawaliło – mówi Jan Grzegorczyk, ojciec Irka. Właśnie wrócił z targu w Lubsku. Z Irkiem handlują ziemniakami. – Tych worów trzeba się nadźwigać. Nic samo nie przychodzi – mówi. Ma żal do telewizji. – To judasze! Oglądalność była najważniejsza, więc wycisnęli ludzi, a potem rzucili na bok i przestali się interesować – uważa.
Opowiada, że show się skończył, a Irek musiał wrócić na ziemię. Jest po rozwodzie. Co tydzień może spotykać się z synkami.
– Irek związał się z Agnieszką Lorek. Bardzo sympatyczna – informują mieszkańcy małej wsi Koło w Lubuskiem. Tam mieszka najpopularniejszy uczestnik drugiej edycji „Big Brothera”.
Agnieszka Lorek, wrażliwa dziewczyna ze Śląska, była z Irkiem w programie. Przed „Big Brotherem” śpiewała z zespołem gotycki rock, malowała, pisała wiersze. Mówi, że z Irkiem łączy ją podobne widzenie świata. – Uciekliśmy od ludzi, odizolowaliśmy się. Mieliśmy dość – informuje.
Irek siedzi na bujanym fotelu i potakuje. Sam niechętnie wspomina „Big Brothera”. – Wyciszyłem się – mówi.
Gwałt na psychice
Agnieszka Lorek opowiada, że przed występem w telewizji rodzice trzymali ją pod kloszem. Nie wiedziała, że świat jest brutalny.
– Po wyjściu z programu czułam się zgwałcona emocjonalnie – mówi. Przez tydzień nie mogła spać. Przez pół roku miała stany lękowe. Agnieszka bała się wyjść z domu, czuła się osaczona. – Załamał mi się obraz człowieka – opowiada. Rodzice jej nie poznawali. Bolało ją, że nikt jej nie rozumie.
– W programie traktują cię jak jajko, a potem wychodzisz i czujesz wielką samotność. Te emocje opadły dopiero po dwóch latach – podkreśla. Irek: – Nie wiedziałem, co to popularność. Jak się zachować, kiedy sto osób cię obskakuje i obmacuje?!
Opowiada, że człowiek najpierw totalnie się otwiera, a potem okazuje się, że niczego sobie nie zostawił. Kamery gasną, a ty budzisz się całkiem obnażony i nie potrafisz odnaleźć w szarym życiu. – Za udział w programie płaci się wysoką cenę – podsumowuje Irek.
Agnieszka liczyła, że „Big Brother” pomoże jej w karierze muzycznej. Skoro Monika Sewioło nagrała płytę – myślała – to i do niej zapukają wytwórnie fonograficzne. Ale nic się nie zmieniło, choć nazywano ją gwiazdą.
– Po programie zrobiłam się pokorna – mówi Agnieszka. Dziś ma materiał na płytę, ale wstydzi się chodzić po prośbie. Dużo maluje. Przez zimę powstało 20 obrazów olejnych, chciałaby je wystawić. – Agnieszka ma dużo do zrobienia. Kibicuję jej – mówi Irek o jej pasjach. – Dzięki reality show znalazłam przyjaciela – uśmiecha się Agnieszka Lorek.
Oboje podkreślają, że dzięki programowi są razem. To jedyny plus, dla którego warto było wystąpić. Wszystko inne chcieliby wymazać z pamięci.
Tylko śmierć
Alina nigdy nie widziała, żeby syn płakał. Pierwszy raz zobaczyła jego łzy w telewizji. 24-letni Grzegorz wystąpił w programie TVN „Tylko miłość”. Grzegorz prosił swoją byłą dziewczynę, Wiesię, żeby do niego wróciła.
– Zrobiłbym dla ciebie wszystko. Obyśmy tylko byli razem. Tylko ty byłaś światłem w moim życiu – mówił. Kamera pokazywała na przemian zapłakanego Grześka i pokładającą się ze śmiechu widownię. – Przestałaś myśleć o nim? – spytał Wiesię prowadzący. – Tak – odpowiedziała.
W rodzinnej miejscowości został pośmiewiskiem. – Amator Wiesi! – krzyczeli za nim. Śpiewali piosenkę z programu: „All you need is love”. Po powrocie z nagrania próbował się otruć. Matka wezwała pogotowie. Odratowali go. Kilka tygodni potem powiesił się na strychu. Zostawił list: „Nie wiń nikogo”. Ale koledzy Grzegorza do dziś mają pretensje do telewizji: – Po co puszczali program, wiedząc, że nie ma dobrego zakończenia?
– Nie potrafię o nim przestać myśleć – mówi matka. – Szukałam pomocy u psychologa, nie pomogło. Nie wiem, kiedy skończy się to cierpienie.
[Małgorzata Janczewska, Elżbieta Mackiewicz]