Agent

Losy uczestników „Agenta”

Druga edycja „Agenta” właśnie się rozpoczęła. Znamy już nowych uczestników, ale jak wiedzie się bohaterom pierwszej edycji?

To oni byli pierwszymi, którzy wzięli udział w pierwszym w Polsce reality show. W ostatnich miesiącach 2000 roku kibicowała im cała Polska. Co się z nimi stało po tym, gdy napisy końcowe ustąpiły miejsca reklamom? Jak „Agent” zmienił ich życie? Poniższy artykuł ukazał się kilka miesięcy temu w „Polityce”. Wraz z fotoreporterem, uczestników pierwszej edycji odwiedził ich ówczesny gospodarz programu – Marcin Meller.

Wojtek Gibas, 26 lat, Bielsko-Biała

Odpadł jako pierwszy. Wciąż siedzi w nim zadra. Kiedy spotykają się co jakiś czas, śmieje się z innymi ze wspomnień, ale tak naprawdę to nie są jego wspomnienia. Skończył technikum włókiennicze, rok studiował ochronę środowiska na Politechnice Łódzkiej, miesiąc pracował w wytwórni makaronu, trzy lata w grupie interwencyjnej firmy ochroniarskiej. Jednocześnie został taksówkarzem i otworzył solarium. Już po „Agencie” sprzedał je i poszedł na rozmowę kwalifikacyjną do zachodniego koncernu. Wciąż nocami jeździ taksówką (nalepił na niej wielką plakietkę „Agenta”). Kiedy zabierze nas z Izoldą z pobliskiego Żywca, to ją potem w klubie będą częściej prosili o autografy. Wszak odpadła dopiero po czwartym odcinku.

Romek Cichos, 45 lat, Lubliniec
Odpadł jako drugi. Już po wyciągnięciu czerwonego piórka, a przed wejściem do samochodu był jak skamieniały. W nocy w hotelu (do Polski odlatywali dopiero następnego dnia) poprosił członków ekipy, by przekazali pozostałym zawodnikom jego aparat fotograficzny. Był chyba najbardziej przez wszystkich lubianym zawodnikiem. Taki do rany przyłóż. Chorzowianin, od 17 lat w Lublińcu. Pracował na katowickich targach, w Lublińcu kierował ośrodkiem wczasowym, potem przeszedł do Energoserwisu, firmy remontującej transformatory i generatory. Odpowiada za reklamę, grafikę, fotografię techniczną. Oprócz tego ma firmę w domu: robi szyldy, reklamy, skład komputerowy. Prowadzi obozy aktywnego wypoczynku dla młodzieży. Wychowuje dwóch synów, maturzystę i gimnazjalistę. – Starszy syn to mój problem, chce iść na teologię, uczyć religii. Przeszedł z nimi wszystkie góry w Polsce. Po „Agencie” zorganizował wyjazd na narty do Austrii – pojechała połowa weteranów z Francji. Najbardziej zżył się z Piotrem. Boi się, że przyjaźń agentów skończy się, gdy na kolejnych spotkaniach wciąż będą wałkować tylko wspomnienia. – Było, minęło, przeszliśmy do historii. Na jego starym Volkswagenie wielka nalepka „Agenta”.

Piotr Szyszko, 37 lat, Opole

Odpadł jako trzeci. Od momentu wyciągnięcia czerwonego piórka – nic, czarna dziura do momentu powrotu do Polski. Był załamany, nie chciał wracać do Opola. Wiedział, że za dwa dni kolejny zawodnik pojawi się na Okęciu. Czekał na lotnisku. – Kiedy pojawiła się Doda (Izolda), miałem łzy w oczach. Jak mało kiedy w życiu. Potem wzruszył się oglądając w telewizji, jak Remek jadąc na rowerze krzyczy „na pohybel!” – jego firmowe zawołanie. Długo nie mógł przeboleć przegranej. W epilogu, kiedy wszyscy zawodnicy spotkali się jeszcze raz w Krakowie, zyskał szansę rewanżu. Rywalizowali tym razem o dwuosobową wycieczkę do Francji. Wygrał. Trochę mu ulżyło. W „Agencie” w ciągu paru dni stał się naturalnym przywódcą grupy. Kiedy odpadł, prawie wszyscy płakali – to nie była gra na potrzeby telewizji. – Jestem wariat – mówi. Uczył się w policealnym technikum budownictwa, potem studiował nauczanie techniczne: – Jedyny kierunek, z którego nie da się wylecieć, chyba że się poprosi. Więc na II roku zgłosił się na ochotnika do wojska. Był potem złotnikiem, jeździł na saksy do Niemiec i Danii. Brał udział w rajdach samochodów terenowych, założył firmę turystyczną, handlował meblami. Rozwiódł się dwa lata temu, ale nadal prowadzi interesy z teściem. Organizuje rajdy samochodowe i zawody paintballowe; teraz często dla pracowników TVN. Wzbudza euforię dzieciaków swoim kosmicznie wyglądającym terenowym żółtym Polonezem (na masce plakietka „Agenta”). Ma 14-letnią córkę Sawę, która przyznaje, że tata jest szalony. We Francji zawodnicy umówili się, że zwycięzca zaprasza wszystkich gdzieś w Polskę na oglądanie pierwszego odcinka. Płaciła Liwia, dusza przedsięwzięcia – Piotr znalazł dom w Bieszczadach. Nie wziął tylko pod uwagę, że na tym polskim dzikim wschodzie TVN nie ma zasięgu. Zapraszali go na spotkania do podstawówek, gimnazjów, nawet na uniwersytet. – Jakaś pani, chyba od socjologii, zadzwoniła. Na sali 80 lasek. Wyobrażasz to sobie? – klaruje w opolskim barze w środku nocy, w przerwach na rozdawanie autografów. – Najciekawsze, że pytania w gimnazjum i na uniwersytecie były podobne – o nasze emocje. Fascynowało ich, że marzenia mogą być w zasięgu ręki. Trzeba pomóc losowi. Zaczął myśleć o stworzeniu własnego programu reality-show, z mnóstwem sytuacji stawiających uczestników wobec diabelskich dylematów. „Agent” przy tym to opowiastka dla kółka różańcowego. Zanim jednak Piotr przeszedł do konkretów, Polsat zaproponował mu casting na prowadzącego „Dwa światy”. A TVN zaoferował pracę przy nowym reality-show realizowanym przez producentkę „Agenta” – tym razem w Polsce i bardziej sportowo. Początek wiosną. Piotr będzie odpowiadać za logistykę i sprawy techniczne. – No to jedziemy! – ryczy w słuchawkę.

Izolda Sanetra, 33 lata, Żywiec

Odpadła jako czwarta. Przeczuwała to. Gdy się stało, poryczała się. I uciekła. Goniliśmy ją przez jakieś chaszcze. Cała dygotała, gdy próbowałem ją uspokoić. Potem piliśmy w hotelu. Mówiła, że ten tydzień zmienił całe jej życie i to w momencie, kiedy wydawało jej się, iż jest ono już przewidywalne do samego końca. Kiedy miała 16 lat, kuzyn ściągnął ją do Szwecji. Przez pięć lat sprzątała pokoje hotelowe, opiekowała się dziećmi. Po powrocie wyszła za Pawła, którego poznała parę lat wcześniej. – To ja mu się oświadczyłam. Mąż prowadzi firmę budowlano – remontową. Mają 8-letniego syna. Kiedy pytano ją, dlaczego zgłasza się do „Agenta”, odpowiadała, że była kiedyś szaloną dziewczyną, a teraz jest skazana na trójkąt: kuchnia – mąż – dziecko. Bawiąc się kamykiem z dna rzeki przepływającej pod mostem, z którego skoczyła na bungee, mówiła: – Normalność mnie wkurza. Mam talent. Nie będę tego ukrywać. Znajomym projektuje mieszkania. Pod wpływem „Alchemika” Paolo Coelho zaczęła pisać powieść. – Gdy teraz oglądam telewizję, to zastanawiam się, gdzie stała kamera, ile było dubli. Żałuję, że nie poszłam w tym kierunku. W czasie każdego spotkania agentów filmuje wszystko na wideo, potem montuje i pokazuje na następnym. – Sama reżyseruję sobie życie. Powiedziała Ewie, producentce „Agenta”, że rzuci wszystko w diabły, byle tylko dostać szansę pracy w telewizji, że może tu nawet myć samochody. Niedawno Ewa oddzwoniła: w następnym reality-show (tym samym, przy którym ma pracować Piotr) Izolda ma opiekować się zawodnikami i być człowiekiem od wszystkiego.

Danuta Leśniak, 41 lat, Goleniów/Trzechlewo

Odpadła jako piąta. Odeszła najspokojniej: miała dosyć napięcia, rywalizacji, podejrzliwości, rodzących się konfliktów. Magister inżynier ochrony wód po Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie. Urodziła się w Kłodzku przy czeskiej granicy, wychowała w Dębnie w Gorzowskiem. Po studiach trafiła do Goleniowa pod Szczecinem, gdzie pracowała w wodociągach miejskich. Potem był Urząd Wojewódzki w Szczecinie, powrót do Dębna. W 1993 r. odwołano burmistrza i ogłoszono konkurs. Wygrała i pełniła funkcję do końca kadencji. Potem prowadziła knajpę nad morzem, w 1996 r. wróciła do Goleniowa. Pracowała w Urzędzie Miejskim, a gdy ją to znudziło, została dyrektorem administracyjnym w firmie budującej na Pomorzu sieć telefonii komórkowej. Skończyła studia podyplomowe z zarządzania i biznesu w Szczecinie. Bardzo się obawiała, jak na jej występ zareagują rodzice, że ktoś im coś przykrego powie. Ale wszyscy im gratulowali. Przed wyjazdem na „Agenta” skontaktowała się z dużą zachodnią firmą z branży rolnej. Poszła na rozmowę już po powrocie. Napomknęła o udziale w programie. Szefowie potraktowali to jako przejaw inicjatywy i pozytywnej oryginalności. Dzisiaj odpowiada w firmie za ochronę środowiska od Szczecina po Gdańsk. Zamieszkała w Trzechlewie pod Człuchowem. Po emisji odcinka ze skokiem na bungee kolega z pracy przyszedł z gratulacjami. Potem każdy poniedziałek w pracy zaczynał się od omawiania kolejnego odcinka. – Wtedy miałam dosyć, a teraz myślę, że to były fajne wakacje.

Małgosia Borowska, 34 lata, Śrem
Odpadła jako szósta. Miała pełnić w „Agencie” rolę szarej myszki. I tak odeszła, z półuśmiechem. W sierpniu, przed wyjazdem do Francji skończyła się jej umowa o pracę, więc wpisała w kwestionariuszu „bezrobotna”. Pracowała po kilka lat w Almaturze, Tchibo, Citibanku. Ostatnio w dziale obsługi studentów w wyższej szkole niepaństwowej. Teraz czeka na podpisanie umowy z ośrodkiem wczasowo-konferencyjnym. Ma być jego przedstawicielem handlowym. Zgłosiła się do TVN, bo zauroczyło ją sformułowanie z reklamy: wyprawa w nieznane. Rozczarowała się, nie rozumiała emocji towarzyszących rozgrywce. Kiedy była z dużą grupą znajomych w Alpach, zginął jeden z chłopaków. Oglądała potem jego pusty śpiwór w namiocie. – Odejście i odejście – mówi. – Trzeba mieć poczucie dystansu. Kiedy ludzie ją rozpoznają i proszą o autograf, często z przekory odpowiada, że to nie ona. Marzy jej się Afryka. Mówi: – Podróż to moje życie. Życie to moja podróż.

Iza Lubas, 49 lat, Sosnowiec

Odpadła jako siódma. Wydawała się w tym momencie spokojna. Ale czy była? Potrafiła płakać, kiedy Jerzy, którego wsadziła na rower, zemdlał, a w chwilę potem zimno mówić, że mógł dojechać. Matka 27-letniego syna, babcia półtorarocznego wnuka. Pielęgniarka z wykształcenia, wraz z nowym mężem prowadzi całodobowy klub tenisowy. Grywała amatorsko. Została mistrzynią Polski w deblu weteranów i była trzecia w singlu. Syn Marcin z jej nowym mężem Markiem prowadzą interesy. Gdy Marek leciał do Francji na plan „Agenta”, zgadał się w samolocie z synem Jerzego – Nikodemem. Iza serdecznie nie trawi Jerzego, a Marek robi interesy z Nikodemem. Pierwszemu mężowi „Agent”, i Iza w nim, się nie podobał. Drugiemu – owszem: – Mieliśmy problemy w małżeństwie, „Agent” je wyprostował. Koledzy syna byli pod wrażeniem, że ma taką mamę. Wielu znajomych w szoku – wcześniej nie wiedzieli, że Iza ma 49 lat. – Jestem oburzona, że Geriavit nie zgłosił się do mnie z propozycją reklamy. A na poważnie, to mam już trochę dosyć zaczepiania na ulicy. Choć na początku to było bardzo miłe. Być może TVN obejmie jej klub swym patronatem i będzie tu kręcić jakieś programy. We Francji zaprzyjaźniła się z Izoldą. Razem z rodzinami spędziły wspólnie święta w Sosnowcu i sylwestra w Zakopanem. Ich mężowie razem pojechali później na narty.

Kuba Anduła, 26 lat, Bolesławiec

Odpadł jako ósmy. Jako pierwszy domyślił się, kto jest Agentem. W końcu jest policjantem. Żeby się upewnić, powiedział przy wszystkich: „Agent to dla mnie stara kurwa”. Sprawdził reakcje. Agnieszka mrugnęła. Był pewien. Zabrakło mu jednak oka do szczegółów – na kolejnych testach odpadł. Ale może zdecydowało co innego? W którymś momencie Kuba stwierdził przed kamerą, że teraz, nie oszukujmy się, gra idzie o kasę. A następnego dnia, tylko dzięki temu, że pozostali poświęcili pieniądze, mógł się spotkać ze swoją ukochaną. I coś w nim pękło. Odtąd robił wszystko dla grupy. Świadomie oddał Remkowi zielone piórko, jakby chciał spłacić dług wdzięczności. Sierżant wydziału kryminalnego. Dopingowała go cała komenda i w przeważającej mierze żeńska załoga fabryki ceramiki Bolesławiec, gdzie jego matka jest głównym technologiem. Mieszka z rodzicami w małym mieszkaniu w bloku. Jego wielka miłość – Magda – ze swoimi rodzicami. We Francji walczył o pieniądze na wspólne mieszkanie. Stał się ulubieńcem widzów. Na święta dostał od obcych ludzi paczkę z wędlinami za wzruszenia. Członkowie ekipy programu śmiali się, że policja powinna wypuścić plakaty z jego podobizną i hasłem: „Pokochaj swojego dzielnicowego”. W czasie kolejnego spotkania w Krakowie nie mogliśmy normalnie rozmawiać. – Człowieku – krzyczał rozochocony student – byłeś tak zajebisty, że nie możesz być gliną! Kiedy w słuchawce odezwał się kobiecy głos anonsujący prezesa TVN Mariusza Waltera, Kuba myślał, że znowu ktoś ze znajomych robi mu dowcip. Usłyszał propozycję prowadzenia programu „Supergliny”. Przełożeni na początku chcieli, żeby wybierał między policją a telewizją. W końcu dostał zgodę na pół roku. Tydzień w Bolesławcu, w niedzielę do Warszawy, noc w służbowym mieszkaniu, w poniedziałek zdjęcia i na służbę.

Remek Małecki, 23 lata, Lublin

Odpadł jako dziewiąty. Najmłodszy we Francji. Uparty, więc odpadł. Do końca obstawiał Liwię. Student dziennikarstwa na UMCS w Lublinie. Nie można z nim normalnie iść ulicą w rodzinnym mieście. Gdy trafi z przyjaciółmi do modnego klubu, właściciel zaprasza ich do loży honorowej i stawia drinki.

Liwia Kwiecień – zwyciężczyni
Liwia wygrała program „Agent”. Otrzymała główną nagrodę – ponad 100 tysięcy złotych, na które zapracowali wszyscy uczestnicy „Agenta”. Gdy Liwia zgłaszała się do programu była samotną matką. Po zwycięstwie nie spieszyło jej się do odbioru wygranej. Zagrała w reklamówce Idei, przez jakiś czas prowadziła swój program radiowy w Sosnowcu, ale zrezygnowała z braku czasu. Liwia wystąpiła programie Edwarda Miszczaka – „Urzekła mnie twoja historia”. Miała propozycję współpracy ekranowej przy pierwszym „Big Brother”. Nie skorzystała, gdyż kłóciłoby się to z jej pracą szefowej kadr w zachodnim koncernie energetycznym, gdzie zatrudniona jest do dzisiaj.

Jerzy Pankowski, 48 lat, Lubin

Wielki przegrany w finale. A był pewien, że wygra. Nie okazuje emocji, ale widać było po nim straszliwy zawód. Najbardziej kontrowersyjny z zawodników. Widzowie albo go uwielbiali, albo nie znosili. Zawsze musiał wszystko – zazwyczaj krytycznie – skomentować. Zazwyczaj również – celnie i inteligentnie. Z największą niechęcią poddawał się porywom altruizmu u pozostałych zawodników. Pasowałby idealnie do skandynawskich wersji „Agenta”. Przez 25 lat pracował pod ziemią jako elektryk i sztygar w kopalni rud miedzi Rudna w Polkowicach. W styczniu 2000 r. przeszedł na emeryturę. Za odprawę zainstalował sobie Internet, prowadzi badania genealogiczne swego rodu (dokopał się do XVIII wieku). Wraz z krewnymi stara się o odzyskanie zabranych im po wojnie przez komunistów kilkuset hektarów. Teraz w Internecie prowadzi ożywioną korespondencję z miłośnikami „Agenta”. Niedawno założył fanklub, który liczy już kilkudziesięciu członków. Organizuje konkursy wiedzy o programie. Po emisji „Agenta” zgłosił się do lokalnej telefonii proponując swoją osobę w charakterze przedstawiciela handlowego. I został nim. – Powiedziałem, że dzięki swojej popularności będę w stanie wyszarpać Telekomunikacji sporo połączeń. Zaraz na początku wyświetlania „Agenta” zdradził w wywiadzie, że doszedł do finału. Zgodnie z podpisaną z TVN umową groziła mu kara 50 tys. zł i sprawa w sądzie. Zrugany przez producentkę pokajał się, ale już wkrótce stwierdził, że wygrałby proces z Walterem. – Kiedy przeszedłem na emeryturę, brakowało mi adrenaliny, którą czułem pod ziemią, więc zgłosiłem się do „Agenta”. Złapałem bakcyla, dlatego jeszcze przed oficjalnym naborem zgłosiłem się do „Big Brothera”. Przeszedł kilka etapów selekcji, ale odpadł. Ponoć ma się pojawić w programie jako gość specjalny.

Agnieszka Królak, 25 lat, Warszawa – Agent

Po fakcie wydawało się to oczywiste. Prawnik z Warszawy. W dodatku jej siostra pracuje w TVN. O tym jednak przed grą wiedziało tylko parę osób. Zgodziła się bez chwili zastanowienia. Myślała nawet wcześniej o normalnym zgłoszeniu się, ale była pewna, że ze względu na siostrę nikt jej nie przyjmie. Kiedy już się zaczęło, bardzo się bała, że zawali. Najtrudniejsze było udawanie zdenerwowania w czasie kolacji, kiedy ktoś musiał odpaść. Skończyła prawo i amerykanistykę. Po maturze poszła dorobić jako recepcjonistka w dużej agencji reklamowej. Została w niej trzy lata, pracując później jako media planner. W 1997 r. zatrudniła ją Amerykańska Agencja ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID). Pracowała tam aż do jej zamknięcia, które zbiegło się w czasie z naborem do „Agenta”. Po powrocie z Francji trafiła do Shell Polska, gdzie odpowiada za łączenie spółek. Bardzo się bała, jak zareagują ludzie, koledzy i szefowie w pracy, kiedy poznają prawdę. – Podchodziły do mnie starsze panie na ulicy i mówiły: my wiemy, że nie pani jest Agentem. Pani jest taka sympatyczna. Mama obawiała się, że ludzie przeniosą na córkę złe emocje, jakie żywili do Agenta. Nic takiego się nie stało. W czasie rozmów o pracę wspomniała tylko o udziale w jakimś programie. Po kilku odcinkach koledzy z pracy traktowali ją jak starą kumpelkę, wiedzieli wszak o niej więcej niż wielu jej starych przyjaciół. Nie posiadali się ze zdumienia, kiedy na ekranie widzieli tę na co dzień niezwykle opanowaną, elegancko ubraną młodą damę w potarganych ciuchach, w zmierzwionych włosach, która płacze, walczy, awanturuje się, nie popuszcza, dostaje ataku histerii, śmieje i cieszy jak dziecko. Tak nie wygląda pani prawnik z wielkiej korporacji. Teraz, gdy się w pracy coś zepsuje, zawsze jest na nią: – Agent zadziałał! – słyszy.

[Polityka]

Poprzedni artykułNastępny artykuł