Agent

16 lat od pierwszej edycji „Agenta”: rozmowa z Remigiuszem Małeckim

Uczestnicy programu "Agent" | fot. Remigiusz Małecki, archiwum prywatne

W październiku minie 16 lat, odkąd na antenie TVN zadebiutował pierwszy sezon „Agenta”. Jednym z uczestników był Remigiusz Małecki. Po latach od zakończenia widowiska, Remek zdradza m.in. kulisy zabicia królika i mówi, czy osoba pełniąca rolę Agenta dobrze wywiązała się ze swojej roli.

Realizacja pierwszej edycji „Agenta” miała miejsce latem 2000 roku. Castingi do formatu rozpoczęły się kilka tygodni wcześniej. Jak to się stało, że Remek znalazł się w programie? Jak zdradza sam zainteresowany w rozmowie przeprowadzonej dla agenttvn.blogspot.com, o jego udziale w programie zaważyła ciekawość.

– Na początku lipca 2000 roku zobaczyłem reklamę, że szykowana jest tajemnicza wyprawa. Brzmiała niezwykle ciekawie i egzotycznie. Byłem wówczas studentem bez żadnych konkretnych planów na najbliższe wakacyjne tygodnie, pomyślałem więc, że wyślę zgłoszenie. Ku mojemu zaskoczeniu otrzymałem odpowiedź i zaproszenie na casting do Warszawy – opowiada Remigiusz. – Na pierwszym spotkaniu, podczas którego rozmawiałem z dwiema dziewczynami, musiałem odpowiedzieć na wiele socjologicznych i psychologicznych pytań, jak np. „Co bym zrobił, gdybym zobaczył na ulicy płaczącą dziewczynę”. Drugie spotkanie odbywało się już z osobami z produkcji. Również padało mnóstwo pytań. Przedstawili pobieżnie, co czekać będzie uczestników na wyprawie (…). Po drugim spotkaniu, rozmowie i reakcji producentów wywnioskowałem, że mam duże szanse, żeby się załapać. Zresztą selekcja uczestników nie była przypadkowa. Albo nas próbowali dobrać charakterologicznie, albo też któryś mądry psycholog wpadł na pomysł, że w grupie musi być jakiś emeryt, zrzędliwa babcia, studenciak – dodaje.

Podczas castingu Remek został także zapytany, czy chciałby pełnić funkcję Agenta. – Zapytali, czy wolałbym być Agentem, czy też Agenta tropić. Jeśli dobrze pamiętam, to odpowiedziałem wówczas, że nie chciałbym być Agentem. Mam taki charakter, że chyba nie umiałbym być dwulicowy. Nie potrafiłbym jednocześnie z wszystkimi się przyjaźnić i działać wbrew tym ludziom. Zresztą nigdy nie lubiłem i nadal nie lubię kłamać – mówi Remigiusz.

Małecki jest zdania, że rola Agenta wymagała odpowiednich umiejętności: – Do odgrywania roli potrzebny był ktoś z walorami aktorskimi – mówi. Uważa, że Agnieszka nie sprawdziła się w tej roli. – Nasz Agent był długo nieaktywny. Doszło do tego, że w pewnym momencie po kolacji dyskutowaliśmy między sobą, czy aby przypadkiem producenci nas nie wkręcają z tym Agentem i być może tak naprawdę żadnego Agenta nie ma. Tak odbieraliśmy brak widocznych oznak działania osoby, która miała psuć zadania – opowiada. – Myślę, że Agnieszka nie do końca zrozumiała rolę, jaką miała pełnić. Nie bardzo wiedziała, co ma zrobić, co zepsuć. Wyglądało to tak, jakby czekała na jakieś instrukcje od realizatorów – dodaje Remek.

Tropienie Agenta było najważniejszym zadaniem uczestników, ale oprócz tego musieli oni wykonywać niekiedy bardzo trudne zadania. W przypadku Remka szczególnie dwa wydarzenia zapadły w pamięć. Były to: skok na bungee oraz zabicie królika. – Skakałem po raz pierwszy i oczywiście trochę się bałem. Wystarczyło tylko spojrzeć z mostu: pod nami rzeka, której nie było, bo niemal wyschła. Zostały same kamienie znajdujące się wiele metrów poniżej. Ale chciałem pokazać, że skoro przede mną skoczyły kobiety, to ja nie będę frajer i też skoczę. Dziś będąc mężem i ojcem pewnie bym się mocniej nad skokiem zastanawiał – właśnie ze względu na rodzinę, ale w trakcie programu byłem kawalerem, więc inaczej też do tego typu spraw podchodziłem – wspomina Małecki.

Uczestnicy programu "Agent" | fot. Remigiusz Małecki, archiwum prywatne
Uczestnicy programu „Agent” | fot. Remigiusz Małecki, archiwum prywatne

Podczas emisji programu kontrowersje wywołało zabicie przez Remka królika, co było elementem jednego z zadań. – Ten królik ciągle za mną chodzi. Przez pewien czas ludzie żartowali ze mnie i mówili: „to ten morderca królika” – mówi Remek. – Byłem w grupie najmłodszy, a wówczas pozostało już tylko trzech facetów. Kuba powiedział, że on nie zabije królika. Jurek, że on absolutnie również nie podejmie się tego zadania. Dziewczyny na samą myśl o tym niemal mdlały. Powiedziałem więc: OK, biorę to na klatę. Traf chciał, że jakiś czas wcześniej czytałem książkę, w której był opis, jak zabija się królika, by on długo nie cierpiał. Dziewczyny zajęły się krową i kozą, które trzeba było wydoić, Kuba i Jurek poszli przygotowywać namiot, a ja zostałem sam na sam z tym królikiem. Oczywiście duże emocje towarzyszące zadaniu sprawiły, że nie wyszło dokładnie tak, jak było to w książce. Widok nie był fajny, dobrze się stało, że TVN tego nie pokazała. O tej sytuacji było później głośno, pisały o niej gazety, jakieś towarzystwa opieki nad zwierzętami groziły procesami za znęcanie się, do czego jednak ostatecznie nie doszło – opowiada Remigiusz. – Całą sytuację potem mocno przeżywałem, bo nigdy wcześniej żadnego zwierzęcia nie zabiłem. Zresztą nie tylko ja miałem podły nastrój, ale też inne osoby. Przez cały wieczór prawie w ogóle nie rozmawialiśmy, a potrawy z królika nikt nie tknął. Ja próbowałem, ale zaraz przed oczami stawał mi ten królik, więc zrezygnowałem. Dziś tego zadania bym nie wykonał, bo było ono głupie, wtedy jednak uważałem, że muszę to zrobić dla grupy. Co ciekawe, nikt nie próbował mnie odwieść od tego, co miałem zrobić. Szkoda, że tuż przed tym wyzwaniem odpadł Piotrek, bo gdyby nadal z nami był, może on podjąłby się wykonania tej nieprzyjemnej czynności – wspomina Małecki.

Innym zadaniem, które zapadło w pamięci uczestnikom i widzom pierwszej edycji „Agenta”, był morderczy wjazd na górę na rowerach. – To góra, z którą niejeden zawodowy kolarz ma problemy. W ogóle nie było płaskiego terenu, cały czas pod górę, w pewnym momencie nachylenie wynosiło nawet 45 stopni. Było okropnie, bardzo duża różnica wysokości dzieląca start i metę. Po 100-200 metrach czuliśmy się tak, jakbyśmy zrobili kilka kilometrów. Nie byliśmy w stanie zbyt długo jechać. Fakt, że byliśmy wówczas młodzi niewiele nam pomógł – mówi Remek. Małecki uważa, że było to jedno z trudniejszych zadań, jednak jego wykonanie byłoby możliwe, gdyby uczestnicy nie zostali wprowadzeni w błąd. – Ekipa realizująca wprowadziła nas w błąd. Powiedziano nam, że rowery, którymi jedziemy, muszą być odstawiane na bagażnik samochodu, a zmiana musi następować w momencie, gdy są dwa rowery w ruchu. Na załadowywanie, przymocowywanie, a potem wyładowanie rowerów traciliśmy mnóstwo sił i czasu, którego nam później zabrakło. Gdybyśmy od początku jechali tak, jak pod koniec zadania – czyli osoba, która nie miała już siły jechać zsiadała z roweru, a przejmował go ktoś inny, siadał na niego i ruszał w dalszą trasę – wówczas moglibyśmy zdążyć na czas – zdradza Małecki. – Za to bardzo fajny był zjazd. Już po zakończeniu wykonywania zadania ja i Kuba postanowiliśmy zjechać z tej góry na rowerach, pozostali zaś podróżowali samochodem. Były momenty, gdy na tych rowerach łapaliśmy niesamowitą prędkość, dlatego trzeba było cały czas trzymać rękę na hamulcu. Cały zjazd trwał może 3-4 minuty – dodaje.

Mimo wielu przeszkód, wjazd na górę był dla Remka jednym z lepszych zadań w programie. – Podobało mi się wspominane zadanie z rowerem. Świetne było również zadanie z kukurydzą. Miło wspominam też paintball. Żałuję natomiast, że nie zagrałem w golfa. Musiałem wtedy zajmować się przygotowaniem polskiego przyjęcia, a sprzedawanie Francuzom kiełbasy i piwa to tak jakby sprzedawać Eskimosom lód. Najbardziej natomiast nie lubię królika – mówi Remek.

Było jednak zdanie, które Remigiusz nie do końca chciał wykonać – przekłucie nosa. – Całe życie byłem wrogiem piercingu. Źle mi się to kojarzyło, uważałem, że prawdziwi faceci tego nie robią. Ale oczywiście znów przeważyła myśl, że skoro jest zadanie, to trzeba je wykonać. (…) Tak po prostu widziałem swoją rolę w programie. Ale robiąc sobie ozdobę nosa i tak wiedziałem, że szybko pozbędę się tego kolczyka. Zdjąłem go jeszcze tego samego dnia po kolacji – opowiada.

Niektórym z zadaniom wykonywanym w „Agencie” towarzyszyły również inne kontrowersje – jak np. podarowanie innym uczestnikom zielonego piórka, co oznaczała immunitet podczas kolejnych eliminacji. Jedno z tych piórek – decyzją Remka – trafiło do Izy. – To był czas, gdy myślałem sobie: wiem, że Liwia jest Agentem, więc dla mnie podarowanie piórka nie ma żadnych konsekwencji, bo i tak przejdę dalej. Decyzję podjąłem już w momencie, gdy przygotowywałem się do wykonania zadania. Pomyślałem, że jeśli uda mi się dotrzeć na szczyt, wspaniałomyślnie podaruję Izie, która niemal się popłakała z tego powodu, piórko – zdradza Remek. – Nie była to jakaś przemyślana zimna kalkulacja mająca określony cel. My naprawdę bardzo się lubiliśmy i przede wszystkim dlatego tak łatwo przychodziło nam darowanie zielonych piórek, a przypomnę, że kilka dni później ja również taki prezent otrzymałem od Kuby, co skutkowało jego odpadnięciem z programu. Prawidłowo typował Agnieszkę, ale zrobił zbyt wiele błędów i pożegnał się z programem – mówi Małecki.

Fakt, że Remek otrzymał wówczas zielone piórko, był dla niego zaskoczeniem. – Zadanie, które otrzymałem – przebranie się i wtopienie w tłum – było niewykonalne. Żebym miał jakieś szanse, to musiałbym z 200 osób z miasteczka przyprowadzić, a szans na to nie było żadnych. Dobrze, że zechcieli mi pomóc policjanci, za co jestem im wdzięczny. Co do piórka: Kuba podjął decyzję samodzielnie, nie konsultował jej z nikim, narzucił innym swoją wolę. Zaimponował mi, dlatego tak bardzo przeżyłem jego odpadnięcie z programu kilka godzin później – wspomina Remigiusz.

Uczestnicy programu "Agent" | fot. Remigiusz Małecki, archiwum prywatne
Uczestnicy programu „Agent” | fot. Remigiusz Małecki, archiwum prywatne

W końcu i Remek został wyeliminowany – przez cały czas błędnie typował na Agenta Liwię. – Jeszcze przed wylotem do Francji skreśliłem wszystkich chłopaków. Z każdym z nich rozmawiałem, a z dyskusji wywnioskowałem, że żaden z nich nie może być Agentem. Początkowo też, gdy się poznaliśmy, skreśliłem Liwię, myśląc sobie – fajna dziewczyna, energiczna, z pewnością nie może pełnić tej roli. Potem jednak kompletnie się na nią zafiksowałem. Przekonanie pogłębiło się, gdy zobaczyłem ją spacerującą samotnie po mieście w dniu, gdy urządzaliśmy polskie przyjęcie. Jakoś tak pasowało mi to do Agenta. Kolejne zielone piórka utwierdzały mnie w przekonaniu, że mam rację. W słuszność wyboru uwierzyłem jeszcze bardziej po wizycie bliskich. Jeden z członków ekipy TVN powiedział mamie, że bardzo dobrze mi idzie, że sobie świetnie radzę. Odebrałem to jako potwierdzenie, że dobrze typuję osobę, która miała nam mieszać szyki. Może gdybym siedział nie obok Agnieszki, ale naprzeciwko niej i widział jej reakcję podczas otwierania kopert, wówczas tknęłoby mnie, że to może jednak ona jest Agentem. Oglądając później program w telewizji zauważyłem, że zachowanie Liwii podczas kolacji z piórkami było naturalne, za to u Agnieszki widać było grę – stwierdza Remigiusz. – Przed kolacją, w której wyciągnąłem czerwone piórko, rozmawiałem z Jerzym, który mówił mi: „Remek, Agentem jest Agnieszka”. Na to ja: „No co ty, Agentem jest Liwia”. Myślałem sobie: „Ja wiem najlepiej, kto jest Agentem, wykiwam was, ogram” – opowiada o swoich odczuciach Remek. – Jednym ze zdarzeń, które także w moim mniemaniu potwierdzało, że to Liwia jest Agentem było zadanie, w którym wjeżdżaliśmy rowerami na morderczą górę. Agnieszka była w nim niezwykle wiarygodna, do tego ten jej upadek, krew… Miałem wrażenie, że faktycznie się starała wykonać jak najlepiej to zadanie. Tymczasem Liwia ledwie siadła na rower, zniknęła za zakrętem, przejechała może ze sto lub dwieście metrów i już krzyczała, że nie daje rady – mówi Małecki.

Mimo że Remek uważał, iż to Liwia jest Agentem, podczas zadania o nazwie „Przesłuchanie” zdecydował się pomóc Liwii i zdradzić jej kilka znaczących szczegółów dotyczących poczynań uczestników w ciągu dnia. – Było mi szkoda Liwii. Widać było, że bardzo przeżywa to zadanie. Zresztą byłem też mocno zmęczony. Zadanie odbywało się w nocy, warunki do spania nie były najlepsze, w dodatku co jakiś czas trzeba było wstawać i iść na przesłuchanie. Byłem też przekonany, że jeśli jej troszkę szczegółów zdradzę, w skali globalnej nam to nie zaszkodzi. Wciąż też uważałem, iż to ona jest Agentem – opowiada Remigiusz. Zdradza, że tego wieczoru popełnił poważny błąd. – Mogłem jej zadać pytanie, które mogło dać mi w konsekwencji nawet wygraną w programie. Nie zrobiłem tego. Liwia była bardzo zżyta z córką, która była dla niej najważniejszą osobą. Gdybym kazał jej wówczas przysiąc na jej życie, że to nie ona jest Agentem, pewnie by to zrobiła, a ja – biorąc pod uwagę relacje Liwii z córką – uwierzyłbym jej i postawił na Agnieszkę. Wiem, że byłby to w pewnym sensie cios poniżej pasa. Może przez to ostatecznie nie zdecydowałem się na taki krok? Sądzę jednak, że gdybym to zrobił i wówczas się ocknął, mógłbym wygrać program, bo doskonale pamiętałem szczegóły związane z Jurkiem, Liwią czy Agnieszką – uważa Remek.

Gdy Małecki wyciągnął czerwone piórko, od razu zrozumiał, że to Agnieszka pełniła rolę Agenta. – Pomyślałem: „O fuck! Jednak to Agnieszka jest Agentem”. Mniej jednak żałowałem faktu, że nie znalazłem się w finale, bardziej smuciło mnie to, że czeka mnie samotna noc w hotelu i samotny lot do Polski. Okazało się jednak, że Kuba i ja nie wracaliśmy już do Polski – czekaliśmy na finał – zdradza Remigiusz.

Podczas wielkiego finału wszyscy uczestnicy, którzy zostali wyeliminowani, wrócili do Francji, by wziąć udział w ostatniej kolacji i być świadkami ujawnienia tożsamości Agenta. – Gdy wszedłem do hotelu i zobaczyłem wszystkich uczestników, którzy przylecieli z Polski przed ostatecznymi rozstrzygnięciami, bardzo się ucieszyłem, bo myślałem, że więcej już się nie spotkamy. (…) Izolda nakręciła wszystkich, że to ja jestem Agentem, więc gdy mnie zobaczyli, opadły im szczęki i padło pytanie: „To kto nim jest?”. Odpowiedziałem: „Wyluzujcie, Agentem jest Agnieszka”. Nie wszystkich do końca przekonałem. Nie wiem, czemu mnie podejrzewali. Ani jednego zadania nie zepsułem z premedytacją – opowiada Remek.

Jak dodaje, żaden z jego znajomych nigdy nie zadał mu pytania, czy to on jest Agentem. – Kilkukrotnie zdarzyło się, że ktoś mnie na uczelni pytał, kto jest Agentem, ale ze względu na obowiązującą umowę nic nie mogłem powiedzieć. Nikt natomiast nie mówił, że mnie typuje na tytułową postać. Raczej wszyscy byli dumni, że w programie bierze udział ktoś z Lublina. Zresztą z tego, co się orientuję, fanów, którzy trzymali za mnie kciuki miałem w całej Polsce i nawet teraz wciąż pamiętają o moim udziale w „Agencie” – mówi.

Remek zdradza, że udział w „Agencie” dał mu kilka możliwości, ale nie zabrakło też nieprzyjemności. – Były wówczas inne czasy, TVN za bardzo się nami nie przejmowała. Wziąłem na przykład udział w kampanii reklamowej Atlasa, przez co później miałem nieprzyjemności. Gdy startował w TVN „Big Brother”, Polsat przygotowywał swój program zatytułowany „Dwa Światy”. Dostałem propozycję, by wziąć udział w pre-castingach na prowadzącego. Zwlekałem jednak z decyzją i ostatecznie wszystko się rozmyło. Byłem młody, głupi, chciałem być lojalny wobec TVN, liczyłem, że może oni coś zaproponują, ale troszeczkę mnie pozwodzili i na tym się skończyło – wspomina Remigiusz.

Uczestnicy programu "Agent" | fot. Remigiusz Małecki, archiwum prywatne
Uczestnicy programu „Agent” | fot. Remigiusz Małecki, archiwum prywatne

Do dziś Remek jest zdania, że „Agent” stanowił dla niego niesamowitą przygodę, a w pamięć zapadła przyjacielska atmosfera na planie widowiska. Coraz trudniej jest mu jednak utrzymywać kontakt z byłymi uczestnikami. – Z Kubą jakiś czas temu urwał się kontakt, z Liwią nie widziałem się od 2010 roku, wtedy też po raz ostatni spotkałem Izę i Izoldę – mówi. Mimo to, Remek do dziś utrzymuje stały kontakt z Piotrkiem i Jurkiem i pozytywnie wspomina czas udziału w show. – Zazwyczaj pierwsza edycja jest najlepsza i myślę, że w przypadku „Agenta” było tak samo. Byliśmy naturszczykami, nie udawaliśmy, bawiliśmy się. (…) Cała nasza grupa zgodnie starała się zarobić pieniądze, wykonać zadanie, a o Agencie przypominaliśmy sobie przed testem. Nikt nie starał się jakoś za bardzo mylić tropy lub skupiać podejrzenia wokół swojej osoby. (…) Zresztą sama myśl, ze moglibyśmy specjalnie coś zepsuć wywoływała uczucie wstydu. Nawet o kwocie, którą udało nam się zarobić jakoś za bardzo nie myśleliśmy, dopiero bliżej finału uzmysłowiliśmy sobie, że jest to całkiem niezła sumka. Za pieniądze, które wówczas Liwia wygrała, można było szesnaście lat temu kupić czteropokojowe mieszkanie w Lublinie – wspomina Małecki.

Remek nie ma jednak pozytywnego zdania o kolejnych sezonach programu i o wersji z udziałem celebrytów. – W kolejnych edycjach pojawiało się już więcej aktorskiego grania niż rzeczywistych zachowań – uważa. Jego zdaniem, pierwszego sezonu i tegorocznej edycji z gwiazd, nie ma co porównywać. – My się polubiliśmy, zżyliśmy ze sobą, czuliśmy się, jakbyśmy byli rodziną. Kolacje, w których odpadał kolejny uczestnik wywoływały w nas prawdziwy smutek. W „Agencie: Gwiazdy” wyglądało to tak, jakby sobie myśleli: „Odpadł? Spoko, jeden uczestnik mniej” – mówi.

Zdaniem Remka, program z udziałem gwiazd okazał się nieciekawy. – Obejrzałem pierwszy odcinek – był nudny. (…) Znałem może ze trzy lub cztery osoby, które brały udział w programie. (…) Wróciłem gdzieś w okolicach czwartego odcinka. (…) Sam fakt pójścia w stronę celebrytów świadczy o komercyjnej roli programu – uważa Remek. – Zachowania uczestników wydawały się sztuczne, niewiarygodne. Nie było ani jednej osoby, która byłaby naturalna. (…) Od akcji z niezłapanym workiem byłem przekonany, że to Hubert jest Agentem. (…) Wkładanie do programu aktorów jest nie najlepszym pomysłem, bo skoro oni zawodowo trudnią się udawaniem, to wiadomo od początku, że nie będą wiarygodni – dodaje.

– Słabym pomysłem były komputery zamiast piórek. Zresztą wiem, że wielu oglądających krytykowało taką formę eliminacji. (…) Do tego niezwykle mdły finał, zero emocji, fatalnie dobrana muzyka, która w naszej edycji była wręcz genialna – wyraża swoją opinię Remek. Nie jest jednak pewien, czy sezon z udziałem zwykłych uczestników okazałby się większym sukcesem. – Może programowi pomogłoby to, że zwykli ludzie nie byliby tak wyrafinowani? Ale są inne czasy, jest dużo kanałów YouTube-owych, Facebook. Mnóstwo osób ma parcie na szkło. Chcą się pokazywać gdziekolwiek, za wszelką cenę. Najważniejsze są sweet-focie i walka o jak największą liczbę lajków – mówi Remigiusz.

– Mam dwóch synów. Jeden ma siedem lat, drugi trzynaście. Obydwaj z wypiekami na twarzy śledzili „Agenta: Gwiazdy” co wtorek. Program bardzo im się podobał. Czekam, aż młodszy troszkę podrośnie, to pokażę mu odcinki ze swoim udziałem. Starszy syn już te odcinki widział. Niech młodszy też zobaczy, w jakiej świetnej przygodzie brał kiedyś udział tata – mówi Remek.

[na podst. wyp. R. Małeckiego udzielonych dla agenttvn.blogspot.com]

Poprzedni artykułNastępny artykuł