Granice Strachu

Na planie „Granic Strachu”

Skoczyłbyś z czwartego piętra do lodowatej wody? Uczestnicy „Granic Strachu” będą przełamywać nie tylko takie bariery. „To ma być wojsko?” – Ryszard Pikuła, dowódca stacji radiolokacyjnej, był rozczarowany. „Oszczędza się na wszystkim, na amunicji też. Żołnierz oddaje jeden strzał i to ma być zaliczenie szkolenia na strzelnicy?” – dodaje. Ryszard chciał zostać wojskowym wuefistą, ale dowódca kompanii nie puścił go na studia. W końcu sam odszedł. Został przedstawicielem handlowym szkoły językowej w Jeleniej Górze, kierował budowlanym hipermarketem, dziś jest współwłaścicielem kina w Koninie. Ale nie roztył się, nie zdziadział – łysy, sprężysty. Sport miał we krwi od dziecka. Jeszcze w szkole przebiegł Maraton Wrocławski (42 km), w tenisówkach, bo na lepsze buty nie było pieniędzy. Ostatnio trenuje kulturystykę. A teraz zgłosił się do ekstremalnego reality show „Granice Strachu”. „Moją granicą strachu jest duża wysokość. Jak miałem 19 lat, źle skoczyłem z 16-m tamy, byłem o włos od kalectwa. Teraz lubię ten lęk prowokować. Niedawno pomagałem ojcu w zbieraniu szyszek. Kilka razy przeskoczyłem z drzewa na drzewo. Lubię wyzwania” – opowiada Ryszard.

Mekka sportowa
Na casting zgłosiło się 700 osób. Najpierw psychologowie wyłonili medialną 40. Potem po próbach sprawnościowych (bieg górski, pływanie i nurkowanie) została dwunastka. Młodzi, energiczni, najwyżej po trzydziestce. Zaczynają walkę podzieleni na dwa zespoły (pomarańczowych i czarnych), na koniec zostanie jeden zwycięzca, który wygra samochód terenowy Land Rover Freelander Energy, do jazdy w ekstremalnych warunkach. Przez 13 tygodni będzie można śledzić ich zmagania w 36 konkurencjach. Producent Cezary Wołodko wymienia wspinaczkę na skalnej ścianie, wyścigi na skuterach wodnych, skoki na motorach crossowych. Czy nikt się przy takim skoku nie zabije? „Wydaje mi się, że nie. Dzień wcześniej instruktorzy będą ich uczyć” – odpowiada Wołodko. Program nagrywano we włoskim regionie Trento. „To mekka sportowa. W Polsce musielibyśmy jeździć po całym kraju, żeby znaleźć góry, wodę, kaniony. A tu jeszcze mieliśmy na miejscu lodowiec i mogliśmy w sierpniu zrealizować też konkurencje narciarskie” – wyjaśnia współproducent Rafał Biernacik. Biernacik uważa, że „Granice Strachu” będą oryginalnym reality show: „W innych programach ludzie jedzą obrzydlistwa albo są zamknięci w pomieszczeniach. To sztuczne sytuacje. A tu jest prawdziwa rywalizacja sportowa”.

Radość z porażki
Prowadzący zmagania Maciej Dowbor podrzuca monetę: „Orzeł, czyli zaczyna Ola”. Ujęcie skręcone, do następnych zdjęć nagrywanych pod wodą, szykują się dwaj kamerzyści w płetwach. Ale ekipa Oli (pomarańczowi) protestuje, bo skoro orzeł, to powinien zaczynać Tomek. Rzeczywiście. Kamery w ruch, Dowbor schyla się po pieniążek i powtarza: „Orzeł, czyli zaczyna Tomek”. Ola i Tomek będą rywalizować, kto dłużej wytrzyma bez powietrza w lodowatym górskim jeziorku. Tomek już się szykuje do skoku, kiedy z góry rozlegają się krzyki. To grupka młodych Włochów uprawiających kanioning (schodzą w piankach korytem górskiego potoku) zaczyna spuszczać się na linach z wodospadu wprost na polską ekipę. Trzeba czekać. Wcześniej z tej samej ściany (z wysokości czwartego piętra) skakali do wody Jacek i Józek. Potem bieg po mokrych kamieniach i skok z mostu do rzeki. Kto wygrał? Cieszyli się oboje. „Ta radość po porażce mnie zaskakuje. Oni naprawdę się cieszą, że pokonali własne granice, nawet jeśli przegrają z rywalem” – komentuje psycholog Wojciech Hera. Po skończonej scenie Rafał Biernacik też zakłada piankę i skacze. Nie mógł się oprzeć wyzwaniu. W programie startują tylko dwie kobiety. „Tylko tyle udało się znaleźć odpowiednio sprawnych fizycznie” – mówi bez ogródek Maciej Dowbor. „Na castingu kobiety stanowiły mniej niż 10%. Pewnie dlatego, że sport ekstremalny kobietom kojarzy się z siłą, a tu potrzeba gibkości, sprawności i odwagi” – dodaje Wojciech Hera. „Dla kobiet sport to najwyżej rekreacja” – mówi Ola Kuchta, ładnie opalona blondynka z Gdyni, absolwentka AWF, która nurkowała właśnie w lodowatej wodzie. W cywilu jest ratownikiem WOPR, prowadzi szkołę pływania oraz uczy WF. „Dziewczynki ciągle przynoszą zwolnienia z zajęć, to prawdziwa plaga” – dodaje. Ola boi się wysokości, a w wodzie czuje się jak ryba: „Ale dziś poznałam swoją granicę. Odporności na bardzo zimną wodę. Już się dusiłam, nie wytrzymałabym ani sekundy dłużej”.

Na biedne dzieci
Gazetka dla gimnazjalistów „Śmigło”, która pokaże im zdrowy styl życia. Centrum taneczno-sportowe, z którego biedne dzieci będą mogły korzystać za darmo. To marzenia Krzysztofa Satory, krakowskiego trenera i choreografa, tu w drużynie pomarańczowych. Do programu przyszedł, żeby się pobawić, ale liczy też, że znajdzie sponsorów dla swoich planów. Ola Kuchta do swojej szkoły pływania przyjmuje zawsze kilkoro dzieci za darmo, są to uboższe znajome jej siostrzenic. Również Ryszard Pikuła angażuje się charytatywnie, załatwia materiały budowlane dla domu dziecka, zakłada fundację na rzecz rodzinnych domów dziecka. Tylko psycholog Wojciech Hera komentuje te deklaracje lekko ironicznym uśmiechem. A Tomek Leśniowski z Warszawy (rywalizował z Olą w nurkowaniu) mówi: „Póki miałem pieniądze, nie było dla mnie granicy w pomaganiu innym”.

Kakadu papuga
Papuga kakadu ma umysł trzyletniego dziecka. Wysłucha, zrozumie kiedy człowiek ma kłopoty. Tomek Leśniowski, były mistrz Polski na 50 i 100 metrów żabką, a później właściciel agencji reklamowej, kupił ją, by scementować związek z kobietą, dopóki nie będą mieli dzieci. Potem kobieta odeszła, a firma upadła. Została tylko papuga. „Dla mnie granicą strachu jest utrata płynności finansowej. Nic innego nie jest straszne” – mówi Tomek. Stracił znajomych, została tylko trójka przyjaciół. Stracił włosy, nawet brwi mu wypadły. Schudł 30 kilogramów. Zamknął się w domu, odizolował i wytatuował na przedramieniu olbrzymią papugę. Dziś Tomek staje na nogi. Ale ciągle nie pracuje, żyje powietrzem. Do programu zgłosił się, żeby odżyć. A może przy okazji ktoś go zobaczy na ekranie, doceni, złoży propozycję. „Ja już wygrałem. Jestem wśród ludzi, jestem akceptowany. Znowu cieszę się życiem” – mówi Tomek.

[Wojciech Staszewski, Gazeta.pl]

Poprzedni artykułNastępny artykuł