Big Brother

Janusz i jego życie 3 lata po „Big Brother”

Kiedy trzy lata temu, 17 czerwca 2001 roku, Janusz Dzięcioł po 106 dniach wygrał program „Big Brother”, był lżejszy o 11 kg, bogatszy o pół miliona złotych i stał się najstarszym zwycięzcą w historii tego reality show. Zostało to odnotowane w Księdze Rekordów Guinnessa. Janusz spędził ponad 3 miesiące pod nieustanną obserwacją kamer. Dziś opowiada, jak wygrana zmieniła jego życie.

”Ten czek na 500 tysięcy złotych nosiłem przez pięć dni w kieszonce koszuli” – wspomina, klepiąc się po piersi, Janusz Dzięcioł. Wtedy wydawało mu się, że ma furę pieniędzy. Że wybuduje za nie dom, kupi samochód i jeszcze zainwestuje w jakiś intratny interes. „Bo wcześniej nie opływaliśmy w dostatki. Zarabialiśmy tyle, że starczało od pierwszego do pierwszego. O zagranicznym wyjeździe mogliśmy tylko pomarzyć” – mówi. Dlatego kiedy tylko trochę ochłonął, wykupił wczasy i pojechali z żoną na dwa tygodnie na Teneryfę. Chciał odpocząć, uciec na jakiś czas od swoich fanów. „Tymczasem tam gdzie pojechaliśmy, było tylu Polaków, że kolacje jadaliśmy w 40-osobowym składzie” – śmieje się. Na te wczasy wydał pierwsze (nie licząc podatku od wygranej, na który poszło 50 tysięcy) pieniądze. A zaraz po powrocie kupił wreszcie wymarzony samochód – hondę. Nie zapomniał też o obietnicy złożonej podczas programu i dał 30 tysięcy złotych dla domu dziecka w Bąkowie. „Kiedyś po sąsiedzku pracowałem w PGR i był to jedyny dom dziecka, jaki znałem. Wiem, że pieniądze przeznaczono na mieszkanie rotacyjne dla wychowanków, którzy po ukończeniu 18 lat nie mają się gdzie podziać” – mówi Dzięcioł.

Żona Janusza: „Gdybym pozwoliła, wszystko by rozdał”

”Przychodziły do nas setki listów z prośbą o pomoc” – mówi żona Janusza. „Wielu nawet mężowi nie pokazałam. l tak pomógł różnym ludziom. Wciąż wspiera swoją siostrę wychowującą samotnie dwójkę dzieci. Jest człowiekiem z natury serdecznym i życzliwym. Gdybym mu pozwoliła, wszystko by pewnie rozdał. A przecież ma też własną córkę, o której musi pamiętać” – dodaje żona Dzięcioła. 23-letnia Kasia dostała od taty opla Astrę. A kiedy podczas świąt Bożego Narodzenia wyszła za mąż za Jarka, ojciec wyprawił jej wesele. W domu weselnym w Białym Borze bawiło się przeszło sto osób. Ponieważ Kasia studiuje, a Jarek trenuje kolarstwo, wciąż są na utrzymaniu rodziców. „Żyło się nam bardzo wygodnie i miło, ale w końcu zdałem sobie sprawę, że pieniądze rozchodzą się szybko i musimy kontrolować konto, żeby nagle nie okazało się, że już ich nie ma” – wspomina Janusz. Młodym zostawili mieszkanie, a sami kupili działkę i postawili sobie dom. Wprowadzili się do niego w grudniu ubiegłego roku. „Małżonka dostała willę w prezencie na 25 rocznicę ślubu” – mówi Janusz Dzięcioł. „To ona jest głównym architektem tego domu. Jest taki, jak go sobie wymyśliła” – dodaje. Działka ma aż 5 tysięcy metrów. Tylko część ogrodzili i tam właśnie stanął budynek. Do lata chcą położyć tynki zewnętrzne. Na parterze pani Wiesława zaplanowała elegancki, przytulny salon połączony z kuchnią. Na piętrze są trzy pokoje. Wciąż czekają na urządzenie. Janusz twierdzi, że wydał na dom całą wygraną i jeszcze musiał zaciągnąć kredyt. „Nie było to tanie przedsięwzięcie” – przyznaje. „Ale budowaliśmy dla siebie. Miał być solidny. Teraz trzeba go tylko utrzymać, co wcale nie będzie proste. Dostajemy zwyczajne pensje, żona pracuje w spółdzielni mieszkaniowej, ja nadal jestem komendantem straży miejskiej w Świeciu. Ale dopóki to żona zarządza naszymi pieniędzmi, jestem spokojny. Uda się!” – mówi Janusz.

Janusz: „Wszystko dzieje się za zgodą dyrekcji, czyli mojej żony”

Dzięciołowie zawsze mieli wspólne konto. Janusz wpłacił na nie także swoją wygraną. Dostał co prawda nową kartę kredytową, ale to żona nosi ją w torebce. On nie zna nawet PIN-u. Nie musi. Ufa małżonce we wszystkim. „Jemu naprawdę dużo nie potrzeba. Wystarczy, że ma pieniądze na śniadanie, obiad i bak pełen benzyny” – wyjaśnia pani Wiesława. „To prawda” – przytakuje Janusz. „Nie piję, nie palę, prowadzę zdrowy tryb życia. No i chodzę spać o 21:00. Niewiele mam więc okazji do wydawania. Zresztą w tym domu wszystko dzieje się za zgodą dyrekcji, czyli mojej żony” – śmieje się. Czy Janusz nie czuje się pantoflarzem? „Gdybym nie kochał Wiesi, nie byłbym tu nawet pięciu minut” – wyznaje. „To ona stworzyła miejsce, do którego chce się wracać. Zawsze jest w nim posprzątane, koszule wyprane, wyprasowane, zakupy zrobione. Żona najlepiej wie, co na jaką okazję mam na siebie włożyć. Cenię ten klimat i ciepełko, które mi daje” – mówi zwycięzca „Big Brothera”. „Byłem lekkoduchem i lubiłem się zabawić do momentu, gdy poznałem Wiesię. To w niej zakochałem się po raz pierwszy i od razu zyskałem pewność, że po raz ostatni. Nie żałujemy ani jednej chwili spędzonej razem” – dodaje. Od czasu, gdy Janusz w ubiegłorocznych wyborach został radnym, popołudniami bywa w domu rzadziej. Nie kryje, że w jego kampanii wyborczej bardzo pomógł program „Big Brother”, bo wcześniej mało kto słyszał w Grudziądzu o Januszu Dzięciole. „Wystartowałem, bo odkąd pracuję w straży miejskiej, interesowałem się polityką” – mówi. „Dziś już wiem, że czasem, żeby się nią zajmować, trzeba mieć grubą skórę i szerokie plecy” – opowiada Janusz. Poza tym niewiele zmieniło się w jego rozkładzie dnia. Rozstał się na razie z karate, bo ma kłopoty z kolanami. Chodzi za to na siłownię i codzienne treningi bokserskie, które prowadzi zawodowy trener. Chociaż od zakończenia pierwszej edycji programu „Big Brother” minęły już trzy lata, ludzie nadal rozpoznają Janusza Dzięcioła. „W Grudziądzu bywa różnie. Niektórzy widząc samochód, dom – zazdroszczą” – mówi Janusz. „Czasem słyszę nawet, jak mówią za plecami: „O, Dzięcioł idzie, ten to się nachapał” albo „Ten to ma po same uszy”. Jednak sympatycznych uwag jest znacznie więcej. Ostatnio Dzięciołowie byli w Rzymie z fundacją profesora Zatońskiego „Rzuć palenie”. Janusz też kiedyś palił i to sporo. Za to, że w ekstremalnych warunkach, jakie panowały w Domu Wielkiego Brata, nie skusił się i nie wrócił do nałogu (choć wcale nie było widać, że ciągnie go do tego, żeby zapalić), dostał od fundacji zaproszenie wraz z żoną na wycieczkę do Watykanu, gdzie spotkali się z papieżem. „No i niech pan sobie wyobrazi, zwiedzamy watykańską kaplicę, a tu nagle jakaś młoda kobieta podbiega uśmiechnięta do męża i z pytaniem: 'Czy mogę pana pocałować?’ i rzuca mu się na szyję. A ja myślałam, że z tym już koniec” – mówi pani Wiesława. Janusz Dzięcioł przysłuchuje się żonie i tylko się uśmiecha.

[Tomasz Brunner, Przyjaciółka / fot. M. Szymański]

Poprzedni artykułNastępny artykuł