I'm A Celebrity Get Me Out Of Here

Rozmowa o reality show „I’m A Celebrity…”

-Czy nasza cywilizacja schodzi na psy?
-To widzowie chcą coraz bardziej drastycznych programów typu reality show – mówi Gerhard Zeiler, szef niemieckiej stacji telewizyjnej RTL, która takim właśnie programom zawdzięcza oglądalność i dochody z reklam.

-Reality show kręcony w dżungli „I’m A Celebrity… Get Me Out Of Here!” („Jestem gwiazdą… Zabierzcie mnie stąd!”), znalazł się w nagłówkach gazet i był przedmiotem dyskusji w mediach przez cały styczeń. Tylko jedna osoba do tej pory zachowała milczenie: pan. Czy to ze wstydu?
-Gerhard Zeiler: A niby czego miałbym się wstydzić? Dzięki programowi „Jestem gwiazdą… Zabierzcie mnie stąd!” RTL odnotowała w styczniu sensacyjny sukces.

-Zależy, co się przez to rozumie. Krytycy mediów uznali, że ten show jest na granicy tego, co dopuszczalne. Według aktualnych badań te karaluchy, pająki i siekiera poważnie naraziły na szwank opinię RTL jako stacji oglądanej przez rodziny.
-No cóż, o takich badaniach można dyskutować, tak samo jak na temat show „Jestem gwiazdą… Zabierzcie mnie stąd!”. My w każdym razie jesteśmy absolutnie przekonani, że ten program dobrze przysłużył się RTL. Zresztą nie sądzicie chyba, że takie pozycje trafiają do RTL przypadkowo. My to przedtem omawiamy, biorąc pod uwagę wszystkie potencjalne korzyści i straty. Oczywiście były i głosy przeciw.

-To znaczy, że przeforsował pan swoje zdanie wbrew oporom w samej stacji?
-Nie było oporów. Poprzez program „Jestem gwiazdą… Zabierzcie mnie stąd!” chcieliśmy wszystkim pokazać, że RTL jest w Niemczech tą stacją, która kreuje nowe wydarzenia – takie, o których się mówi. I to się nam udało.

-A więc ta publiczna wrzawa, pełna oburzenia, te oskarżenia o budzenie wstrętu, o tortury i poniewieranie ludźmi – wszystko to było z góry wykalkulowane?
-Jak słyszę takie zarzuty, przestaje to być dla mnie zabawne. My nikogo nie torturujemy. A jeśli ktoś utrzymuje, że mamy podobne pojęcie o rozrywce jak starożytni Rzymianie, to mogę mu tylko poradzić, aby zaczął się uczyć historii. Na arenach była to sprawa życia lub śmierci. Tego naprawdę nie można, nie należy porównywać.

-Czym pan tłumaczy sukces programu „Jestem gwiazdą… Zabierzcie mnie stąd!”?
-Pierwszy czynnik: zachowanie i reakcje grupy, która znalazła się w całkiem nowym środowisku – to swego rodzaju eksperyment socjologiczny. Po drugie: obserwacja jak gdyby przez dziurkę od klucza. Po trzecie: pewna Schadenfreude, radość z cudzego nieszczęścia. Po czwarte: charakter opery mydlanej. I po piąte: elementy komiczne.

-Chce pan przez to powiedzieć, że RTL od razu sama robiła sobie żarty ze swoich uczestników?
-Moment, my nikogo nie spisywaliśmy na straty. Ironiczny sposób prowadzenia programu – to nic nowego. Niemal wszyscy nasi uczestnicy, jak wynika z sondaży, cieszą się sympatią widzów po powrocie z dżungli. Wszyscy są też silniejsi niż przedtem. Akceptuję to w pełni, jeżeli ktoś powie: to nie w moim guście. Ale ten show nie jest szczególnie drastyczny – nadaje się dla większości telewidzów. Gdyby tak nie było, nie oglądałoby nas w szczytowym punkcie tego programu przeszło 10 milionów ludzi. Skrajnie brutalny program nie osiąga takich wskaźników. Obóz w dżungli jak najbardziej nadawał się do oglądania dla rodzin.

-Pozwoliłby pan go oglądać swojej 7-letniej córce?
-Czemu nie, gdyby go pokazywano o innej porze? Zobaczcie tylko panowie, co dzieciaki oglądają w MTV w programie „Jackass”. W porównaniu z tym my jesteśmy grzeczne sierotki. Istnieją granice, których nie wolno nam przekraczać i wcale tego nie chcemy.

-Jakie?
-Nigdy nie zrobilibyśmy show, który byłby niebezpieczny dla życia. Respektujemy też ludzką godność. Z pewnością zdarzały się u nas rzeczy, które potoczyły się inaczej, niż byśmy chcieli. Ale do show „I’m A Celebrity… Get Me Out Of Here!” przyznajemy się bez zastrzeżeń.

-Jeden z uczestników wypełzł z „tunelu okropności” jak gdyby oblepiony smołą i pierzem – został tam oblany rybim śluzem i obsypany pająkami i karaluchami. Czy stacja TV może zawsze chować się za argumentem, że nikogo nie zmusza się do takich prób?
-Konfrontację z jakimiś pełzającymi owadami pokazywano już w telewizji publicznej 30 lat temu. To nic nowego. No i miałbym choć odrobinę zrozumienia dla tych zarzutów, gdybyśmy postawili takie zadania „normalnym” ludziom. Ale nasi kandydaci to profesjonaliści w dziedzinie rozrywki i kontaktu z mediami. Wiedzieli dokładnie, czego się podejmują…

-…ale nie wiedzieli, jak to zostanie zaprezentowane. W tamtej scenie np. moderator aż kwiczał z radości, że uczestnik wygląda „jakby się pierzył”…
-Mówił to przecież z całą sympatią. Wielu z naszych kandydatów publiczność polubiła właśnie za to, że tam, w australijskim buszu dali się troszkę zrobić na szaro.

-Wielkie pomysły na show: „Idol”, „Big Brother” czy „Milionerzy” – przychodzą prawie zawsze z zagranicy. Czy Niemcy mają za mało własnych pomysłów?
-Prawie wszystko u nas robimy sami – seriale, komedie, programy informacyjne. Ale co do show przyznaję panu rację. Bierze się to stąd, że inne kraje są po prostu bardziej kreatywne niż Niemcy. Jednym z powodów jest beznadziejny pesymizm kulturowy w naszym kraju. Zawsze z góry już padają pytania: Czy nam wolno? Czy to aby nie zagraża naszym wartościom? Może od tego upadnie nasza cywilizacja? Holendrzy, Brytyjczycy i Amerykanie są tu o wiele bardziej otwarci i pozwalają sobie na więcej.

-Im bardziej sfrustrowane społeczeństwo, tym nudniejszy ma program telewizyjny?
-Inaczej: im bardziej nonkonformistyczne społeczeństwo, tym bardziej kreatywną ma telewizję.

[Der Spiegel / Tygodnikforum.onet.pl]

Poprzedni artykułNastępny artykuł