Bar, Bar 2

Życie po „Barze”

Eric nadal mieszka w Chocianowie, Dobrusia promuje napoje, a Ewelina walczy z depresją. Większość uczestników dwóch edycji „Baru” wciąż łudzi się jednak, że zrobi karierę. Ci, którzy zgłosili się do udziału w polsatowskim „Barze” z nadzieją zrobienia błyskotliwej kariery, chcąc nie chcąc musieli obejść się smakiem. Udało się jedynie tym, którzy liczyli bardziej na dobrą zabawę niż na sukces. – Opisywanie, jakie to kariery robimy, w jakie luksusy opływamy i jak to jeździmy na weekend na Seszele, jest totalną bzdurą – mówi Eric Alira, zwycięzca drugiej edycji „Baru”.

-Życie jest takie samo jak przedtem. A wszystko, co udało mi się osiągnąć, zawdzięczam wyłącznie sobie, a nie programowi – podkreśla Mirek Klinowski z pierwszej edycji reality show. Poszczęściło się Emilii Piotrowskiej – prowadzi program w telewizyjnej VIVIE. – Przez pół roku nie mogłam wyjść z dołka. „Bar” wyssał ze mnie całą energię, byłam na skraju załamania nerwowego. Myślałam, że udział w reality ułatwi mi życie, a nie, że je skomplikuje – przyznaje Ewelina Żadziłko z „Baru 2”. 33-letni Eric urodzony w Burkina Faso od razu stał się ulubieńcem widzów. Jako pierwszy czarnoskóry uczestnik reality show mówiący łamaną polszczyzną doskonale radził sobie zarówno za barem, jak i przed kamerą. Dla podkręcenia temperatury, podczas jednego z odcinków programu Polsat ściągnął do Wrocławia rodzinę Erica z Afryki, której ten nie widział od lat. Były łzy, pocałunki i krzyki wzruszenia. Wszystko na wizji. Wygrana nie zaskoczyła nikogo, oprócz samego Erica. Nie do końca wierzył, że to właśnie on stał się posiadaczem nowego, dwupokojowego mieszkania na Saskiej Kępie w Warszawie. Do tej pory mieszkał z żoną i dwójką dzieci w Chocianowie. I chociaż z zawodu jest księgowym, ledwo zarabiał na życie, ucząc tańca afro w domu kultury w Lubinie. Zwycięstwo w „Barze” miało odmienić jego życie. Miał poprowadzić własny program w telewizji i zamieszkać w stolicy. Tymczasem nie zmieniło się prawie nic. Nadal mieszka z rodziną w Chocianowie. – Mieszkanie w Warszawie jest piękne, ale do życia nie wystarczy. Żeby utrzymać dzieci i żonę, musiałbym mieć pracę – przyznaje Eric. – A tej do dzisiaj nie mam. Nikt do mnie nie dzwonił z propozycją współpracy. Pracy przez rok nie udało się również znaleźć Ewelinie Żadziłko – 20-letniej studentce z Gdyni. Dla udziału w „Barze” zrezygnowała z pierwszego roku studiów na wydziale stosunki międzynarodowe. – Nie myślałam, że program zmieni moje życie, ale miałam nadzieję, że w jakimś stopniu pomoże mi zrealizować własne plany – wspomina dziewczyna. Oryginalna gdynianka z burzą blond warkoczyków nie ze wszystkimi żyła w programie dobrze. Do historii reality show przeszły jej kłótnie z Adrianem Rafalskim czy Dobrusią Zych-Henner. Ewelina miała własne zdanie, często odbiegające od zdania grupy i mówiła wprost to, co myśli. Nie wszystkim się to podobało. Ale, jak napisała w ankiecie, do programu zgłosiła się po to, żeby „dowalić ludziom, którzy w nią nie wierzą”. Okazało się to trudniejsze, niż przypuszczała. Po trzech miesiącach na własną prośbę opuściła „Bar”. – Jeszcze pod koniec udziału w programie wpadłam w depresję. Marzyłam tylko o tym, żeby wrócić do domu, do własnych kątów, przyjaciół i mamy – mówi dziewczyna. – Nie interesowało mnie, co wszyscy sobie o mnie myślą, chciałam mieć święty spokój. Po wyjściu z „Baru” nie wróciła na studia, bo rok studencki był już w pełni i nie nadążyłaby z programem. Próbowała więc znaleźć pracę, ale zewsząd odsyłano ją z kwitkiem. – Zawsze chciałam być barmanką, ale nikt nie chciał mnie zatrudnić, myśląc, że po programie będę żądała niebotycznego wynagrodzenia. A ja tylko chciałam zarobić na życie. Nie stawiałam żadnych warunków, nie zależało mi na zbijaniu fortuny. Takie tłumaczenia niewiele jednak dały. Z Erikiem było podobnie. Podejrzewa, że do dzisiaj nie dostał żadnej propozycji, bo wszyscy wyszli z założenia, że albo już coś robi, albo najzwyczajniej w świecie jest za drogi. – Nie wiem, co będzie dalej. Prawdopodobnie znowu będę uczył tańca w Lubinie. Zakładam też Stowarzyszenie Przyjaźni Polska-Afryka zajmujące się wzajemną wymianą kulturalną. Mieszkanie w Warszawie poczeka – może je wynajmę. W końcu mam dzieci. W Chocianowie nie jest mi najlepiej, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Losy Eweliny potoczyły się trochę gorzej. Do braku pracy i przerwy w studiach doszła ciężka depresja. Nie mogła jeść, nic jej nie cieszyło, zamknęła się w sobie. Od pewnego czasu czuje się już dużo lepiej. Teraz jej oczkiem w głowie stał się trzymiesięczny buldog francuski o imieniu Maldox. – Nie staram się za bardzo wybiegać myślami w przyszłość. Zamierzam cieszyć się życiem studenckim i spotkaniami z przyjaciółmi. Wierzę, że wszystko jeszcze się ułoży. Mirek Klinowski, 33-letni krakowianin zgłosił się do pierwszego „Baru”, ponieważ chciał porywalizować, ale też zdobyć odrobinę popularności. Już pierwszego dnia okazało się, że jako szef meksykańskiej restauracji najlepiej ze wszystkich uczestników radzi sobie za barem. Określano go jednym z najprzystojniejszych i najbardziej intrygujących uczestników programu. Dostawał setki e-maili od fanek i pierwsze propozycje pracy. „Baru” jednak nie wygrał, a żadna z początkowych ofert nie doszła do skutku. Po powrocie do Krakowa rzucił się w wir pracy. – Zostałem szefem sprzedaży na całą Polskę we włoskiej firmie zajmującej się dystrybucją kawy. Niektóre media informowały, że awans zawdzięczam udziałowi w reality, ale ja na niego ciężko pracowałem przez trzy lata. Wprawdzie Włosi mają lekkiego bzika na punkcie medialnym, ale nie sądzę, żeby „Bar” zadecydował o moim nowym stanowisku – podkreśla Mirek. Oprócz pracy we włoskiej firmie nadal prowadzi restaurację, a niedawno otworzył drugą, tym razem w jednym z krakowskich centrów handlowych. – Można więc powiedzieć, że w pewnym sensie mi się udało, ale myślę, że bez programu byłoby tak samo. Niektórzy z byłych barowiczów szukali szczęścia w innych programach. Narine Torosjan – 20-letnia Armenka, studentka dziennikarstwa w Warszawie, pojawiła się w polsatowskich „9 Niezwykłych Tygodniach”. W „Barze” nie zrobiła kariery, mimo, że niejednokrotnie pozwalano jej wystąpić z własnym repertuarem na tamtejszej miniscenie. W „9 Niezwykłych Tygodniach” wystąpiła wraz z Dobrusią Zych-Henner, jej mężem i dziećmi. W programie dwie rodziny rywalizowały ze sobą o 300 tysięcy złotych. Kamery filmowały je w normalnym otoczeniu i podczas codziennych czynności. Serial – jak wskazuje nazwa – emitowany był przez dziewięć tygodni. I chociaż zarówno Narine, jak i Dobrusia dawały z siebie wszystko, nagrody nie wygrały. – Pojawiłyśmy się w programie na prośbę producenta. Zastąpiłyśmy jedną rodzinę. Nie liczyłyśmy na nagrodę, tylko na dobrą zabawę – tłumaczy Dobrusia. – Doskonale wiem, że mam zarówno swoich fanów, jak i wrogów. Popularne jest takie powiedzenie: „Nieważne jak się o kimś mówi – ważne żeby się mówiło”. Po udziale w serialu Dobrusia rzuciła się w wir promocji. W lutym była gościem honorowym Rodeo Party w Toruniu, gdzie serwowała drinki i rozdawała autografy. W wakacje, na zaproszenie Polocockty, wzięła udział w Polocockta Party. Niedawno przyznawała na swojej stronie, że wciąż ma problemy finansowe, a samochód, który wygrała w „Barze”, miał „lekką” stłuczkę. – Zarabiam, pojawiając się na różnego rodzaju imprezach i zabawach. Dostałam również parę propozycji wystąpienia w reklamie kosmetyków. Z pieniędzmi bywa różnie. Mąż od wakacji pracuje w Warszawie, ponieważ we Wrocławiu zaproponowano mu trzysta złotych. Do Warszawy, podobnie jak Eric, nie przeprowadził się również zwycięzca pierwszego „Baru” – 19-letni Adrian Urban. Nadal mieszka w Tczewie, bo uważa, że polskie morze jest najpiękniejsze. – Mieszkanie w stolicy mam odebrać dopiero pod koniec tego roku. Wciąż trwają tam jakieś prace wykończeniowe. Nie wiem, co później z nim zrobię, ale do Warszawy na pewno się nie przeprowadzę. Kocham Tczew i tutaj jest mi dobrze – podkreśla. – Wprawdzie nagroda była jedną z przyczyn, dla których zgłosiłem się do programu, ale przede wszystkim chciałem odizolować się od problemów. Adrian, który po programie zapadł w pamięć głównie dzięki swoim wybrykom z Pauliną Jałoch, w tym roku ma poważne wyzwanie – maturę. – Nie za bardzo jest czas, żeby się uczyć, bo w ciągu tygodnia prowadzę jeszcze mały pubik w naszym mieście, ale trzeba będzie trochę przysiąść – śmieje się. Poza nauką i prowadzeniem pubu Adrian gra również w amatorskim teatrze i komponuje muzykę. I tak naprawdę wydaje się jednym z nielicznych byłych barowców, którym udział w reality dał więcej dobrego niż złego. – Poznałem mnóstwo ludzi, między innymi ziomali z Poznania. Pomagam im trochę kręcić teledyski – przede wszystkim wybieram dziewczyny… Poza tym rozkręcam różne imprezy i robię za didżeja. Poszczęściło się również Emilii Piotrowskiej, oryginalnej brunetce z pierwszej edycji. Poszczęściło się na tyle, że z nieśmiałej, skromnej dziewczyny przeistoczyła się w pewną siebie gwiazdkę. Od trzech miesięcy prowadzi program w VIVIE – Club Rotation. – Jeżdżę na największe imprezy muzyczne w kraju, robię relacje i przeprowadzam wywiady z didżejami. Do VIVY dostałam się z castingu. Wywiadów całkowicie odmawia za to Adrian Rafalski z Wrocławia, 25-letni kawaler, tak zwany niebieski ptak. Nie ma komórki, stałego zatrudnienia i z mediami nie chce mieć nic do czynienia. – Po prostu znikam. Nie ma mnie, więc nic pani nie powiem – ucina dość niegrzecznie. W programie był dość ekscentryczną osobowością zażarcie broniącą swoich racji. Nierzadko dość egoistycznych. Bezpardonowo odzywał się do innych, doprowadzając co wrażliwszych do łez. Dobrze wiedzie się za to Izie Kowalczyk i Grzegorzowi Markockiemu, których ślub w pierwszej edycji „Baru” został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa. Jako pierwsza para na świecie wzięli ślub podczas reality show. Jak na potrzeby programu przystało – był biały lincoln, stroje znanych firm oraz sesje fotograficzne. Polsat zafundował młodej parze żółtego seata toledo. I chociaż Iza i Grzegorz nie wygrali głównej nagrody i tak czują się zwycięzcami. Mówią, że odnaleźli miłość. Iza, zgłaszając się do reality, chciała sprawdzić, czy jest przygotowana na sukces. Skończyła szkołę wizażu, zajmuje się domem i dorabia robieniem tipsów przyjaciółkom. W przyszłym roku planuje studia na psychologii. Grzegorz tuż po wyjściu z programu zaczął pracować nad własną płytą „Królem być”. Znalazło się na niej 10 utworów, w tym znany z „Baru” – „Królem być rock and rolla”. Potem, przez pewien czas prowadził w Polsacie własny program muzyczny – Hitmaniak. Obecnie właśnie skończył grać w komedii erotycznej „Dżager” w reżyserii studenta katowickiej filmówki Roberta Krzempka. – Film jest paradokumentem, opowiadającym o zagubionym w polskiej rzeczywistości facecie, który zamierza przelecieć siedem tysięcy panienek – opowiada. Poza graniem i komponowaniem Grzegorz prowadzi też cykliczne imprezy karaoke – w Opolu, Zabrzu i oczywiście we wrocławskim „Barze” przy Świdnickiej. Czyli tam, gdzie wszystko się zaczęło.

[Kulisy nr 40/2003, Joanna Krupa]

Poprzedni artykułNastępny artykuł