Idol

Wywiad z Eweliną Flintą

Odniosła sukces w „Idolu”. Po wydaniu debiutanckiego krążka jej piosenki są na pierwszych miejscach list przebojów. Płyta, którą sama ocenia na „5”, sprzedaje się świetnie. Mimo to showbiznes, którego częścią jest od kilku miesięcy, ocenia krytycznie – rozmowa z Ewelina Flintą, która już zapowiada drugi album.

-Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
-Tak, to było tuż przed wydaniem mojej płyty… w Polsacie.

-Czy od tamtego czasu coś się zmieniło w Twoim życiu?
-Zmieniło się bardzo dużo. Krótko mówiąc, dobrze mi idzie (śmiech). „Żałuję” było na pierwszych miejscach list przebojów, płyta – jak na debiut – świetnie się sprzedaje, jest duże zainteresowanie moją osobą, prawie codziennie mam koncert. Wiele rzeczy uległo zmianie, wszystko właściwie.

-Możesz powiedzieć już o sobie, że jesteś osobą spełnioną?
-Ujmę to tak: poczuję stuprocentowe spełnienie, jeśli na jednej płycie się nie skończy. Wtedy będę spełniona i spokojna.

-Twój osobisty stosunek do… własnej płyty?
-Jestem z tej płyty bardzo zadowolona, aczkolwiek jestem przekonana, że mogłabym coś jeszcze teraz poprawić.

-Ale tak mówi każdy!
-No właśnie! Ale tak mówi każdy (śmiech). Uważam, że jest OK!

-W pierwszej edycji „Idola” zajęłaś drugie miejsce. Po finale wiele osób twierdziło, że to zdecydowanie Tobie należała się wygrana. Jaki masz do tego stosunek?
-Okazało się, że „Idol” bardzo mi pomógł. To, które kto zajął miejsce, nie ma większego znaczenia. Tomek Makowiecki, który wygrał finał z piątą lokatą, wydał płytę dużo wcześniej niż ja. Nie chodzi o to, kto które miejsce zajmie, tylko o to, kto zrobi to, o czym zawsze marzył, kto udowodni, że coś potrafi.

-Biorąc udział w tym programie nie byłaś naturszczykiem. Miałaś przecież już za sobą pewne doświadczenie w muzyce. Chodzi mi oczywiście o zespół Suprise, w którym byłaś wokalistką.
-Na szczęście nie byłam naturszczykiem, jak to pięknie ująłeś. Zaczęłam przygodę z zespołem Surprise, kiedy miałam 17 lat. Nasz wspólny pierwszy koncert daliśmy na Przystanku Woodstock. To wszystko było – patrząc z perspektywy czasu – śmieszną sytuacją, ponieważ dostaliśmy propozycję zagrania na tej imprezie jeszcze przed jakąkolwiek próbą tej kapeli (śmiech). To była totalna paranoja. Stało się tak, bo Jurek Owsiak usłyszał moje nagrania z poprzednim zespołem i zaproponował nam udział w „Przystanku”. Wyszło na to, że na wariata musieliśmy robić covery, żeby w ogóle coś zagrać.

-Jednak po pewnym czasie Surprise okazał się niewypałem. Postanowiłaś odejść z zespołu. Z informacji, do których udało mi się dotrzeć, wynika, że chodziło o narastający konflikt z frontmanem kapeli. To prawda?
-Po pierwsze nie można powiedzieć, że Surprise nie było niewypałem. Zaczęło się sypać tak naprawdę, kiedy polecieliśmy do Stanów z kilkoma koncertami. Rzeczywiście konflikt zaistniał między liderem a resztą zespołu. Mieszkaliśmy wówczas miesiąc razem i mieliśmy doskonałą okazję, aby móc się lepiej poznać. I mieć nawet siebie dość (śmiech). Momentami było strasznie.

-Dowiedziałem się, że jesteś dziewczyną z zasadami. O jakie zasady chodzi?
-Domyślam się, że chodzi o dwie propozycje sesji rozbieranych, w których miałabym wziąć udział. Dostałam je i nie zgodziłam się na nie kategorycznie.

-Dlaczego? Przecież te sesje miały być dla dwóch prestiżowych magazynów.
-Wiele czynników się na to złożyło. Dla mnie sesja rozbierana dla męskiego pisma to naprawdę nic atrakcyjnego. Moim zdaniem bardziej by mi to zaszkodziło, niż pomogło. Nie zależy mi w ogóle na tym, żeby kilka tysięcy facetów w naszym kraju oglądało moje nagie ciało. Chcę być oceniana pod względem tego, co potrafię, a nie na zasadzie – czy mam rozmiar 80C czy tylko 75B? To żart, oczywiście (śmiech).

-Ale sesja dla „Maxima” nie byłaby sesją w pełni rozbieraną.
-Tak się składa, że widziałam zdjęcia i propozycje tej sesji. Jeśli mam mieć na biodrach pasek długości 15 centymetrów – no, może w porywach do 20 centymetrów – i prześwitującą siatkę na piersiach, to nie uważam tego za sesję w pełni ubraną. Jeśli ktoś ma na to ochotę, to proszę bardzo… Mnie to nie kręci.

-Miałaś obawy, kiedy w to wszystko wchodziłaś?
-Oczywiście. Na szczęście zdawałam sobie sprawę, jak to może wyglądać. Wiedziałam, że może być bardzo różnie, że będzie wielu ludzi, którzy będą mi różnie radzić – i niektórzy bardzo źle – ale mam świadomość tego, że to wszystko to bagno i nie bójmy się tego słowa użyć… to bagno, w którym jest dużo niesprawiedliwości.

-Szołbiznes jest tym bagnem?
-Tak. Szołbiznes to bagno, a zwłaszcza ten uprawiany w Polsce.

-Nie bałaś się, że po sukcesie „Big Brother” program „Idol” będzie tylko i wyłącznie namiastką sukcesu, a tak naprawdę stanie się kolejną wylęgarnią maskotek telewizji? I Ty – jako finalistka – będziesz tylko produktem napędzającym całą tę machinę?
-Wiedziałam doskonale jedno – że coś potrafię! A co za tym idzie, że nie dam sobą manipulować. „Idol” to na szczęście nie „Big Brother”. A porównywanie obu tych widowisk jest w moim przekonaniu błędem.

-Czy ktoś, Twoim zdaniem, mógł sterować „Idolem” i decydować o tym, kto wygra w finale?
-Nie sądzę. Na pewno nie!

[Dlaczego]

Poprzedni artykułNastępny artykuł