Klub Przygód

Na planie „Klubu Przygód”

Wyruszyliśmy w rejs z uczestnikami „Tenbit.pl Klub Przygód” i podglądaliśmy, jak powstaje program. Karolina drze się z rufy wniebogłosy: „Wszyscy zginiemy!”. Położony specjalnie do zdjęć tusz do rzęs spływa jej po policzkach. Kasia, obie Sylwie, Kuba i Andrzej na zmianę z ekipą TVN-u wtulają się w muszle klozetowe. Bo mdli. Kiwać zaczyna już po południu. Morze wyje, zgrzyta z wiekowej wyrzutni harpunów, piszczy z metalowych korytek z kranami uruchamianymi kolanem (kiedyś: do mycia fok). Nawet drewniane prycze w kajutach przemówiły: skrzypią i jęczą niczym potępieńcy. Ponad tymi dźwiękami unoszą się ludzkie wrzaski. Arek, smagły, przystojny kapitan „Harpoonera”, wrzeszczy z mostku: „Do roboty! Układać sprzęt! Zbierać graty! Migiem! Telewizja, nie telewizja, na morzu wszyscy są równi”. Tak przez całą noc. Rankiem statek wygląda na opustoszały. Fale opadły, cisza, na górnym pokładzie leżą pokotem wyczerpane ludzkie ciała. Obie Sylwie, Kuba, Andrzej i reszta załogi, plus kamerzyści i reżyserzy. Lądowe szczury. Tylko w kuchni i w maszynowni praca już wre. – Zwykły dzień na morzu – z rutyną ocenia kucharz, zwany cookiem. – Szczury przywykną. A jak nie, to się ich przyuczy do marynarskiego zawodu.

Brzózka Wykrywaczem
Początek tej historii: Morze Północne, rok 1912. Właśnie tonie „Titanic”. Nasz statek, własność poławiaczy wielorybów, dostaje pierwsze imię: „Bjork”, czyli „Brzózka”. Przez najbliższy wiek będzie tysiące razy pokonywał tę samą trasę: na północ – w poszukiwaniu wieloryba, i na południe, z martwym cielskiem uczepionym u rufy. – W latach 70 odkupili statek ekolodzy z Londynu – opowiada Sławomir Makaruk, armator z Warszawy, zwany Makaronem. – Oczyścili go z mułu i z win, dali nowe imię, „Oceaniczny Wykrywacz”. A po 20 latach takiego wykrywania została z łajby kupa złomu. I taką ją właśnie znalazłem. Stała w jednym z angielskich portów: zrujnowana, zardzewiała, bez kajut. Jest wiosna tego roku: „Makaron” z przyjaciółmi siedzą daleko od domu, na Morzu Północnym. Remontują wrak i z uporem rozbierają wszystkie burty; gdzieś między nimi, po ekipie ekologów, w spadku został im budzik. – Musiał tam tkwić dobrych parę lat, a jednak ciągle dzwonił – opowiada „Makaron”. – Noc w noc o trzeciej cholera nas brała. Rozbieraliśmy, szukaliśmy, wreszcie daliśmy sobie spokój. Uznaliśmy, że między burtami tkwi znudzony duch któregoś z marynarzy. W tym samym czasie przy kuchennym stole w mieszkaniu Martyny Aftyki, reżyserki, powstaje scenariusz nowego programu. Sporo trudnych zadań, 10 uczestników, z których do końca programu dotrwa trzech. Nie uprzedzi się ludzi, dokąd jadą, co będą robić. Za to odpowiednio zmotywuje nagrodą – 50 tysięcy zł. W roli głównej scenografii – statek. Martyna z ekipą objeżdża Wybrzeże. „Makaron”: – Tuż potem, gdy „Harpooner” dostał pierwszy angaż do filmu, budzik między burtami przestał wreszcie dzwonić.

Biustem do kamery
Pierwszy plan zdjęciowy: port Tabarka na afrykańskim wybrzeżu. Przy kei statki poławiaczy korali, daleko na redzie „Harpooner”. Zadanie numer jeden: zaokrętować się na statku. Ponton – na bagaże – trzeba holować, płynąc wpław. Sylwia, konsultantka z biura obsługi klienta, uderza w płacz, bo nie umie pływać. Krótka narada – i poszukiwacze przygód wsadzają Sylwię w koło ratunkowe. Dziewczyna wypada, traci grunt, przekrzywia jej się kask ze specjalną kamerą do filmowania mimiki. Ekipa rzuca się na ratunek kamerze. Cięcie. Następne podejście: ktoś traci czapkę, ktoś obrywa plecakiem, a bezcenna kamera daje nura w wodę. Rozbiorą ją potem na części, ale już nie zadziała. Czas mija, a pierwsza scena ciągle niegotowa. Operatorzy gotują się w piankach do nurkowania (w słońcu jest pod nimi z 50 stopni ciepła), reżyserzy pokrzykują na ekipę: „Goście, głębiej za skały, bo wystają wam nogi”, „Tyczkarz, gdzie leziesz z tym mikrofonem!”, „Sylwia, proszę biustem do kamery”, „Karolina, nie wyłaź z wody”. Telewizja pokaże potem cierpienie na twarzach, paniczny strach, emocje. Nie pokaże wszystkich gaf, nudy, bo nie sposób się nie nudzić, gdy się kilka godzin stoi w wodzie po kolana. Nie pokaże też, jak wieczorem zmęczeni uczestnicy wykładają się na deku, pod gwiazdami, w śpiworach.

Coraz bliżej
Na deku tematy zmieniają się szybko. Na przykład marzenia: Sebastian z Orawy już się pozbierał po kryzysie w związku, teraz orze całymi dniami w swojej poligraficznej firmie. Ma 26 lat i dewizę: „Czas przecieka przez palce”. I panicznie się boi zostać w tyle. – Ja w tym wcieleniu chcę być sławny – mówi. – A jeśli się nie uda, otworzę kolejną firmę, pod swoim nazwiskiem, z szyldem: „Projektowanie przygód”. Kolejny temat: seks i zdrada: – Faceci to świnie – twierdzi Karolina, trzpiotka, która ciężko odchorowała rozwód rodziców. – Po prostu faceci mają taki gen, że zdradzają – to Adam, budowlaniec. Albo tęsknota, nadzieje, miłość. Jedyny temat tabu – to nominacje do opuszczenia programu. – Już niebawem najlepszy przyjaciel zagłosuje na kumpla, bo musi – kiwa głową „Makaron”. – A morze ludzi jednoczy. Jeśli się ciągle mijasz z kimś na tak wąskim korytarzu, śpisz z nim na jednej koi albo rzygacie do jednego kibla, to ludzi zbliża. Pierwszej nocy poszukiwacze przygód umówili się między sobą, że na pamiątkę zrobią sobie identyczne tatuaże. Wzór wymyśli Sebastian i wyrysował na kartce ponad 50 propozycji. Ale po tygodniu zapomnieli o tatuażach. Są coraz bliżej wygranej.

[Super Express]

Poprzedni artykułNastępny artykuł