Big Brother 3: Bitwa

Śmierć Bartłomieja Frykowskiego – śledztwo

Nie udało się Rutkowskiemu potwierdzić, iż Frykowski zabiegał o względy dziewczyny od koni, i jak to się przejawiało. Nie zdobył też jednoznacznych dowodów na to, że Wajdówna utrzymywała z Zawłocką stosunki lesbijskie. (…) Przynajmniej od dwóch lat, czyli od lata 1997 roku, Wajdówna żyła w faktycznej separacji z mężem, Arturem Nowakowskim. Ona mieszkała w Głuchach, on – w Warszawie. I chociaż nic już oboje nie wiązało (…) co jakiś czas Nowakowski pomagał finansowo de facto bezrobotnej Wajdównie. (…) Córkę wspomagała materialnie Beata Tyszkiewicz, ale nie była to pomoc znacząca.

(…) Beata Tyszkiewicz przyznawała, że dworek w Głuchach zakupił Wajda, lecz potem przestał się nim interesować. (…) W tej sytuacji źródłem pieniędzy dla Wajdówny na wagę złota stało się wynajmowanie dworku i koni na potrzeby filmu oraz teatru telewizji. (…) A co z finansami Bartka? Po powrocie do kraju z nieudanego kilkuletniego pobytu w Niemczech Frykowski zabrał się za odzyskiwanie straconego czasu. Plany dość szybko zaczęły się spełniać: dostał pracę przy kilku filmach, w tym przy superprodukcjach: „Ogniem i mieczem” oraz „Panu Tadeuszu”. Kręcił reklamówki. Pisał scenariusz. Pomagała mu matka – Ewa Morelle, która była żoną zamożnego francuskiego biznesmena. (…) Frykowski miał dość pieniędzy, by łożyć na utrzymanie żony i dwójki dzieci, sam nie cierpiał niedostatku, a do tego pomagał Karolinie. Rutkowski: – W śledztwie stworzono obraz odwrotny: oto Frykowski, zawsze bez grosza przy duszy, był przygarniany przez Wajdównę. (…) „Pierwsi na miejsce przybyli policjanci z Komisariatu Policji w Zabrodziu: Wiktor M. i Grzegorz S. Weszli na teren posesji, potem do domu, ale do kuchni – gdzie leżał konający Frykowski – już nie weszli. Zabroniła im tego Wajdówna, prosząc, by nie robili zamieszania. (…) Rutkowski: – To szczyt wszystkiego! Co to za gliniarze?! Stali w sieni, mnąc czapki jak pańszczyźniani chłopi, bo nie dane im było wejść na pokoje… Powiedziano mi potem, że zostali wprowadzeni w błąd: Karolina Wajda uspokajała ich, że nic poważnego się nie stało i żeby lepiej poczekać na przybycie pogotowia. Jeśli rzeczywiście tak było, to dlaczego nie ma o tym ani słowa w protokołach przesłuchań obu tych, pożal się Boże, stróżów prawa?! Policja na całym świecie ma wypróbowaną metodę postępowania w tego typu sytuacjach. Po zabraniu ofiary do szpitala jedna ekipa pozostaje na miejscu zdarzenia, by zabezpieczyć ślady, a druga odwozi świadków na komisariat, gdzie ich przesłuchuje. Rutkowski: – Obie panie, Wajdównę i Zawłocką, należało zamknąć w osobnych celach, potrzymać je tam trochę, zapoznać się ze wstępnymi wynikami oględzin miejsca zdarzenia, a potem dopiero przesłuchać: każdą z osobna, najlepiej przez dwóch tych samych oficerów śledczych. (…) Tymczasem pierwszego przesłuchania Karoliny Wajdy i Katarzyny Zawłockiej dokonała sama pani prokurator Rafałko, niedługo po przybyciu do Głuch. (…) Detektyw dowiedział się nieoficjalnie, że Karolinie Wajdzie ktoś powiedział, co i jak ma mówić, by nie powiedzieć za dużo. Kto to był – tego nie udało się ustalić. (…) Oficer, który udostępnił Rutkowskiemu akta, powiedział mu: – Stary, oni tak tańczyli jak im grali adwokaci Wajdów. (…) Na sam dźwięk tego nazwiska wszyscy stawali na baczność (…).

[„Nie”, 4 listopada 1999]

Poprzedni artykułNastępny artykuł