Wife Swap

„Wife Swap” – zamiana żon

W Wielkiej Brytanii powstał reality show, w którym rodziny wymieniają się żonami. Zamiany mężów nikt by nie zauważył – twierdzą producenci programu. Wczoraj Lucy po pijanemu urządziła publiczną awanturę Patrykowi, wyzywając go od „smutnych onanistów”. A Sam ma obsesję gimnastykowania się i twierdzi, że częste mycie usuwa z ciała ochronną warstwę skóry. Nie są to plotki z sąsiedztwa, tylko relacje z najnowszego odcinka „Wife Swap”, programu, który bije na głowę nie tylko inne reality show w Wielkiej Brytanii, ale również najlepsze brytyjskie seriale komediowe. Od debiutu w styczniu 2003 roku, „Wife Swap” doczekał się czterech edycji i zebrał już najbardziej prestiżowe nagrody telewizyjne, m.in. Baftę i Złotą Różę na festiwalu w Montreaux. Obok Beckhamów, siarczystego poczucia humoru i wieści z dworu jest perełką eksportową Zjednoczonego Królestwa. Format albo gotowe odcinki programu sprzedano do 60 krajów. 11 mln ludzi obejrzało pierwszy odcinek amerykańskiej wersji emitowany 29 września, tuż po „Kawalerze do wzięcia”. We wtorkowe wieczory przed telewizorami zasiada 5 mln Francuzów, żeby śledzić losy bohaterów „Zamienili nam mamusie!”. „Wife Swap” jest spełnieniem marzenia (albo koszmaru) o tym, że pewnego dnia budzisz się w obcym domu i… no właśnie.

Osobne łoże
Tytuł dosłownie oznacza „Zamianę żon” – pomysł zaczerpnięty z szalonych przyjęć urządzanych w latach 60. przez brytyjską i amerykańską socjetę, na których wymieniano najpierw serdeczny uścisk dłoni, a potem żonę i podobno nieźle się przy tym bawiono (taki styl życia opisał John Updike w książce „Couples”). Wprowadzająca w błąd nazwa to jedynie haczyk na widza, któremu serwuje się program w stu procentach prorodzinny. Dwie żony zamieniają się na dziesięć dni miejscami, ale ku uldze jednych telewidzów i rozczarowaniu drugich, nie dzielą łóżka z nowym partnerem. Przez pierwszy tydzień nowa mama prowadzi dom według zasad rodziny goszczącej, a w drugim tygodniu wprowadza swoje zasady i wtedy robi się naprawdę gorąco. Seks w jacuzzi nie jest w połowie tak ekscytujący jak to, co i o której się jada oraz kto trzyma pilota od telewizora. Według producentów, „Wife Swap” ma uczyć, wychowywać i bawić nie tylko oglądających, ale i ochotników, którzy biorą w nim udział. W przeciwieństwie do „Big Brothera” lub „Baru” stawką nie jest nagroda pieniężna, ale wymiana doświadczeń. Uczestnicy są ciekawi, czy rzeczywiście – jak mawiają Anglicy – u sąsiada „trawa jest bardziej zielona”. Przy okazji ci, którzy muszą, rozładowują „parcie na ekran” (używając telewizyjnego żargonu), a jeśli spodobają się widzom, robią karierę w show-biznesie.

Protestantka zamiast anarchistki
Rodziny dobierane są tak, żeby wywołać jak najbardziej widowiskowy konflikt. Ale konflikt bez wrogości – zaznaczają producenci. Wystarczy jednak sobie wyobrazić, co będzie się działo, kiedy strażniczka więzienna o surowych protestanckich zasadach trafi na dwa tygodnie do domu nadużywającej alkoholu anarchistki, która pozwala dzieciom hodować we włosach wszy i przeklinać na cały głos; albo wielkomiejska dziedziczka fortuny zatrudniająca cztery niańki do trójki swoich dzieci będzie musiała przez dwa tygodnie rąbać drewno i prowadzić szkolny autobus, a pracująca 12 godzin na dobę matka jedynaczki, która niewiele czasu poświęca dziecku, zamieni się miejscami z mamą sześciorga, która w dodatku wyszła za czarnego! Emocje z tych dwóch tygodni są skondensowane w godzinnym show.

Czasami od początku programu wiadomo, że nie będzie lekko. Kiedy Donna Dodds (na zdjęciu), hedonistyczna fryzjerka, wchodzi do domu Ann, nauczycielki i wielbicielki muzyki klasycznej, mówi: „Nie podoba mi się ten zapach. Śmierdzi biblioteką. Tu są setki książek. Ale nuda. Chcę wrócić do domu…”. Po chwili widzimy, jak Ann, łkając do kamery, wykrztusza: „Ten dom jest potwornie przygnębiający. Czuję się strasznie samotna”. Dzieci Donny po programie będą opisywać Ann jako „grubą babę z mózgiem jak ktoś ze Star Treka”, a dzieci Ann porzucą książki i instrumenty muzyczne na rzecz telewizorów, które kupi im w prezencie Donna. Po programie fora internetowe pękają w szwach, a widzowie dzielą się na zwolenników jednego albo drugiego stylu życia. Publika nie szczędzi krytyki i ćwiczy się w epitetach: „wypindrzona Barbie”, „zdzirowata analfabetka”, „prowincjonalna krowa” albo „domowa wycieraczka”. Ta jest złą matką, ta źle gotuje, inna jest abnegatką, a jeszcze inna – snobką i egoistką. Za dużo wydaje albo skąpi, stale imprezuje, jest pedantyczna albo jest brudaską! Nie ma litości. Mężom też się dostaje, ale jakby na boku. Producenci „Wife Swap” tłumaczą: „Najczęściej, kiedy mąż znika z domu, nikt tego nie zauważa… To kobieta jest sercem domowego ogniska”… i to ona musi zdać egzamin na matkę i żonę.

Powiedział, że kocha
Puentą programu jest rozmowa obydwu rodzin o doświadczeniach, jakie wyniosły z programu. Leją się łzy, padają słowa wdzięczności, ale i krytyki. Czasem ktoś wyleje na kogoś kufel piwa. Najczęściej kobiety podkreślają, że po programie ich mężowie przechodzą metamorfozę. „Jason po raz pierwszy od 17 lat powiedział mi, że mnie kocha”, „John sam poszedł po zakupy i robi mi śniadanie”. Czasami, tak jak w przypadku Nicoli O’Sullivan, okazuje się, że u sąsiadów trawa jest bardziej zielona, a zastępczy mąż jest godny pozazdroszczenia. „Wife Swap to był ostatni dzwonek dla naszego małżeństwa. Nie chciałam wracać do domu… Zdałam sobie sprawę z tego, że bycie matką i żoną to nie wszystko, że należy mi się szacunek. Teraz dzielimy z mężem obowiązki po połowie, podczas gdy przed programem tylko ja zajmowałam się domem. Założyłam też własną firmę i zajęłam się importem mebli” – powiedziała Nicol. Dla wielu uczestników „Wife Swap” to lekcja tolerancji. Mięsożerni yuppies odkrywają, że ekologiczni lewicowcy to niekoniecznie leniwi outsiderzy, którzy palą trawkę i kultywują abnegację, angielscy Kiepscy wbrew pozorom są reformowalni, a rasiści znajdują wspólny język z imigrantami (choć akurat tego odcinka nie wyemitowano, bo był zbyt „letni” – obie rodziny bardzo polubiły nowe panie domu). Wydaje się, że dla rodzin biorących udział w „Wife Swap” te dwa tygodnie pod obstrzałem kamer to substytut terapii. Dopiero pojawienie się kogoś obcego z odmiennymi wartościami pokazuje, że najwyższa pora na zmianę albo wręcz przeciwnie, że tak, jak jest, jest dobrze, a właściwie najlepiej, jak może być. Nawet wtedy, gdy przy codziennym sprzątaniu wypija się butelkę whisky albo kiedy czas spędzony z dzieckiem ogranicza się do powiedzenia mu „dobranoc”.

Krowa z zasadami

Niekoronowana królowa wszystkich edycji programu w Wielkiej Brytanii to Lizzy Bardsley (na zdjęciu z mężem Markiem) – bezrobotna trzydziestolatka z północnej Anglii, która wraz z mężem (również bez pracy) wychowuje dziewięcioro dzieci, żyjąc od dziesięciu lat z zasiłku. Zasiłek wynosi 37 tysięcy funtów rocznie (z racji liczby dzieci, ich chorób, depresji męża etc.), co pozwala rodzinie żyć skromnie, ale godnie. Lizzy nie przebiera w słowach i specjalnie nie ma w czym, bo między jednym a drugim przekleństwem niewiele się mieści. Ma charakterek – to ten typ, który albo się kocha, albo nienawidzi. Nikogo nie szokuje to, że po trzech dniach nagrywania programu Lizzy rezygnuje z eksperymentu, dzwoni do męża i każe wyrzucić „tę sukę z mojego domu”. O co chodzi? Lizzy dowiaduje się, że jej oponentka miała w przeszłości romans z żonatym mężczyzną. „Nie dam szansy tej szmacie rozbić mojego małżeństwa” – pokrzykuje, pakuje manatki i pospiesznie wraca do domu. Lizzy może i jest na utrzymaniu podatników, czym zdobywa sobie przydomek „Najbardziej leniwej krowy w Anglii”, ale ma zasady – i tym zjednuje sobie serca widzów. Robi się chryja, brukowce schodzą jak świeże bułeczki, a kamera kręci dalej. W reality show opłaca się być sobą, bo po odcinku „Wife Swap”, który zrobił z niej gwiazdę, Lizzy wygrała w „Najsłabszym Ogniwie”, a teraz bierze udział w programie, który będzie dokumentował, jak wraz z mężem radzą sobie z prowadzeniem pensjonatu w nadmorskim kurorcie Blackpool. Producenci już zacierają ręce i liczą na sukces bliski serialowi „Hotel Zacisze”.

Czwartą edycję „Wife Swap” w Wielkiej Brytanii zainaugurował niedawno odcinek, w którym tradycyjna niemiecka żona z zasadami zamienia się z wyemancypowaną angielską pielęgniarką, której dom prowadzi mąż. W Stanach Zjednoczonych właśnie ukończono kręcenie programu, gdzie lesbijka doświadcza na własnej skórze, jak to jest być żoną ortodoksyjnego republikanina z Teksasu, a jego żona przez dwa tygodnie próbuje życia z kobietą. Mnożą się pomysły na przyszłe odcinki, a fantazja widzów nie ma granic: „A gdyby tak żonę Kerry’ego zamienić z panią Bush, a Victorię Beckham z Madonną?” – pisze jeden z fanów. Producent programu Stephen Lambert mówi: „Też chętnie bym się z kimś zamienił. Najlepiej z rodziną, w której mąż mało pracuje albo nie pracuje w ogóle”.

[Agnieszka Jucewicz, Wysokie Obcasy / fot. RDF Media]

Poprzedni artykułNastępny artykuł