Wyprawa Robinson 2004

Na wyspie Robinsona

Siedzimy w krzakach. Za plecami dżungla, bez maczety nie wejdziesz. Przed nami bajeczna plaża, jak z telewizyjnych reklamówek. Gorąco jak w saunie, dochodzi południe. W ciepłej wodzie Morza Południowo-chińskiego pływają powiązane sznurami bagaże. A sto metrów dalej stoi żaglowiec. Jesteśmy po dziennikarsku złośliwi: „Zorientowali się już, że mają dopłynąć po te bagaże?”, „Ciekawe, jak te lalunie to zrobią?”. Tak zaczyna się kręcenie ekstremalnego reality show „Wyprawa Robinson”, który ma być hitem jesieni w TVN.

To najdroższa produkcja w historii stacji, kosztowała cztery razy więcej niż najdroższy dotąd „Agent” (dokładną sumę TVN trzyma w tajemnicy). Program przez dwa miesiące kręcono w Malezji, na „bezludnej wyspie”, która bynajmniej nie jest bezludna. Uczestników jest osiemnastu. Zostali wybrani z 20 tysięcy chętnych, którzy przysłali ankiety. 700 osób dostało zaproszenia na castingi, z tego 160 zakwalifikowało się na badania psychologiczne, do testów wydolnościowych przeszło 50 i dopiero z nich wybrano ostateczną osiemnastkę.

„Są silni psychicznie i fizycznie. Wytrzymali” – ocenia na konferencji prasowej w malezyjskim Mersingu producent programu Ewa Leja, sama ubrana jak Rambo. „Odrzucaliśmy chude dziewczyny, bo wszyscy tu schudną. Rekordzista w dwa miesiące stracił 23 kg” – mówi Leja. Na wyspie dostaną trochę ryżu, sucharów, warzyw. Jedzenie będą musieli skombinować sobie sami. Owoce znajdą w dżungli. Mogą też łapać ryby, ale przez kilka lat kręcenia różnych narodowych edycji „Robinsona”, udało się to kilku osobom. Ograniczone jest wszystko, nawet ubranie. Wolno wziąć jeden t-shirt, jeden top, jedną koszulkę z długim rękawem, jedne krótkie spodenki lub spódnicę, jedne długie spodnie, jedne skarpetki, czapkę, sandały, jeden stanik i po dwie pary majtek oraz kąpielówek. Dostaną też plecak z tropikalnym wyposażeniem: moskitiera, środek na owady, krem przeciw słońcu, duży scyzoryk, sportowe ubranie i buty oraz prześcieradło. Bez ograniczeń będzie tylko woda do picia, podpaski, prezerwatywy i środki antykoncepcyjne. A co z palaczami? „Umrą. Albo znajdą sobie jakieś liście do palenia” – odpowiada Ewa Leja. Każdy może zabrać także jedną rzecz osobistą, ale pod warunkiem, że nie będzie to coś, co pomaga w przetrwaniu. Nóż, żyłka z haczykiem, zapałki – odpadają. Witold Casetti (Włoch z programu „Europa da się lubić”) zabiera zdjęcie rodziny. Łukasz Wiewiórski (Ken z trzeciej edycji „Big Brothera”) – podręcznik medyczny. Dentysta z Katowic Marek – szczotkę do zębów. A słodko śliczna brunetka siedząca w głębi sali waha się między balsamem do ust i maszynką do golenia.

Uczestnicy

Wyobraźcie sobie: po ulicy Bytomia jedzie na motorze facet z łukiem na plecach. To musi być Wincenty, emerytowany górnik (48 lat). Z wyglądu Indianin z kanadyjskiego rezerwatu. Odszedł z kopalni pięć lat temu i zaczął żyć: łucznictwo, surfing, narciarstwo, nurkowanie. Ostatnio kupił motor. Chciał latać na motolotni, ale żona mu zabroniła. „Koledzy brzuchy pasą. Albo łowią ryby, to najczęstsze hobby byłych górników. A ja czuję, że żyję. Jak mogłem się nie zgłosić do tego programu?” – mówi Wincenty.

Magda z Olsztyna (27 lat) nosi się jak G.I. Jane albo inny komandos. Po liceum plastycznym znalazła pracę w salonie sprzedaży samochodów. Przyszła na rekrutację, pokonała 60 facetów. Pierwszego dnia sprzedała cztery auta. Teraz pracuje w pomocy drogowej, całymi dniami stoi z lawetą na skrzyżowaniach. „Wyprawa Robinson to szansa na satysfakcję i spełnienie. Chcę się sprawdzić w tych warunkach” – zapowiada Magda. „Już wygrałam przygodę, bo tu jestem” – mówi. Magda najbardziej obawia się jedzenia karaluchów. W emitowanej w Polsce amerykańskiej wersji tego programu, uczestnicy mieli takie zadanie. „Ale jak wszyscy zjedzą, to ja też” – zapewnia.

„Gosiaczek jestem” – przedstawia się Małgosia z Torunia (21 lat). Najsłodsza modelka w całym „Robinsonie”, ta która waha się między balsamem do ust a maszynką do golenia. „Kto jak wygląda, to nie świadczy o jego charakterze. Ja jestem impulsywna. Chociaż rodzice byli zszokowani. Będzie pewnie trochę pisku, jak będziemy z dziewczynami uciekać przed robactwem. Ale chcę się sprawdzić” – mówi. Małgosia najbardziej żałuje, że nie mogła zabrać na wyspę telefonu komórkowego: „Ja jestem od komórki uzależniona. Zajmuję się modelingiem. Co to? No współpracuję z agencjami reklamowymi. Więc jak mi się komórka rozładuje na pół dnia, to mam mnóstwo wiadomości głosowych. Co będzie po kilku tygodniach?” – zastanawia się.

Wyspa Robinsona

Idziemy wzdłuż wybrzeża wyspy, na której następnego dnia zacznie się kręcenie „Wyprawy Robinson”. Mija nas na rowerze facet, który wygląda dokładnie jak Tom Hanks w „Cast Away” – zarośnięty, długowłosy, zapuszczony. Prawdziwy Robinson. To członek szwedzkiej ekipy telewizyjnej. Wyspa „Robinsona” bynajmniej nie jest bezludna. To gigantyczne studio telewizyjne. Od 10 lat Szwedzi (autorzy programu, którzy współprodukują wszystkie edycje) utrzymują 200-osobową ekipę, która przygotowuje stałe konkurencje na torach przeszkód i całe zaplecze techniczne. Kiedy rozpoczynało się kręcenie polskiej edycji na sąsiedniej plaży swój program kończyli Grecy. TVN przywiózł 29 osób. Są realizatorzy, którzy zamieszkają w chatce nieopodal plaży rozbitków. Sześć osób to koderzy, którzy przeglądają na bieżąco wszystkie nagrane taśmy i zapisują, w którym punkcie znajdują się ciekawsze fragmenty. Potem z tak opisanych kilometrów taśmy montażyści wybierają najlepsze kawałki – i tak powstaje reality show. „Zatrudniamy jedną czwartą mieszkańców pobliskiego miasteczka. Jak potrzeba węża albo skrzynię robali, to im mówimy i po godzinie to przynoszą” – mówi Ewa Leja. Na wyspie wita naszą dziennikarską wycieczkę prowadzący program Hubert Urbański. „Chcecie to przeżyć sami?” – pyta. Stajemy w dwóch grupach przed torem przeszkód. Najpierw metrowej głębokości bajoro, przedzielone w środku drewnianą belką. Potem przejście podziemnym wykopem, pokonanie górą trzymetrowej kratownicy, równoważnia. Jestem trzeci w swoim zespole. „Start” – krzyczy Urbański. Ruszają pierwsi. I wtedy okazało się, że nie do końca zrozumiałem. Belkę na środku bajora trzeba pokonać pod spodem, zagłębiając się w błotnistą ciecz. Fu! Po konkurencji organizatorzy gratulują nam zapału, podobne wycieczki z innych krajów kapitulowały. Uczestnicy programu będą mieli jeszcze gorzej. Po pierwsze: to podobno zadanie najwyżej o średniej trudności. A po drugie: drużynę przegraną będzie spotykać różne niedogodności, np. brak jedzenia przez trzy dni. Zwycięzca programu dostanie 100 tysięcy złotych, ale na konferencji w Mersingu wszyscy zgodnie deklarowali: „Najważniejsze, że tu jesteśmy. Że możemy się sprawdzić, pokazać”.

Rozbitkowie na plaży

”Schowajcie się, zaraz będziemy kręcić” – mówi gość z ekipy realizacyjnej. Wbijamy się dwa metry w dżunglę, żeby nie uchwycili nas kamerzyści. Mamy dość, siedzimy w krzakach już pięć godzin! To dlatego, że na żaglowcu zaczęły się dramaty. Choroba morska okazała się mocniejsza od kilkorga uczestników. Jednego helikopter odwiózł do szpitala. Teraz helikopter krąży nad nami, pikuje na żaglowiec. Ujęcie z jednej, drugiej strony. Wyskakują! Nareszcie. Kolejne sylwetki odrywają się od burty i lecą do wody. „Pierwsi się wykruszą dziś. Trawa po pas, warany biegają, kokos spadnie komuś na głowę. Węże, skolopendry” – przewiduje Przemek z ekipy realizacyjnej. „Pierwszą noc spędzą na plaży, bo nie zdążą zbudować szałasu” – przewiduje Ewa Leja. „A po tygodniu będą się starali tylko przetrwać. Tak jest we wszystkich edycjach: chodzą spać z kurami, a wstają o świcie. Zegarki można według nich regulować” – mówi Leja. Dopływają. Jeden z uczestników pomaga słabnącej dziewczynie z północnej drużyny. Ale jeśli ona go wyprzedzi, to będzie bieda! Bo przegrana drużyna zostanie odesłana na inną wyspę, gdzie warunki będą maksymalnie spartańskie (garść sucharów i tyle). Wychodzą z wody na plażę targając zafoliowane plecaki, które musieli wyłowić z wody. Zmachani jak prawdziwi rozbitkowie docierający na bezludną wyspę. Ale nagle rozchylają się krzewy i z głębi dziewiczej dżungli naprzeciw wybiega rozbitkom ekipa telewizyjna z kamerą i mikrofonem na wielkim wysięgniku…

Poprzedni artykułNastępny artykuł