Riket

Szczegóły reality show „Riket”

Dziś na zamku w Grodźcu, niedaleko Złotoryji, rozpoczyna się nagrywanie kilkunastu odcinków „Riket”, czyli „Królestwa”. Rolf – krępy, śniady i w ciemnych okularach, przechadza się po nasłonecznionym dziedzińcu. „Tu jest wprost bardzo średniowiecznie. Najpiękniejszy zamek, jaki widzieliśmy. Dobra architektura, bardzo dobra, i leży na uboczu, to dla nas istotne” – mówi reżyser reality show, Rolf Sohlman. Grodziec koło Złotoryi, zamek na szczycie bazaltowej góry, wygrał z tysiącem miejsc w Europie, które Szwedzi brali pod uwagę. „To jedno z największych przedsięwzięć szwedzkiej telewizji. Jeszcze nie ma programu, a już wszystkie media w Szwecji interesują się nim” – zapewnia Anna-Maria Havskogen, rzeczniczka Sveriges Television. „Kiedy puszczaliśmy reality show 'Robinson’, nastąpiła eksplozja zainteresowania Malezją. Teraz wy spodziewajcie się najazdu Szwedów. Jestem pewna, że zaczną do was zjeżdżać całymi tłumami. Zwłaszcza, że do Grodźca mają bliżej” – dodaje.

Zwykłe reality show już się znudziły
Kilku historyków, specjalistów od epoki („znają nawet kształt średniowiecznej podkowy”), pracowało nad scenariuszem. „Reality show tylko przygodowe albo podglądane już się zużyło. Ludzie mają tego dość” – mówi Joachim Brobeck z firmy Jarowskij. Młody, opalony, z fryzurą na sztorc, z nonszalancko rozpiętymi mankietami aksamitnego garnituru. Wspólnie z publiczną telewizją wyprodukuje kilkanaście odcinków „Riket”. „Teraz czas na realitydrama, czyli połączenie świata realnego z fantazją. To będzie pierwszy w Szwecji program z nowego gatunku. Chcemy wiernie odtworzyć epokę. Długo szukaliśmy, jaka byłaby najlepsza, i wybraliśmy średniowiecze” – mówi. Do programu wybrano 15 uczestników z ponad 5 tysięcy chętnych Szwedów (jednym z kryteriów było zainteresowanie historią). W fikcyjnym państwie zbudują własną cywilizację. Na początku nikt nie będzie wiedział, w jakich warunkach się znajdzie. Zawodnicy zostaną podzieleni na dwie grupy: bogaci zamieszkają w zamku, a biedni na podzamczu będą doić krowy i sadzić kapustę. Tylko jedna osoba będzie miała szansę władania królestwem. „Riket różni się od innych reality show również tym, że nie wyklucza się uczestnika przez głosowanie. Decyduje realizacja przydzielanych zadań, zdolności przywódcze” – mówią realizatorzy. Biegiem wypadków pokieruje mistrz, popularny aktor Stefan Sauk (grał m.in. Cyrana de Bergeraca w sztokholmskim teatrze). „Nasz program będzie nie tylko poprawny historycznie, ale i wychowawczy, bo w walce o pozycję gracze wystawią na próbę swój honor. Aspekt moralny jest dla nas bardzo ważny: co daje władza, jak się do niej dochodzi, jak zmienia ludzi. Telewizja publiczna ma wychowywać. Żadnej golizny, przemocy i jedzenia robaków” – zastrzega Joachim. Uczestnicy będą mieli do dyspozycji cztery konie, dwie krowy, koguta i dwadzieścia kur, sześć psów, siedem gęsi, pięć królików, trzy koty i trzy świnie. Z tymi ostatnimi jest problem. „Bo to mają być raczej świniodziki, takie jak w średniowieczu” – kasztelan martwi się, skąd je wziąć. „Różowe prosiaki absolutnie nie wchodzą w rachubę” – dodaje. Nie będzie natomiast, jak już donosiła szwedzka prasa, pcheł i wszy.

Przygotowania do programu
Zenon Biernacki, zanim został kasztelanem, był kaowcem w gminnym ośrodku kultury. W Polskim Ośrodku Informacji Turystycznej w Sztokholmie zapewniono Szwedów, że w Grodźcu znajdą nie tylko niezłe mury i plenery, jakich im trzeba, ale i pomocnego gospodarza. Zenon Biernacki – pasjonat historii, opiekuje się zamkiem od kilku lat. W sezonie liczy turystów (ostatnio było 12 tysięcy), a po sezonie – dziury w murach i w budżecie. Ściąga rycerzy na turnieje i muzyków na regionalne biesiady (choćby szamanów z Sierra Leone). Jest zadowolony, bo Szwedzi już uzupełnili tynki i położyli świerkową podłogę w sali książęcej, odmalowali kaplicę, naprawili kominek. Ze szwedzkich muzeów przywieźli krzesła, kufry, kielichy, szkatuły, proporce. Fosa jest już wyłożona folią: miejscowi hodowcy lada dzień wpuszczą tu swoje raki i karpie. Na podzamczu stoi już „domek dla ubogich”, okoliczni stolarze i ślusarze uczą się przyjmować zamówienia e-mailami, a w stodole, pod okiem szwedzkich scenografów, trwa produkcja mieczy i narzędzi tortur. „Szwedzi przyjechali w grudniu i od razu wpadli w zachwyt, że zamek właśnie taki jak trzeba, malowniczy i stosownie zniszczony. Mocno się zdziwili, jak im powiedziałem, że ich rodacy już tu byli, w XVII wieku” – mówi kasztelan.

Szwedzką ekipę z wielką atencją witali w Złotoryi starosta, wicestarosta, dyrektor zakładu poprawczego, szefowie policji i straży pożarnej oraz proboszcz. Straż będzie Szwedom lać wodę do fosy, a chłopcy z poprawczaka – pomagać w przygotowaniach. „Mam sześćdziesięciu, takich z kradzieżami, gwałtami i zabójstwami na koncie. Na zamek pójdą tylko wybrani. To dobra resocjalizacja i liczę, że zarobią na tym i dla siebie, i dla zakładu” – mówi dyrektor. Szwedzka ekipa nie tknęła paluszków i delicji na prezydialnym stole, tylko chciała zobaczyć szpital. „Żeby wiedzieli, na co mogą w razie czego liczyć” – tłumacz wyjaśnia dyrektorowi szpitala. „Choćby samo jedzenie ma być ściśle średniowieczne, a jak się taki Szwed nagle przerzuci na groch z kapustą, mogą być kłopoty. No i to zamek, zawsze ktoś może spaść” – dodaje. Tłumacz dwoi się i troi. Ale nie przetłumaczył, że wielki napis w szpitalnym holu to właśnie akcja protestacyjna. Goście pytają o rentgen, o dentystów („Tu nie, ale w mieście mamy prywatnych, na dobrym poziomie” – słyszą), o karetki. „Czy pogotowie przyjeżdża zawsze z lekarzem?” – dopytują się Szwedzi. „Jeszcze tak” odpowiada z westchnieniem dyrektor. Po chwili Szwedzi chcą się udać na policję. „Zdajemy sobie sprawę, że wasze przedsięwzięcie może generować zagrożenia” – komendant Kląskała rozparł się między okratowanym oknem a szafą pancerną. „Bezrobocie u nas wysokie, mogą ciągnąć do was ludzie, którzy chcą żerować. I jesteśmy w rejonie przygranicznym, gdzie grasują szajki złodziei samochodów. Nie tylko nasi, Niemcy i Rosjanie też” – zaznacza. „Sami musicie zabezpieczyć wasz sprzęt. Jako biznesmeni macie chyba tego świadomość? Szczególnej ochrony wam nie zapewnimy, usługę bezpieczeństwa świadczymy wszystkim równo” – mówi z naciskiem. Goście potakują. „Panie komendancie, niech pan nie tworzy takiej groźnej atmosfery” – tonuje wicestarosta. „No i musicie znać przepisy ruchu drogowego” – ciągnie niezrażony komendant. „Żadnych rozmów w aucie przez komórki, jak to u was. Ale do alkoholu, jeśli nie za kierownicą, podchodzimy liberalniej niż wasza policja” – dodaje Kląskała. „I piwo mamy lepsze niż wasze” – rzuca na odchodne.

Gwiazdka z nieba
„Spadła nam gwiazdka z nieba, takiej promocji nigdy nie mieliśmy” – emocjonuje się Krzysztof Maciejak (wydział integracji europejskiej w starostwie w Złotoryi). „Grodziec jest w szwedzkiej prasie, w internecie, będzie w telewizji. Szwedzi już u nas tankują, wynajmują firmę ochroniarską, zamawiają catering, korzystają z ksero. To nie byle co, zwłaszcza, że bezrobocie w powiecie sięga 30 procent” – mówi. „Dostaliśmy prezent na wejściu do Unii. Musimy teraz przysiąść i obmyślić, co dalej z tą sławą. Bo najwięcej do wygrania jest po programie: trzeba ściągnąć turystów, pozyskać środki unijne i od konserwatora zabytków” – dodaje. Wójt gminy Włodzimierz Matoliniec właśnie podpisał umowę na trzy lata, wedle której Szwedzi anektują zamek co roku na trzy miesiące. Co roku gmina dostanie za to 100 tysięcy złotych. „Reguł gry nie znam” – przyznaje wójt. „Wiem tylko, że będą bogaci i biedni, w domkach pod zamkiem. I że Szwedzi nam zostawią te domki, będzie atrakcja” – cieszy się. „To ogromna produkcja, za miliony koron. Stroje i dekoracje powstały w atelier kostiumowym w Sztokholmie i Malmoe. Pisze o tym nawet poważna prasa, jak Dagens Nyheter i Svenska Dagbladet” – mówi Marcin Brożek (wg wizytówki – Martin Brozek), który jako „locationmanager” pomaga Szwedom zorganizować się w Polsce. „Robinsona obejrzało u nas aż 3,5 mln widzów” – informuje reżyser. „Ściągniemy wam wielu zagranicznych dziennikarzy” – obiecuje rzeczniczka telewizji. „W czerwcu zrobimy im podróż prasową, żeby pokazać walory regionu, bo tu jest niezwykle pięknie. Nakręcimy też dokument o samej produkcji. A jesienią puszczamy kilkanaście godzinnych odcinków, w soboty o dwudziestej, w najlepszym czasie antenowym. To będzie naprawdę bardzo głośne” – dodaje. Niepozorny mężczyzna w podniszczonym swetrze, ze sznurówkami owiniętymi wokół kostek, czeka pod zamkowym murem na umowę. A na papierze jasno stoi, że on – Lucjan Bodo, oddaje Szwedom w tym sezonie swoje dwa hektary za godziwe wynagrodzenie. Bo świetnie położone, tuż pod samym zamkiem. „Ziemniaki zawsze sadziłem, jęczmień, a w tym roku biorą mi ziemię na pojedynki. Czy się opłaca? No, nie wiem, po ile pszenica będzie, ale raczej tak” – aż jaśnieje z zadowolenia i popija kawę, którą postawili goście. Sąsiadom na razie nie mówił, bo na co mu zawiść. „Chce pan w euro czy złotówkach?” – dopytuje prawnik. „Bierz pan w euro” – sprzedawczyni zamkowych widoczków szturcha Lucjana. „Jest okazja, trzeba korzystać” – dodaje.

[Aneta Augustyn, Duży Format / fot. Rafał Witczak]

Poprzedni artykułNastępny artykuł