Bar 5: VIP

Włoska policja dementuje doniesienia uczestnika „Baru”, dotyczące wydarzeń na granicy Austrii i Włoch

Kamil Bulonis | fot. Facebook

„Wybijają szyby, wywracają auta, pielgrzymów obrzucają fekaliami” – tak wedle polskiego blogera zachowują się imigranci na granicy Włoch i Austrii. Zdumiona włoska policja zaprzecza: – To jakiś przykry żart.

Kamil Bulonis | fot. Facebook
Kamil Bulonis | fot. Facebook

Drastyczny wpis o czterogodzinnej awanturze, która miała mieć miejsce 2 września, bloger Kamil Bulonis – na co dzień pilot wycieczek religijnych i podróżnik – opublikował 4 września na swym profilu na Facebooku.

Tekst udostępniło blisko 30 tys. osób. O zamieszkach wywołanych przez „ogromne zastępy imigrantów” rozpisali się blogerzy i dziennikarze z Norwegii, Kanady, Węgier, Szwecji, Francji, USA. Wpis Bulonisa przetłumaczono na kilkanaście języków.

Na potwierdzenie incydentu nie ma jednak żadnych dowodów, zdjęć ani relacji świadków w mediach społecznościowych. Ani śladu w mediach Włoch i Austrii. – Trudno uwierzyć, że w autokarze, który przez kilka godzin w Alpach brutalnie atakują imigranci, nie znalazł się nikt ze smartfonem i nie zrobił zdjęć. A najdziwniejsze, że nie zrobił tego sam bloger, który ma aktywny kanał na YouTubie, konto na Twitterze, na Facebooku – dziwi się Magdalena Chodownik, podróżująca po Europie dziennikarka publikująca m.in. w „Tygodniku Powszechnym” i „Przeglądzie”.

Bloger pisze: „Na własne oczy widziałem ogromne zastępy imigrantów. Budzi to grozę. Wulgaryzmy, rzucanie butelkami, głośne okrzyki. (…) Widziałem, jak otoczyli samochód starszej Włoszki, wyciągnęli ją za włosy i chcieli (…) odjechać. Autokar, w którym się znajdowałem z grupą, próbowano rozhuśtać. Rzucano w nas gównem, walono w drzwi, żeby kierowca je otworzył, pluto na szybę”.

Bulonis zarzekał się, że autokar, którym jechał z pielgrzymką był „zmasakrowany, pomazany fekaliami, porysowany”. Wśród internautów pojawiły się pierwsze wątpliwości. Na popularnym serwisie Wykop jeden z internautów napisał: „Szukałem w zagranicznych serwisach podobnych relacji z granicy włosko-austriackiej i nic. Takie przerażające zajścia i tylko jedna relacja? Co z pasażerami innych autobusów/samochodów?”. Inny użytkownik napisał: „Tydzień temu jechałem tamtędy i nie widziałem tłumów walących z buta po autostradzie”.

W niedzielę, 6 września, bloger ponownie zabrał głos. „Odpowiadając również na pytania dotyczące zdjęć, filmów i wszelkiego rodzaju nagrań – nie posiadam takowych. Będąc z turystami i pracując jako pilot – pierwszym i podstawowym obowiązkiem, jaki na mnie spoczywa, jest bezpieczeństwo podróżujących. Mając na pokładzie autokaru pielgrzymkę do Italii, gdzie średnia wieku przekracza 60 rok życia – nie mogę sobie pozwolić, by swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem narazić kogokolwiek na zagrożenie – a robienie zdjęć było w moim odczuciu zagrożeniem” – napisał.

Bulonis twierdził, że służby ochraniające granicę prosiły o zasłonięcie okien w autokarze. „W razie jakiegokolwiek ataku w pierwszej kolejności zagrożony byłbym ja i kierowcy autokaru – tylko my nie mieliśmy możliwości zasłonięcia szyb. Gdyby ktokolwiek cokolwiek rzucił w przednią szybę, sytuacja byłaby beznadziejna”. Jednak dwa dni wcześniej pisał, że „autokar był zmasakrowany i miał wybite szyby”.

Wątpliwości zaczęła budzić informacja, gdzie miało dojść do dantejskich scen: miały dziać się nie na granicy, ale na drodze SS621 w Trydencie-Górnej Adydze w kierunku parku narodowego Taury Wysokie. Jednak SS621 kończy się nie przejściem granicznym, lecz potężnym masywem górskim. – To się kupy nie trzyma – mówi Eva Pedrelli. – Co „ogromne zastępy imigrantów” robiłyby na ślepej alpejskiej szosie wśród ośnieżonych szczytów? Jak chcieli dostać się tamtędy do Austrii czy Niemiec, skoro przed nimi była skalna ściana kilkutysięcznika? Gdzie te „wywracane samochody z pomocą” czy opluwane i tłuczone szyby? Ludzie wywlekani z aut? I skąd tam, w Alpach Wysokich, „służby ochraniające granicę”, które po czterech godzinach kazały się wycieczce wycofać? – pyta.

Doniesienia sprawdzono na posterunkach carabinieri, u włoskich służb z rejonu drogi SS621, Tyrolu Południowego, rejonu Bolzano oraz ich austriackich odpowiedników. – Zarówno my, jak i główna komenda prowincji w Bolzano nie mieliśmy takiego zgłoszenia. Ani w ostatnich dniach, ani wcześniej. Tym bardziej w rejonie drogi SS621. To wiejski region, gdzie uchodźcy nie mieliby czego szukać – mówi Francesco Bianco, oficer prasowy policji granicznej w Brennero.

Oburzone są władze prowincji Bolzano. – Stanowczo zaprzeczam. Ani na tej drodze, ani w rejonie przygranicznym, ani w żadnym innym punkcie nie było takiego zdarzenia. To jakiś przykry internetowy żart kogoś niepoważnego – oświadcza Alex de Bianchi z biura prasowego Provincia Autonoma di Bolzano/Alto Adige. Prosi o link do wpisu Kamila i zapowiada, że podejmie kroki prawne.

Bulonis długo nie odpowiadał na e-maile od „Gazety Wyborczej”. Wreszcie przerwał milczenie. „To jest granica na wpół dzika. Moja grupa brała udział w rekolekcjach i my nie przekraczaliśmy granicy, jadąc do Austrii, jedynie uczestniczyliśmy w rekolekcjach odbywających się w górskim opactwie. Oczywiście, niestety nie udało nam się dostać do Capelli i część rekolekcyjną odbyliśmy w hotelu San Fior we Włoszech. Policja kazała nam się wycofać” – wyjaśnił.

Jednak policja zaprzeczyła, że prowadziła jakąkolwiek interwencję. Służby graniczne również. Z kolei San Fior leży nad samą Wenecją – w odległości ponad 200 km. Nocą autokarem droga zajęłaby co najmniej cztery godziny. Uszkodzonym – dłużej.

Tymczasem bloger na swoim profilu podtrzymuje swoją wersję wydarzeń. Dziękuje za setki e-maili i pytań od zbulwersowanych. I informuje, że zgłosiły się już do niego dwie partie, proponując start w wyborach.

Kamil Bulonis to były uczestnik reality show „Bar 5: VIP” w Polsacie. Jego deklarowana homoseksualna orientacja stała się niespodziewanie dla prawicowej redakcji gwarancją prawdomówności. – Trudno go posądzać o prawicowe, katolickie czy nacjonalistyczne „oszołomstwo”, skoro otwarcie pisze o sobie na Instagramie: „dziennikarz, globtroter, gej” i ma swe zdjęcie w kolorach tęczy – przekonuje jeden z portali.

[Gazeta Wyborcza]

Poprzedni artykułNastępny artykuł