Bar 4: Złoto dla Zuchwałych

Bar stałych bywalców

Z udziału w reality show uczynili swój sposób na życie. Gulczas, Frytka i im podobne „gwiazdy” nie potrafią już żyć z dala od telewizyjnych kamer, choć przekonali się, że taka sława trwa krótko. Teraz chcą o sobie przypomnieć w kolejnym programie. W Polsacie ruszyła czwarta edycja reality show „Bar”. A w niej sami dobrzy znajomi: Klaudiusz, Gulczas i Arek z „Big Brothera”, Iza, Maja i Ramona z „Kawalera do wzięcia”, co bardziej charakterystyczni uczestnicy poprzednich „Barów” oraz najbardziej ekspansywna z całego towarzystwa, słynna „Frytka”, mająca w dorobku zarówno występ w „Wielkim Bracie”, jak i „Barze”. To właśnie na gwiazdorach dawnych edycji skupi się uwaga widzów. Nie bez powodu zresztą ich team nazwano „All Stars” (Same Gwiazdy). Aby wejść do „Baru” nie musieli, jak inni, przechodzić wieloetapowych eliminacji. Zgłosił się do nich sam producent programu, firma ATM. „Za każdym razem staramy się zaskoczyć widzów nowymi pomysłami, stąd idea zaproszenia All Stars do Baru 4” – mówi Marta Libner, rzecznik prasowy ATM. Firma ma zapewne nadzieję, że Gulczas i spółka przyczynią się do wzrostu oglądalności programu, w którym tak naprawdę trudno coś nowego wymyślić.

Trampolina donikąd
Dlaczego uczestnicy poprzednich reality show przystali na propozycję ATM? Jak twierdzą, wcale nie po to, by wygrać program. „Zwycięzcą nie jest ten, który dostanie nagrodę, lecz ten, komu po programie uda się osiągnąć zamierzone cele i spełnić ambicje” – mówi Maja Kotarska z „Kawalera do wzięcia”. Wydawałoby się, że udział w reality show w spełnianiu ambicji już nie pomaga. W ciągu trzech lat, oprócz trzech „Big Brotherów” i „Barów” oglądać mogliśmy m.in. trzech „Agentów”, „Dwa światy”, „Amazonki”, „Łysych i blondynki” czy „Gladiatorów”, a w pamięci zachowali się właściwie jedynie bohaterowie pierwszego Wielkiego Brata. Jednak bohaterów czwartego „Baru” wcale to nie przekonuje. Program ma być trampoliną i wszyscy weterani wiedzą już, gdzie chcą doskoczyć. Na przykład Iza Grodecka, jeszcze niedawno też „… do wzięcia”, oczekuje, że uczestnictwo w „Barze” pomoże jej w karierze muzycznej. Gra na saksofonie i gitarze. O karierze na estradzie marzy też Maja Kotarska – śmiertelny wróg Izy z „Kawalera”. „Chcę przypomnieć się widowni, bo planuję wydać soulową płytę. Chciałabym też jeszcze w tym roku wystąpić na debiutach w Opolu” – mówi Maja. To jednak łatwe nie będzie. Z uczestników wszystkich widowisk (poza „Idolem”), marzących o karierze muzycznej, płytę wydała jedynie Monika Sewioło z pierwszej edycji „Wielkiego Brata”. Ale jako piosenkarka w świadomości widzów jakoś nie zaistniała. Piotr Gulczyński z kolei, znany jako Gulczas, dzięki koneksjom rodzinnym nagrał piosenkę z Małgorzatą Ostrowską, jednak poza producentem „Big Brothera” nikt nie chciał jej emitować.

Smak popularności

Przed udziałem w kolejnym show, Gulczasa i spółki nie powstrzymała nawet świadomość tego, jak bardzo zmanipulowane były wcześniejsze telewizyjne relacje. „W Kawalerze pokazano mnie w niekorzystnym świetle. Zrobili ze mnie złą i agresywną dziewczynę, wysłuchałam mnóstwa obelg. A wszystko za to, że w programie potrafiłam się odgryźć” – twierdzi Iza Grodecka. Ogólnie bilans korzyści i strat Iza uznała za pozytywny i przyjęła propozycję ATM. Czy to chęć ponownego zaistnienia, czy uzależnienie od kamery? „Człowiek może uzależnić się od wszystkiego, dlatego ekipa dawnego Big Brothera, czy Kawalera do wzięcia może być uzależniona od reality show, tak jak inni od hazardu, czy pijącego partnera. Jeśli raz zasmakowało się popularności, to chęć utrzymywania statusu gwiazdy i pragnienie rozpoznawalności bywa determinujące” – wyjaśnia psycholog Elżbieta Kołakowska. Stąd bierze się brak oporów dawnych uczestników widowisk do ponownego spotkania z osobami, których podczas bytności w programie nie darzyły sympatią. Oporów nie mają nawet Iza i Maja, rywalki o względy „Kawalera”. „Iza powiedziała, że jak będzie jej się podobało, to mnie zniszczy. Ale jeśli tylko podniesie na mnie rękę, pójdę do prokuratury” – grozi Maja.

Odświeżanie twarzy
Jacek Santorski, psycholog biznesu, który opiekował się uczestnikami pierwszej edycji „Wielkiego Brata”, nie zgadza się z twierdzeniem, że zaliczanie wszystkich reality show jest uzależnieniem. „Do tego daleka droga” – mówi. Sam dostrzega w swoich dawnych podopiecznych i im podobnych jedną pozytywną cechę. „Udział w kolejnych przedsięwzięciach tego typu świadczy przede wszystkim o ich przedsiębiorczości. Mamy w Polsce 20 procent ludzi bezrobotnych albo żyjących na krawędzi społeczeństwa, więc występy naszych bohaterów odczytywałbym jako świetny sposób na przetrwanie” – dodaje. Przypadki Piotra Gulczyńskiego i Klaudiusza Sevkovića do tej teorii pasują znakomicie. Ten pierwszy po pobycie w Sękocinie odkrył w sobie niezmierzone pokłady kreatywności. Nie licząc nagrań z Ostrowską, w ciągu zaledwie roku wydał książkę wspomnieniową o swej przygodzie, wylansował piwo Gulczas, zagrał ze współlokatorami z „Big Brother” w filmie „Gulczas – a jak myślisz” i wraz z Klaudiuszem i Arkiem Nowakowskim założył firmę-grupę „Ich Trzech”. Wynajmowany przez osoby prywatne, z „Ich Trzema” uatrakcyjniał wesela, chrzciny i inne imprezy rodzinne, nawet w najdalszych zakątkach kraju. „Mam zamiar odświeżyć swoją twarz w telewizji. Może wyjdzie z tego coś dobrego, na przykład kontrakt reklamowy. Może nie wpadłem w nałóg, ale magia mediów z pewnością działa” – mówi Gulczas. Liczy też, że dzięki powrotowi na ekrany uda mu się wskrzesić własną markę piwa. Nie bez powodu do czwartej wersji „Baru” wchodzą także wspólnicy Gulczyńskiego: Arek i Klaudiusz. Dziś nie są już atrakcją, jak na początku i zleceń na bycie maskotkami imprezy mają mniej. Po pokazaniu się w Polsacie znów mogą być w (wyższej) cenie. Choć akurat Klaudiusz Sevković na nadmiar wolnego czasu nie powinien narzekać. Oprócz „Ich Trzech” jest też właścicielem salonu fitness i dwóch kawiarni. Objął też prezesurę w klubie siatkarek Ruch Chorzów i dorabia jako prezenter w Telezakupach Mango. Choć przyznaje, że znów chciałby poprowadzić w telewizji program kulinarny. Poprzedni – w TVN, skończył się z braku sponsora po 17 odcinkach.

Frytka moralnego niepokoju

Frytka, czyli Agnieszka Frykowska, nie wyklucza, że uzależniła się od udziału w reality show. „Ktoś mi już mówił, że wpadłam w taki nałóg. Możliwe. Ale ja po prostu lubię być w centrum zainteresowania. Lubię całą tę medialną otoczkę” – przyznaje otwarcie. Jej ambicją jest zostać dziennikarką; od niedawna pisuje nawet felietony do prasy. Jednak najsłynniejszym dokonaniem tej femme fatale polskich reality, ciągle jeszcze pozostaje uprawianie seksu przed kamerami ze współlokatorem Domu Wielkiego Brata, Kenem, w trzeciej edycji tego programu. Ani telewidzowie, ani internauci nie szczędzili jej wyzwisk. Stała się, choć w dużej mierze przypadkowo i niesprawiedliwie, symbolem moralnego zepsucia. „Trzeba się liczyć z konsekwencjami. Wiem, że jestem kontrowersyjna, ale przez to pozostaję ludziom w pamięci. Teraz muszę jeszcze tylko popracować trochę, by być sławna. Na razie jestem popularna” – mówi Frykowska. Postępuje zatem zgodnie z jedną z podstawowych zasad marketingu: „Kto się wyróżnia, ten nie zginie”. „Dlatego wszelkim wielkim braciom czy barmanom opłacają się ich niepopularne zachowania, wybryki czy wywoływanie skandali, bo zapewnia im to medialną długowieczność” – tłumaczy psycholog biznesu Jacek Santorski. „Profity z występowania w takich programach mogą być duże. Jednak w końcowym efekcie ta popularność może się odwrócić przeciwko ich uczestnikom. I może bardzo zaboleć” – ostrzega Elżbieta Kołakowska.

[Michał Zaczyński, Kulisy]

Poprzedni artykułNastępny artykuł