World Idol

Relacja Prokopa ze „Światowego Idola”

„Światowy Idol” okazał się klapą. I dla reprezentantki Polski Alicji Janosz i dla jurora Kuby Wojewódzkiego. Zapowiadano międzynarodowe święto muzyki i przyjaźni. Po raz pierwszy zwycięzcy Idola z 11 krajów mieli spotkać się na jednej scenie, żeby powalczyć o światowe laury.

Szykowało się rekordowe przedsięwzięcie w historii tego programu – przygotowany z wielką pompą prestiżowy spektakl, który obejrzy sto milionów telewidzów. Po zakończeniu komentowano go jednak jako dęte widowisko służące głównie napełnieniu kieszeni organizatorów. Jak było naprawdę i co udało się osiągnąć polskiej delegacji, przekonał się Marcin Prokop – dziennikarz Gali i juror trzeciej polskiej edycji Idola, który pojechał do Londynu, żeby zajrzeć za kulisy całej imprezy.

Największe studio telewizyjne w Londynie wygląda z zewnątrz jak podupadły supermarket w kiepskiej dzielnicy. – Chociaż od mojego hotelu dzieliło je raptem kilkaset metrów, znalezienie odrapanego budynku z ledwie widocznym szyldem „Fountain Studios” zajęło mi dwie godziny. Nie musiałem długo czekać, żeby usłyszeć polską mowę. Alicja Janosz zagłuszała wszystkich swoim nieustającym szczebiotem. „Ona jest słodka. Zachowuje się jak elektryczny króliczek z reklamy, któremu przed chwilą zmieniono baterie” – powiedziała jedna z zagranicznych dziennikarek, obserwując jej zachowanie. Podczas gdy pozostali uczestnicy grzecznie tapirowali fryzury w garderobach, nasza reprezentantka nie mogła usiedzieć na miejscu. W przerwach pomiędzy pochłanianiem gigantycznych porcji darmowej kiełbasy z fasolą sama zaczepiała dziennikarzy i udzielała im wywiadów, opowiadała dowcipy o swoim menedżerze oraz grała z kamerzystami w piłkarzyki. Brakiem kompleksów zadziwiła nawet faworytów konkursu: Amerykankę Kelly Clarkson (przyjechała z własną ekipą fryzjerów i makijażystów) oraz Anglika Willa Younga, których albumy wydane po Idolu rozeszły się w kilku milionach kopii. Debiut Alicji osiągnął skromny nakład 25 tysięcy. Kelly i Will w ciągu paru miesięcy stali się krezusami, Ali ledwo starcza na wynajęcie mieszkania w Warszawie. „Spoko, lada chwila wydaję swoją drugą płytę, wtedy wszystkim pokażę, joł!” – śmiała się beztrosko 18-letnia gwiazda, która w tym roku zdaje maturę w rodzinnej Pszczynie. Podczas próby generalnej zaszokowała swoją spontanicznością jednego z gospodarzy programu, wskakując mu niespodziewanie na kolana z propozycją rozwinięcia tej znajomości w garderobie. Nie zrozumiał żartu, zaczerwienił się, zgubił wątek. „Co oni wam dodają do wody w tej Polsce, że wszyscy zachowujecie się jak szaleni?” – zastanawiał się jeden z sędziów.

Wbrew szumnym zapowiedziom wokalne popisy idoli okazały się w większości nudne, pompatyczne i szmirowate. „Połowy z nich nie przepuściłbym w Polsce nawet do drugiej rundy” – skomentował juror polskiej edycji Robert Leszczyński po obejrzeniu programu. Nic dziwnego, że prawdziwymi gwiazdorami tego spektaklu okazali się odtwórcy ról drugoplanowych – jurorzy. Szczególnie zauważalny był jeden. „Nie zostawię na tych beztalenciach suchej nitki. Będę walcem, który zmiażdży ich dobre samopoczucie” – zapowiedział Kuba, sadowiąc się w jurorskiej ławie. Niestety, specyficzne poczucie humoru naszego jurora nie spotkało się z uznaniem angielskiej widowni. Kiedy Wojewódzki powiedział chłopakowi z wielkim afro na głowie, że wygląda jak syn Jimiego Hendriksa i Lenny’ego Kravitza, po widowni przeszedł pomruk konsternacji: „Jak to, on nie wie, że dwóch mężczyzn nie może mieć dzieci?”.

Wkrótce zainteresowanie ekscentrycznym sędzią z Polski ustąpiło miejsca zniecierpliwieniu jego wybrykami (wymachiwał krawatem Samoobrony, obdarował jednego z uczestników polską wódką, a innego – koszulką z napisem: „A pocałujcież wy mnie wszyscy w dupę!”). Gdy wreszcie jeden z jurorów wycedził: „Chciałem powiedzieć panu z Polski, że jest kompletnym kretynem”, zebrał gromkie brawa. Kim jest człowiek, który obraził naszego rodaka? To Simon Cowell, który jako pierwszy stworzył wizerunek boleśnie szczerego jurora-brutala w brytyjskiej edycji programu. Gwiazdor pełną gębą. To on miał być główną atrakcją programu, a nie anonimowy facet z Polski. Nic dziwnego, że zachowanie Kuby wytrąciło go z równowagi. „Wszyscy tutaj chcą mnie naśladować. Myślą, że bycie mną to świetny pomysł na siebie” – ironizował Cowell za kulisami, spoglądając w stronę Wojewódzkiego.

Być nim – niekoniecznie, ale mieć jego sławę i pieniądze – nie zaszkodzi. Podczas gdy gaże polskich jurorów przypominają urzędniczą pensję, Simon za odcinek zgarnia równowartość 600 tysięcy złotych. Niedawno podpisał kontrakt na kolejne trzy lata wart 45 mln dolarów. Honorarium za napisanie książki o kulisach Idola (2 mln dolarów) przeznaczy więc na drobne wydatki. Kuba śmieje się, że czasami zaczepiają go na ulicy nieznajomi ludzie z prośbą: „Czy mógłby mnie pan tak zawodowo zjechać, jak w programie?”. Cowell też wyzwala w swoich fanach masochistyczne skłonności. Za kulisami „Światowego Idola” opowiadał anegdotę, jak w pewnej restauracji podszedł do niego starszy mężczyzna z propozycją, aby za 100 tysięcy dolarów przez jedną noc oceniał jego łóżkowe wyczyny z żoną. Dziś żałuje, że wtedy odmówił. Niektórzy śmieją się, że jego złośliwość jest napędzana przez kompleks niskiego wzrostu. Naszemu Kubie ledwo sięgał do ramion. Aby wyglądać na wyższego, Simon zapina spodnie prawie pod pachami, czesze włosy „na jeża” i nosi buty na wysokich obcasach. Pozuje na macho, bo wie, że wolno mu więcej niż innym. Jako jedyny podczas nagrywania „Światowego Idola” pozwolił sobie na demonstracyjnie nonszalanckie zapalenie papierosa w studiu wytapetowanym plakietkami „No smoking”. Ochrona rzuciła się, by interweniować. Szybko została powstrzymana przez producentów programu dających do zrozumienia, że Cowell jest nietykalny. „E, myślałem, że ten Simon naprawdę zrobi jakiś show. Okazał się strasznie spiętym gościem. Zresztą całe to towarzystwo zachowywało się jak na szczycie NATO. Chciałem rozluźnić tę nadętą atmosferę, ale chyba się nie zrozumieliśmy” – narzekał Kuba. Fakt. Po wyjściu ze studia nikt z jurorów nie podał Kubie ręki. On sam, z butelką piwa w ręku, nie wydawał się specjalnie dotknięty tym towarzyskim ostracyzmem. Zrealizował swój plan – został zauważony. Podobnym osiągnięciem może pochwalić się Alicja, czyli Alex, której nie smuci fakt, że zajęła w konkursie jedno z ostatnich miejsc. Ona również wypełniła swoją misję i, mimo porażki, wróciła z tarczą. „Mogłam pokazać ważnym ludziom z branży muzycznej swój ostatni singel. Dla mnie największym sukcesem było to, że usłyszałam od nich świetne opinie, a paru znanych producentów wyraziło chęć pracy ze mną. Nie mam pojęcia, co z tego dalej wyjdzie, ale przyjechałam do Polski z bardzo pozytywną energią! To wszystko, do czego był mi potrzebny ten cały Światowy Idol” – mówi Ala.

[Marcin Prokop, Gala]

Poprzedni artykułNastępny artykuł