Kawaler do wzięcia

Dziewczyny do wzięcia

Po powrocie do Polski zobaczyłam wreszcie w telewizji, jak ten facet – niby wzór, obiekt, jakiego każda miała pożądać – selekcjonuje dziewczyny, aby przeszły dalej. Dziewczyna musi robić wszystko, a on to tylko bierze. Ta, która mu więcej powiedziała tekstów w stylu: „Zrobię dla ciebie wszystko”, „Bartku, powiedz tylko, co chcesz, ja to zrobię”, ta więcej miała u niego szans – mówi Inga Zubaviciute, która odeszła z programu „Kawaler do wzięcia”. Z dziewczyną rozmawiają Mariusz Szczygieł i Dariusz Zaborek.

-Pamięta Pani ostatnie zdanie, które powiedziała Bartkowi?
-„Nie jesteś mężczyzną, którego szukam”.

-Inteligentna dziewczyna wierzyła, że dostanie od telewizji miłość jako wygraną w teleturnieju?
-Nie, ja tylko zasugerowałam się podpowiedzią prowadzącego: „Jeżeli to nie jest mężczyzna, którego szukacie, możecie odmówić róży”. Pomyślałam: „Ooo, mam gotowe zdanie”.

-A w którym dniu nagrań poczuła Pani zazdrość, że pozostałe się z nim całują, a Pani jeszcze nie?
-Co? Jaką zazdrość? Ostatnie cztery dziewczyny to był wyścig do miłości. Chociaż na początku programu jedna już się zaczęła z nim całować, druga już coś zaczęła czuć, trzeciej coś serce podpowiadało, innej coś zaczęło w konkurentkach przeszkadzać, a ja wiedziałam: muszę coś zrobić, żeby właśnie nie dać mu nadziei.

-Dlaczego?
-Był taki moment, że Bartek mnie wziął za rękę i spytał: „Ingo, co w tym momencie czujesz?”. Przecież nie mogłam powiedzieć mu: „Nic”. Pomyślałam: „Nie! Muszę odejść!”. Zaraz wszyscy zobaczą, że ja przyjechałam zwiedzić Afrykę. A gdyby mnie chciał pocałować? „Bartek, daj sobie spokój, o co ci chodzi, zostańmy przyjaciółmi”. Tylko że raczej wiadomo było, o co chodzi, nie przyjechałam, abyśmy zostali przyjaciółmi, tylko żeby on sobie wybrał żonę.

-Nie pojechała Pani po to, żeby też wygrać i się zaręczyć?
-Zgłosiłam się, bo byłam w nowym momencie życia. Właśnie rozstałam się po czteroletnim związku i chciałam poznawać nowe rzeczy, obudziłam się. Bo troszkę zaczynałam w tym związku zasypiać. Czułam się słaba, bez ambicji. I kiedy to się skończyło, dostałam niesamowitej energii, przeprowadziłam się, zaczęłam inaczej spędzać czas i w tym momencie pojawił się casting. Pomyślałam, że to superokazja, aby zobaczyć Kapsztad trochę w innej atmosferze niż z wycieczką, no i wejść w sytuację, kiedy są ciągle kamery. Szefowa mojej agencji modelek namawiała mnie, żebym się zgodziła.

-Nie było dla Pani pracy, że Panią tam pchnęła?
-To nie to, zrobiłam już z 20 reklam, np. panadolu, pasty Blend-a-med.

-Ta dziewczyna, która gryzie jabłko na targowisku…
-Ja nią jestem. Także reklamę Toflerków Wedla…

-Ta dziewczyna w biurze, która odfruwa z siedzenia…
-To też ja.

-Nie poznaliśmy Pani.
-Mam podobno twarz neutralną, która nadaje się do wszystkiego. W tym samym czasie reklamowałam krem przeciwzmarszczkowy i byłam 18-latką. Zaraz potem zrobili mi siwiznę do szamponów koloryzujących.

-Najczęściej obsadzana aktorka reklamowa w Polsce jest Litwinką!
-W Warszawie mieszkam pięć i pół roku. Moi rodzice mieszkają w Wilnie. Miałam 20 lat i przyjechałam w odwiedziny na tydzień do moich przyjaciółek, które już tu były. Jednak pierwszego dnia poznałam pewnego mężczyznę i się zakochałam. Zostałam na zawsze dla wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia.

-Czym się zajmował?
-Nieważne, pięknie potrafił opowiadać. Był starszy ode mnie o 12 lat. Był najważniejszym mężczyzną w moim życiu. Szanował moje decyzje. Nigdy nie mówił: „Zrób tak, zrób inaczej”, raczej podpowiadał mi rzeczy, które mogłam wybrać. Na przykład: „Wiesz, moja koleżanka poszła do takiej szkoły i mówiła, że tam jest fajnie”. A ja: „Tak? A co to za szkoła?”, i już się nią zainteresowałam. Wychodziło na to, że ja sama tej szkoły szukałam i sama wybrałam. Rzeczywiście skończyłam dzięki temu studium urządzania wnętrz. To było podejście, które najbardziej mi pasuje. Za to w tym czteroletnim związku słyszałam: „Siedzisz w domu, nic nie robisz, zrób coś z tym”. Ręce mi opadały: „Boże, jaka jestem beznadziejna”.

-Ale przecież pracowała Pani.
-Gdy się jest – jak ja – twarzą komercyjną, praca trafia się raz, dwa razy w miesiącu. I to są dobre pieniądze, na które inni pracują miesiącami. Ale brakowało mi zajęcia, a mój chłopak ciągle do późna pracował. Po pracy najchętniej bawiłby się gdzieś do rana, a ja oczekiwałam długich rozmów przy kolacji w domu.

-Liczyła Pani, że „Kawaler” w czymś pomoże?
-W niczym.

-A w karierze modelki?
-Nigdy, skąd? Modelce tylko może zaszkodzić. Jak na casting idzie dziewczyna, która wystąpiła w „Kawalerze do wzięcia”, to może dla produktu nie być korzystne. Bo program na przykład źle się klientowi kojarzy.

-Na stronie internetowej widzowie piszą o kawalerze: „Z każdą wymienia płyny, fuj, obleśne”, „Córka z obrzydzeniem stwierdziła, że on przenosi dziewczynom bakterie lub inne świństwa”, „Ludzie, omijajcie takiego psychologa szerokim łukiem”.
-Ale jak się tam jest w środku, to jest troszeczkę inaczej. Dziewczyny tak naprawdę dopiero teraz, w telewizji, widzą, jak on się zachowywał z inną dziewczyną. A w ogóle to był od nas izolowany. Jednej, która pytała, czy wczoraj nie zbliżył się do jej koleżanki, odpowiedział: „Nie, nic z tamtą nie było”. Kamery w tym czasie pokazały, jak się z tamtą całował.

-Może musiał tak, bo taka była jego rola? Wszystko miało być takie jak w telenoweli.
-Ale w tym jest coś bardzo niefajnego: pokazujemy widzom, że można oszukiwać, nie mówić prawdy partnerce. Po powrocie do Polski zobaczyłam wreszcie w telewizji, jak ten facet – niby wzór, obiekt, jakiego każda miała pożądać – selekcjonuje dziewczyny, aby przeszły dalej. Dziewczyna musi robić wszystko, a on to tylko bierze. To dziewczyna musi go najpierw pocałować, dziewczyna musi wziąć za rękę. On nie wie, co i jak ma robić.

-Przecież ładnie się wysławia…
-Jasne, Bartek może powiedzieć jedno: „Onieśmielasz mnie. Twoje oczy mnie onieśmielają”. I wtedy dziewczyna pyta: „Dlaczego?”. „Bo masz takie tajemnicze oczy i ta pogoda jest taka… no, taka…” I wtedy, żeby go nie onieśmielać, zazwyczaj inicjatywę przejmowała dziewczyna. Widać było jego miłe zaskoczenie, ale cóż? Sam z siebie nie potrafił dać nic. Nie wiem, czy to rola, czy taki jest naprawdę. Bo mieliśmy z nim do czynienia tylko wtedy, kiedy nas filmowano. A potem obiekt znikał.

-Był sam, a Was – tłum.
-No to dziewczyny go wybierają czy on je wybiera? Ta, która mu więcej powiedziała tekstów w stylu: „Zrobię dla ciebie wszystko”, „Bartku, powiedz tylko, co chcesz, ja to zrobię”, ta więcej miała u niego szans.

-Pani od samego początku się nie spodobał?
-Pierwsze wejście w sukniach wieczorowych – ujrzałyśmy go i zrobiły się dwa obozy: zachwycone i rozczarowane. Byłam w obozie drugim. To jest miły chłopak, najlepiej nic by nie mówił, tylko pytał, czy jadłam śniadanie i jak jest pięknie. Mojej matce na pewno się spodoba. Bo to jest właśnie typ zięcia. Kulturalny, grzeczny, czaruje, teściowe zachwycone.

-A co robi Pani mama?
-Jest dobrą krawcową. Ale wracając do dziewczyn, w życiu mają więcej dumy niż w telewizji. Mały procent jest zmuszony tak się zachowywać jak w tym programie. „Kawaler” pokazał taki model stosunków między kobietą a mężczyzną, że to ona się narzuca, a właściwie tańczy wokół niego. Gra, która zakłada nadskakiwanie, a nawet poniżanie się kobiety, zupełnie mi nie odpowiada. Ja wysyłam pewien sygnał zainteresowania, a reszta należy do mężczyzny. Jeżeli on tego nie podchwyci, to nie jest ktoś dla mnie. A jak ja chcę i on chce, to on zrobi wszystko, żeby być ze mną. I jeszcze jedno: mnie się wydaje – z tego, co widziałam – że on jest bardzo złym psychologiem. A przecież poinformowano nas, że skończył psychologię kliniczną.

-Psycholog przede wszystkim nie zgodziłby się na taki program, chyba że prowadzi w ten sposób badania.
-Może jest psychologiem, ale źle się uczył? Przykład – kolacja! Zaprasza pięć dziewczyn i odchodzi z jedną. Cztery pozostałe same muszą zamawiać sobie drinki. Czują się niezręcznie, przyszły do restauracji, gdzie on o nich zapomniał. W końcu nie wytrzymałam i zwróciłam uwagę, ile jeszcze będziemy na niego czekać. Nie dość, że spóźnił się 20 minut, od razu wziął Kasię na rozmowę. To trwało pół godziny!

-Jak się tłumaczył?
-Nie umiał się usprawiedliwić. Mówił: „Ale ja nie mogłem inaczej”. Dlaczego nie wymyślił sensownego argumentu? A on tylko: „Bo chciałem porozmawiać z nią”. „A dlaczego nie przy nas?”, „Ale wy, dziewczyny, mnie atakujecie”. Najchętniej by spytał: „Dlaczego nie powiecie czegoś miłego?”, jakbyśmy cały czas musiały mówić mu miłe rzeczy, a od niego przez przypadek może usłyszymy, że pogoda jest ładna.

-W takim razie dlaczego Pani płakała, oddając mu różę? Odsłoniła chyba Pani prawdziwe uczucia do Bartka…
-To zbieg okoliczności! Tak naprawdę cała moja kwestia była nagrywana przez pół godziny, a pokazano ją w pięć sekund. 30 minut rozmawiałam w pewnej scenerii: fontanna, romantyczny nastrój… Moja decyzja – wracam do Warszawy. Nagle dostaję pytanie: „A kto na ciebie czeka w domu?”. W tym momencie się popłakałam, bo tak naprawdę nikt na mnie nie czekał oprócz przyjaciół i wiedziałam, że w życiu muszę zaczynać wszystko od początku. I jeszcze miałam niewyschnięte łzy na twarzy, gdy oddawałam różę.

-Nie żałuje Pani decyzji, żeby przeprowadzić się do Polski?
-Nie żałuję, bo czuję się w domu bardziej tu niż tam. Tam jeżdżę do rodziców, odwiedzić Wilno, zobaczyć, jakie jest piękne, i już chce mi się wracać, bo tu jest mój dom, tu jest moje łóżko.

-Czy Polacy mówią Pani, że Wilno to polskie miasto?
-Oj, często. Wcześniej to się kłóciłam, za dużo emocji mi to zabierało, bo jestem patriotką litewską. To, czego się uczyłam na Litwie, wygląda zupełnie inaczej, niż to, czego uczyli się ludzie w Polsce. Dyskusja nie ma sensu, bo każdy powie swoją prawdę, bo tak się nauczył. Więc „Wilno – polskie miasto, a Litwa była Polską”. Raczej było to małżeństwo, unia. Tak samo mogę powiedzieć, że Polska była Litwą, prawda?

-A jak z Mickiewiczem?
-Mickiewicz pisał po polsku, dlatego że uniwersytet w Wilnie uczył po polsku. Dla mnie słowa „Litwo, ojczyzno moja” są oczywiste. Tylko że ja się o to nie kłócę i czy to był Adamos Mickieviczius, czy Adam Mickiewicz, dla mnie to jest jedna osoba, a każdy niech go odbiera po swojemu. Teraz już jednak ludzie głównie pytają mnie o program, a nie o Litwę.

-W internecie napisali, że to „program dla pustostanów”.
-Co? Dla pustych?

-Tak, dla głupich.
-Myślę, że ten program jest dla wszystkich. Płyniemy na jachcie z moim ukochanym mężczyzną, potem idziemy na kolację ze świecami i winem. To najbardziej romantyczne sytuacje, jakie większość kobiet sobie wyobraża. Wszystko to tam właśnie było. Każdy ma prawo marzyć. Dlaczego ludziom nie dać tego przynajmniej w telewizji?

[Gazeta Wyborcza]

Poprzedni artykułNastępny artykuł