Filmy

„Show” – wywiad ze Ślesickim i Pazurą

Czarek – drobny oszust i fałszywy uzdrowiciel, znalazł się w poważnych kłopotach. Musi uciekać przed zemstą mafii. Nic dziwnego, że informacja o naborze do nowego „reality show” jest dla naszego bohatera prawdziwym zrządzeniem losu. Tak oto Czarek wraz z dziewiątką innych kandydatów trafia do specjalnie wybudowanego domu – studia tv na samotnej, dzikiej wyspie na jeziorze. Zaczyna się gra między uczestnikami, nawiązują się pierwsze sojusze, konflikty i romanse. Czarek próbuje zdobyć względy najsympatyczniejszej uczestniczki programu – Ali. Program realizuje ambitna Dorota, która zrobi wszystko, żeby namówić uczestników do maksymalnego ekshibicjonizmu. Ponieważ nagroda jest rekordowo duża – wynosi dwa miliony złotych – walka przybiera coraz ostrzejszą formę. Już po kilku dniach mieszkańcami Domu wstrząsa niespodziewana śmierć jednej z uczestniczek. Uczestnicy i widzowie w audiotele zgodnie postanawiają, żeby nie przerywać programu. Ale, jak się okazuje, nie przewidzieli konsekwencji tego „incydentu”. Odcięci od świata bohaterowie programu stają w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa. Ktoś morduje uczestników gry, a Czarek, zdemaskowany jako recydywista, jest oczywiście głównym podejrzanym. Sytuacja przypomina „10 murzynków” Agaty Christie i mimo, że kamery śledzą każdy krok uczestników gry, morderca pozostaje nieuchwytny.

Rozmowa z Maciejem Ślesickim, reżyserem filmu „Show”
-Kręcąc „Show” inspirował się Pan filmami „Truman Show” czy „EdTV”?
-Absolutnie nie! W moim filmie reality show jest tylko pretekstem, żeby opowiedzieć śmieszno-straszną historię o grupie ludzi, postawionej przed poważnym wyzwaniem, a także o mediach i mechanizmach, jakimi się rządzą. To jest film o sile telewizji i o tym, jaki ma wpływ na nasze życie.

-Nie boi się Pan, że ośmieszając reality show, zainspiruje innych twórców i posuną się jeszcze dalej?
-Nie było moją intencją ośmieszanie! Tylko pomyślałem, że gdyby w takim programie ktoś umarł lub został zamordowany, to uczestnicy musieliby na to zareagować. Stacja telewizyjna zarobiłaby miliony, a widzowie mieliby dylemat, czy chcą dalej to oglądać. I pewnie w większości uznaliby, że chcą. Mój film to próba połączenia kina dla szerokiej publiczności, bo jest w nim dużo komedii, sensacji i różnych atrakcji, z kinem, które zmusza widza do głębszego zastanowienia.

-Do czego jeszcze mogą posunąć się twórcy telewizyjnych reality show?
-Myślę, że będzie tak, jak pokazałem to w „Show”. Prędzej czy później zobaczymy prawdziwą śmierć na ekranach telewizorów i wcale nie będzie to spowodowane krwiożerczością telewizji, tylko prostym mechanizmem konkurencji.

-Bo wszystko już było?
-Jeśli nagość czy seks na żywo już nikogo nie szokują, a mogą być tylko przyczynkiem do przyszłej kariery, jeśli ktoś tam zwariował i trafił do czubków, to co jeszcze można wymyślić? Żeby ludzie nadal chcieli to oglądać, trzeba będzie pójść dalej. W stronę coraz większej brutalności. Żeby widzowie przeżyli szok.

-I co pokazać?
-Jestem w stanie sobie wyobrazić program o skoczkach spadochronowych. Wygrywa ten, który najpóźniej otworzy spadochron. Ludzie siedzieliby przed telewizorami, czekając aż ktoś się zabije. Albo z innej beczki – show na porodówce. Rząd kobiet – a między nogami każdej – kamera. „Wysyłajcie SMSy, która urodzi pierwsza! Która urodzi bliźniaki albo Murzynka!” A obok mężowie, którzy zagrzewają do boju: „Ziuta, pospiesz się! U tej obok już widać główkę!”. Która pierwsza urodzi, dostaje wagon pampersów…

Rozmowa z Cezarym Pazurą, odtwórcą jednej z ról w filmie „Show”
-Pana bohater w „Show” ma na imię Czarek. Na ile się Pan z nim utożsamia?
-Reżyser Maciek Ślesicki powiedział mi: „W filmie nazywasz się Cezary. To jesteś ty. Jak byś się zachował w takich okolicznościach: trafiasz do reality show, a tam zostaje zamordowany człowiek?”. Pomyślałem, że zachowywałbym się jak Jack Nicholson w „Locie nad kukułczym gniazdem”. Wydawałoby mi się, że wszystkich oszukam i będę najlepszy. Okazuje się jednak, że Czarek nie jest manipulatorem. To nim manipulują. To film o tym, jak w pewnych okolicznościach stajemy się narzędziem, choć wydaje nam się, że panujemy nad rzeczywistością.

-Prywatnie jest Pan manipulatorem?
-Nie potrafię tego robić. Wydaje mi się, że mogę góry przenosić, że mógłbym wszystko załatwić, każdemu pomóc i obiecuję to, a potem nie potrafię się wywiązać. Taki mam charakter. Teraz najchętniej wszelkie sprawy pozostawiam w rękach żony, Weroniki. Ona trzyma wszystko w ryzach i konkretami sprowadza mnie na ziemię.

-Film wyraźnie nawiązuje do „Big Brothera”. Oglądał Pan ten program?
-Fragmentami – pierwszą edycję. Z ciekawości, oczywiście. Mój stosunek do tego typu programów dobrze określają słynne słowa prezydenta Lecha Wałęsy: jestem za, a nawet przeciw. Reality show to pewien gatunek programu telewizyjnego i rządzi się swoimi regułami. O ile telewizja publiczna ma zadanie kulturotwórcze, o tyle prywatna może pokazywać, co chce.

-Niedawno rozpoczęła się emisja programu „Jestem, jaki jestem” z liderem zespołu Ich Troje – Michałem Wiśniewskim. Kamery śledzą życie piosenkarza i jego rodziny. Dałby się Pan z żoną namówić na takie show?
-Nie widziałem tego programu, ale jeśli jest takie zapotrzebowanie, niech będzie. Poznałem Michała. Ma pełną świadomość tego, co robi. Wie, że ma swoje pięć minut i je wykorzystuje. To normalne. Każdy artysta to robi. Kiedyś z Weroniką dostaliśmy podobną propozycję. Kamery mieliśmy wpuścić do domu – chyba na tydzień. Nie zgodziliśmy się.

-Dlaczego? Płacili za mało?
-To nie jest kwestia pieniędzy. Kiedy na mnie patrzy oko obiektywu, zaczynam grać, bo do tego jestem przyzwyczajony. A co miałbym robić przed kamerą w domu? Moje życie jest zwyczajne. Lubię się wyspać. Czytam gazety, książkę, oglądam telewizję. Dziecko wraca ze szkoły. Oglądanie tego byłoby nudne. Producenci programu musieliby mnie zmusić, bym prowokował, by coś się działo i by rosła oglądalność. Pewnie z programu „Jestem, jaki jestem” nie poznamy prawdy o Michale Wiśniewskim. Wszędzie tam, gdzie pojawia się kamera, rodzi się pytanie, do jakiego momentu mamy reality, czyli realność, a od którego zaczyna się show. Zobaczmy, jak wygląda praca komisji śledczej, badającej sprawę Rywina, czy choćby transmisje obrad Sejmu. Też tam było parę występów, np. kiedy jeden pan wszedł na mównicę z własnym nagłośnieniem. To jest show, a potem reality bije nas po głowie, bo powstają złe ustawy.

-W programach typu reality show podgląda się ludzi. Zdarzało się Panu podglądać dziewczyny pod prysznicem?
-No pewnie. W szkole podstawowej podglądało się nauczycielki. Zaczajaliśmy się z chłopakami na półpiętrze na schodach, by podpatrywać, w jakiej przychodzą bieliźnie. Zaglądało się im też w dekolty. Potem na koloniach podglądaliśmy dziewczyny pod prysznicem. Wieczorem przynieśliśmy kilka płyt chodnikowych, które służyły nam za podest i przez szpary patrzyliśmy. Niestety, przyłapali nas na gorącym uczynku. Byłem wtedy przewodniczącym kolonii i za karę nie mogłem już prowadzić apeli. Za to bliżej poznałem koleżanki. W jednej to się nawet zakochałem.

-Córka Nastka fascynuje się reality show i telewizją?
-Robi wszystko, by nie odrabiać lekcji. Jak nie ma wyników w nauce, to stawiam warunek, że zabieram komputer i telewizor. Z telewizora mogłaby zrezygnować, ale z komputera już nie. Ostatnio jej pokój zdominował plakat Eminema, amerykańskiego białego rapera. Wcześniej „miała jazdę” na Wiśniewskiego. Jak zdobyłem jego autograf z dopiskiem „Nastce z nadzieją na spotkanie”, to miałem chody u córki. Jeszcze dla połowy klasy musiałem załatwić autografy.

[Super Express]

Poprzedni artykułNastępny artykuł