
Pojawiły się plakaty z napisem „Big Brother”. Nazwa wydała się niepokojąco znajoma. Potem na ekranach telewizorów pokazano grupkę ludzi, którzy zdecydowali się na trzymiesięczną izolację w Domu Wielkiego Brata, a każdy ich ruch poddany był czujnemu oku kamery. Ciekawscy internauci mogli podglądać skupione miny mieszkańców w pozycjach nad pisuarem. Mogli śledzić, jak dłubią w nosie. Cały naród przed telewizorem bawił się widowiskiem. Czy zadaliśmy sobie jednak pytanie, skąd wziął się pomysł na ten reality show?

Tu człowiek co krok jest kontrolowany przez podglądające teleekrany. Tu miłość jest zakazana. Główni bohaterowie Winston i Julia, by móc się kochać, szukają miejsc, w których nie byłoby ukrytych mikrofonów. Ryzykując życiem, przytulają się w dzwonnicy opustoszałego kościoła… W tym świecie każdy w każdej chwili może być aresztowany. Jeden obywatel śledzi drugiego, a jego ambicją jest złożyć donos na sąsiada. Dzieci w podskokach gnają na policję, by donieść na ojca i matkę. Nad tym ponurym światem panuje tajemniczy Wielki Brat, którego podobizna wisi na każdej ulicy i którego wzrok obserwuje przechodnia i przypomina mu: Wielki Brat patrzy! Obywatelu, nie czuj się bezpiecznie, nawet grymas twarzy może cię zdradzić, a wtedy…
A wtedy zjawiają się funkcjonariusze. Człowiek jest kopany, podłączany do prądu, grzebią mu w mózgu i robią z niego automat, który zawsze będzie mówił to, co chce Wielki Brat. Ale to jeszcze nic. Gdy w końcu pakują człowiekowi kulę w tył czaszki, zostaje on ewaporowany. Niszczą wszelkie dowody, że kiedykolwiek istniał. Po kilku dniach staje się oczywiste, że go nie było.

-No, dobrze, dobrze! – odpowiadam. – Ale ich dni są policzone. To gwiazdy jednego sezonu. Będą błyszczeć, aż producent nie stwierdzi, że utracili wartość rynkową. Wtedy powie „do widzenia” i zostaną ewaporowani z show-biznesu. Kto będzie o nich pamiętał w następnym sezonie? A czy my, oczyszczając pamięć z niepotrzebnych treści, również ich poddamy ewaporacji?
[Gazeta Wyborcza]