Aktorka Grażyna Szapołowska nie przyszła na zaplanowany spektakl, bo brała udział w „Bitwie na głosy”, a dyrektor placówki, Jan Englert wyrzucił ją za to z pracy. I, choć aktorka chce się teraz procesować, to proponuje ugodowe rozwiązania.
– W środę składam dokumenty do sądu pracy! – mówi „Faktowi” zwolniona z Teatru Narodowego Grażyna Szapołowska. – Żądam anulowania decyzji o zwolnieniu dyscyplinarnym i proponuję rozwiązanie mojej umowy o pracę za porozumieniem stron – zdradza.
– Jestem gotowa grać nadal w spektaklu „Tango” w charakterze aktorki występującej gościnnie do momentu zejścia sztuki z afisza. Nigdy nie miałam zamiaru burzyć planów repertuarowych Teatru Narodowego, co się jednak stało w wyniku decyzji dyrektora – zapewnia Szapołowska.
Bardzo ważnym punktem spornym są finanse. Jan Englert wspominał o stratach, jakie poniósł jego teatr w wyniku odwołania spektaklu przez nieobecność pani Grażyny. We wcześniejszym wywiadzie dla „Faktu” aktorka powiedziała, że TVP na piśmie zaproponowała pokrycie wszelkich kosztów, łącznie z wypłatą honorariów aktorskich i wykupieniem całej puli biletów.
Rzecznik TVP zdementowała tę wypowiedź. – W związku z wywiadem, jakiego pani Grażyna Szapołowska udzieliła dziennikowi „Fakt”, Telewizja Polska wyjaśnia, że nigdy nie proponowała na piśmie, ani w żadnej innej formie pokrycia wszelkich kosztów spektaklu teatralnego, „łącznie z wypłatą honorariów aktorskich i wykupieniem całej puli biletów”, odwołanego z powodu udziału pani Szapołowskiej w programie „Bitwa na głosy” – czytamy w komunikacie TVP.
Tymczasem „Fakt” dowiedział się, że taka propozycja padła nie ze strony telewizji, a firmy produkującej „Bitwę na głosy”. Potwierdza to jej szef, Grzegorz Piekarski. – Producent przedstawił dyrektorowi kilka rozwiązań tej sytuacji jeszcze w lutym – mówi.
W swoim pozwie Szapołowska odnosi się i do tej sprawy. – W pozwie znajduje się propozycja pokrycia przeze mnie faktycznych strat teatru – przyznaje aktorka.
[Fakt]