Dokumentalne

„Seks Inspektorzy” na tropie

Niektórych programów nie da się oglądać kątem oka. Bo gdy z ekranu uśmiecha się jakaś sympatyczna pani i przepytuje parę ludzi, co im nie leży w seksie – a oni odpowiadają – no nie, czegoś takiego nie można przegapić. Siedzieliśmy ze znajomymi, kiedy pojawili się na ekranie. Rozmowa między nami zamarła, bo na naszych oczach właśnie zaczęli działać seksinspektorzy.

On tłumaczył młodej kobiecie, jak zajmować się penisem mężczyzny, a ona wybrała się z nią do sex-shopu. A potem podpatrywali ich w sypialni. Jakim cudem ci ludzie zgodzili się wywlec swoje problemy seksualne? – zastanawiałem się. Jakim cudem zgodzili się na zamontowanie kamer w sypialni i pokazywanie, jak to robią? I jakim cudem jeszcze nie wybuchł gigantyczny skandal? Bohaterowie odcinka tymczasem doszli do wniosku, że mały pejcz wniesie im odrobinę urozmaicenia do szarego życia, i wybrali się na zakupy. Rozmowa całkiem nam zamarła i przywarliśmy do ekranu.

2 tysiące funtów zostawione w sex-shopie
Tracey Cox, seksinspektorka, mówi, że od dzieciństwa była otoczona kondomami. Starsza siostra pracowała w poradni małżeńskiej. Tracey pracowała jako dziennikarka i redaktorka w „Cosmopolitanie”. Kiedy wykryto u niej raka, postanowiła, że zmieni swoje życie, i zrezygnowała z etatu. Zaczęła prowadzić reality show „Sex Inspectors”. Daisy Goodwin, producentka, wcześniej robiła inne programy, m.in. „Czy twoje mieszkanie jest naprawdę czyste?”. Chodziło o to, żeby pokazać, że tak naprawdę bardzo trudno jest porządnie wysprzątać własne M. „Wszystko już pokazaliśmy” – tłumaczyła Goodwin decyzję o narodzinach „Sex Inspectors”. „Były programy o sprzątaniu, jedzeniu, wychowywaniu dzieci, w których specjaliści pokazywali rodzicom, jakie popełniają błędy. Program o seksie był logiczną konsekwencją. Skoro ludzie już wiedzieli, jak urządzić ogród, jak się ubrać, wychować dziecko, znaleźć pracę – powinni też wiedzieć, jak uprawiać seks” – mówi.

Każdy odcinek wygląda mniej więcej tak samo. Para seksinspektorów: Tracey Cox i Michael Alvear, przybywa do domu, którego mieszkańcy mają problemy z seksem. Każdy problem jest inny, na pierwszy rzut oka dziwaczny, na drugi – całkiem zwykły. Choćby taki: on chce seksu, a ona nie, bo nie ma orgazmu. „To nic wstydliwego. 70% kobiet ma trudności z osiągnięciem orgazmu pochwowego” – tłumaczy narrator. Jak tu się nie dziwić, kiedy śliczna modelka opowiada, że od pół roku nie miała orgazmu. Jej mąż potwierdza i narzeka, że z seksem im nie wychodzi. Potem wyciągają wielkie pudło zapchane wibratorami, łańcuchami, lateksowymi wdziankami. Narrator informuje, że wydali dotąd 2 tysiące funtów na erotyczne zabawki. A orgazmu jak nie było, tak nie ma.

W moim mieszkaniu rozmowa już całkiem zamarła, bo to ogląda się z większym napięciem niż thriller. Do czego się posuną na oczach widzów? Aha – do wszystkiego. On ubiera ją w skórzany skąpy strój z łańcuchami, który ma rozbudzić w niej żądzę. Ona ukradkiem ziewa. I właściwie nie wiadomo, co jest bardziej szokujące. Chyba jednak ziewanie. Bo demonstrowanie lateksowych ubiorów już widziałem, ale demonstrowania nudy w czasie seksu – jeszcze nie. Seksinspektorzy oglądają obraz z ukrytej kamery i komentują: „To jej w ogóle nie podnieca, ubiera ją jak lalkę”.

Widzowie również nie spuszczają oczu z ekranu. „W telewizji jest cała masa erotyki. Ale to co innego. Każdy się zastanawia, jak uprawiają seks zwykli ludzie. W tym programie możemy to zobaczyć” – mówi Daisy Goodwin. A kiedy już zobaczyliśmy, wiemy to samo, co seksinspektorzy. U innych ludzi jest z seksem bardzo kiepsko. Seks ich nudzi, nie mają na niego czasu albo ochoty, chcą w łóżku czegoś innego, nie mają odwagi ze sobą o tym porozmawiać. Męczą się straszliwie. „Bo Sex Inspectors to program z misją. Edukacja i informacja” – twierdzi Julian Bellamy z Channel 4, producent. „40% małżeństw rozpada się, bo ludzie są znudzeni seksem” – mówi narrator. Takiego programu misyjnego nigdy by nie zrobiła polska telewizja… „Pary, które pokazały się u nas, dzięki swojej odwadze pomogą wszystkim” – twierdzi Tracey. No to oglądamy dalej.

On mnie już nie podnieca
Ludzie chyba naprawdę męczą się straszliwie, bo kiedy szukano chętnych do wystąpienia w programie, zgłosiły się tłumy. Przecież nie po to, by zyskać sławę – reality show jest już tyle, że nikt nie wierzy, że wystąpienie w jednym z nich przyniesie sławę. Nawet nie po to, żeby wywołać skandal – bo skandalu nie wywołali. Ale żeby coś z tym seksem zrobić. Zaakceptowali to, że będą mówili przed kamerą, czego by chcieli w łóżku – a to nie są rzeczy, o których rozmawia się publicznie. I zgodzili się na współżycie pod okiem kamer. W „Big Brotherze” sceny łóżkowe wycinano. A tu są same sceny łóżkowe. Wycina się to, co nie jest z łóżkiem związane. Kamery są wszędzie. W jadalni i w sypialni. Zwłaszcza w sypialni. Gaszą światło i kamera łapie ich w podczerwieni. Dużo nie widać, ale za to sporo słychać. Potem opowiadają o tym, jak było, i chłoszczą się bez litości. „Chyba ją nudzę” – wyznaje mąż. „On mnie już nie podnieca” – mówi żona. To dopiero jest podniecające. Co stanie się z parą, która tak się rani? No dobra, dobra, ale czego właściwie by chcieli? Seksinspektorzy rysują wielką sylwetkę człowieka, a pary zaznaczają na niej swoje strefy erogenne. Rzecz jasna on myśli, że ją podnieca masowanie piersi, a ona od tego niemal zasypia. Ona chciałaby seksu oralnego, a on się dziwi, bo słyszy o tym pierwszy raz w życiu. Są nową parą? A gdzie tam. Mieszkają ze sobą od wielu lat, ale jakoś nigdy tego nie przegadali. Ona – jak w szkole – zapisuje pieszczoty, które lubi, a jego zadaniem jest zgadnąć, co zapisała. Oczywiście nie trafia ani razu.

Seksinspektorzy czasem są ludzcy i uśmiechnięci. Tłumaczą, że nic na siłę. Że może warto zacząć od tego, że posprząta się po obiedzie i zmyje naczynia. Narrator ponownie wyskakuje z informacją, że 90% kobiet nie ma ochoty na seks, bo są zbyt zmęczone pracą zawodową i prowadzeniem domu. Chcecie seksu? Zróbcie zakupy, pomóżcie zrobić obiad, spotka was nagroda w łóżku. Hm, to było niezłe.

Kiedy Tracey i Michael oglądają obraz z ukrytych kamer, stają się już złośliwi. Para budzi się rano, ona go zaczepia, a on mruczy: „Kawy? Kawy, chcesz kawy?”. „Na miłość boską, ona nie chce kawy, chce czego innego” – irytują się inspektorzy. To jasne nawet dla nas – widzów. Pójdą na całość, czy on zrobi kawę? „Dziecko śpi, sytuacja jest idealna, a on proponuje kawę” – zżyma się Michael. Potem on też chciałby seksu, ale ona nie ma ochoty. „Nie tak” – mruczą zgodnie Tracey i Michael. Łatwiej jest pogadać w cztery oczy, więc facet skarży się Michaelowi, że chciałby robić to dłużej, a Michael proponuje ćwiczenia (w międzyczasie narrator informuje, że 38% mężczyzn skarży się, że chciałoby uprawiać seks dłużej). Recepta Michaela to 300 ćwiczeń na penisa dziennie. Chociażby taka: zawiesić sobie ręcznik i podnosić, podnosić, podnosić. No nie. Czy ten facet się na to zgodzi? Głupie pytanie. W następnym ujęciu już ćwiczy. Ręcznik chodzi mu w górę i w dół aż miło. A partnerka? Pytana po kilku miesiącach, czy stwierdziła jakąś zmianę: „Tak, jasne”.

Popatrzeć sobie w oczy
Kolejna para ma inny problem. Ona by chciała ciągle, a on ciągle nie może i najchętniej by poszedł spać. Jak sobie z tym poradzą? Michael bierze go na stronę i pokazuje, jak się masturbować, żeby ćwiczyć erekcję. A Tracey zabiera ją do sex-shopu, żeby kupiła sobie wibrator. Seksinspektorzy są logiczni. Co poradzić parze, która od lat kocha się na misjonarza i szczerze się tym nudzi? Wycieczka do sex-shopu i trochę przebieranek załatwi sprawę. Może jakiś striptiz? Albo udawanie kogoś innego? A co powiedzieć parze, która przebiera się od miesięcy i też ją to szczerze nudzi? Że wystarczy odstawić gadżety i zamiast wyuzdanego sztucznego seksu popatrzeć sobie w oczy.

W Wielkiej Brytanii „Sex Inspectors” zrobili furorę. I mimo że twórcy programu trochę obawiali się złamania tabu, nikt nie protestował. Może dlatego, że w Anglii więcej kobiet posiada własny wibrator niż własną pralkę (to oczywiście kolejna zastanawiająca wiadomość rzucona przez narratora). Najdziwniejsze, że nikt nie protestował w Polsce, kiedy TVN Style rozpoczęła emisję tego programu. Jakieś listy protestacyjne? „Nie” – zaprzecza Yvette Żółtowska-Darska, dyrektor kanału. Protesty polityków? Kościoła? Prawicy? Feministek? Kogokolwiek? „Nie, sami się dziwiliśmy, bo mieliśmy obawy, że ten program łamie tabu, choć jest emitowany późnym wieczorem. Tymczasem dostajemy tylko listy z prośbą o więcej odcinków” – mówi Żółtowska-Darska.

Seksinspektorzy wrócili po kilku miesiącach do par, które ćwiczyli, żeby zapytać, co się zmieniło w ich życiu. Jasne, wszystkim poprawił się seks. A co zrobili przyjaciele, szefowie, znajomi, kiedy zobaczyli na ekranie, jak opowiadają o swoich obsesjach seksualnych albo jęczą z rozkoszy lub ziewają z nudów? „Znajomi powiedzieli mi, że jestem straszna megiera. Kiedy się zobaczyłam w telewizji, zrozumiałam, że to prawda” – wyznała jedna z bohaterek. Miała wreszcie orgazm. I urodziła dziecko. „Jaka wskazówka była dla was najważniejsza?” – zapytała Tracey jednego z bohaterów. „Żeby popatrzeć sobie w oczy. Wcześniej patrzyłem głównie na swoje stopy. I żeby rozmawiać. W ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy. A teraz rozmawiamy. Nie tylko o seksie” – mówi mężczyzna. Tylko trochę dziwnie o tym rozmawiać. O najbardziej szokującym programie, o którym nikt nie mówi, bo nie wie jak. Można rzucać porozumiewawcze spojrzenia na znajomych, z którymi przywarliśmy do ekranu. „Te rady Michaela…” – rzuca znajomy. „Jasne, jasne” – przytakuję.

[Leszek K. Talko, Duży Format]

Poprzedni artykułNastępny artykuł