„Właściwie powinnam na szyldzie napisać Niunia, bo tak zawsze na mnie mówiono. Ale raz jeden chłopak nazwał mnie w programie Barbi i nią zostałam” – mówi, a przy tym niemiłosiernie trzepie długimi rzęsami. Po programie Ania zmienia życie. Studia z marketingu kończy na poziomie licencjatu. Za to zapisuje się na kursy, np. przedłużania paznokci. „Wiedziałam, że ludzie będą mnie kojarzyć z urodą i kosmetykami, a nie z tym, co w programie powiedziałam” – mówi. Ania otwiera gabinet w domu rodziców. „Na początku przychodzili po autograf. Przy okazji panie przyjrzały mi się. A potem to już prosiły, żebym zrobiła, aby wyglądały jak ja” – opowiada. Dziewczyna klientki ma wszędzie – w Rudzie Śląskiej, Chorzowie. „Nawet panie z Bielska do mnie przyjeżdżają” – chwali się. Stąd na przykład jest pani Teresa. Transformację na Barbi przeżywa drugi raz. „Zaczyna się na piętrze. Ja osobiście nie lubię tam chodzić. Gorąco, a na dodatek mam klaustrofobię. Ale co mam zrobić, jak muszę. Przecież trzeba mieć brązowy kolor skóry. Czemu do solarium nie idę w Bielsku? Bo tu, proszę pani, wszystkiego dogląda Barbi” – mówi kobieta. Po dwóch tygodniach schodzi się na dół. Tu farbują włosy. Czy siwe, czy rude, wszystkie na biało-czarno (czarne z siedmioma blond pasemkami lub odwrotnie). Jeszcze przykleja się sztuczne włosy, by była ich burza. Przedłuża się akrylem paznokcie (muszą mieć centymetrową białą końcówkę), by wreszcie przejść do nauki makijażu. Tym zajmuje się szefowa. „Wokół oczu grubo nałożony czarny cień. Mocno wytuszowane rzęsy. Na ustach różowa szminka. I dużo błyszczka” – streszcza Barbi i ciągle się śmieje. Ma powody. Gabinet, jak mówi, był strzałem w dziesiątkę. Dlatego Hoksa planuje otworzyć sieć salonów Barbi w hipermarketach całej Polski. Pierwszy ruszyć ma na wiosnę.
[Iwona Bugajska, Metro, Gazeta.pl]