Big Brother 3: Bitwa

Ireneusz P. przed sądem

Byłego mieszkańca Domu Wielkiego Brata czeka trzeci już proces. Tym razem za to, że groził śmiercią swojemu wierzycielowi i jego dzieciom. W dwóch poprzednich sprawach radomianin Ireneusz P. stawał przed sądem oskarżony o fałszowanie dokumentów ubezpieczeniowych i paserstwo. Do programu „Big Brother” został zakwalifikowany zatajając toczące się przeciwko niemu sprawy sądowe: karną i cywilne. W tej pierwszej ciąży na nim zarzut udziału w podrabianiu polis ubezpieczeniowych oraz pośredniczenie w handlu kradzionymi samochodami. Natomiast w aż 23 procesach cywilnych, kancelaria adwokacka, reprezentująca prywatne firmy, domagała się od Ireneusza P. (jako byłego prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej Dominium), wypłacenia im pieniędzy za zlecone i wykonane prace budowlane.

W większości spraw, które już się odbyły, sądy uznały racje budowlańców. Zatajenie takich faktów było naruszeniem regulaminu popularnego reality show. Poza tym wiele wskazywało, że program i pobyt w sękocińskim Domu Wielkiego Brata Ireneusz P. traktował jako schronienie przed wymiarem sprawiedliwości. Był marzec 2002 roku, telewizyjne relacje zaplanowano na trzy miesiące, a termin pierwszej rozprawy sądowej wyznaczono na kwiecień. Po doniesieniach prasowych i bezpośrednich kontaktach z producentami programu, Ireneusz P. został nominowany do opuszczenia Domu Wielkiego Brata. Tuż po pożegnaniu się ze współlokatorami i sławą ogłosił, że teraz rozprawi się sądownie z gazetami, niszczącymi jego dobre imię i sławę. Wcześniej jednak postanowił dać nauczkę swoim prywatnym wrogom. W nocy 18 marca sięgnął po alkohol a następnie po… telefon. Jednemu z przedsiębiorców, oskarżających go o nieuczciwość finansową, Ireneusz P. zapowiedział, że zabije go (wraz z dziećmi), a dom i firmę wysadzi w powietrze. By człowiek ten nie miał żadnych wątpliwości co do swojej rychłej śmierci, Ireneusz P. groźby te powtórzył następnego dnia. Tym razem dzwonił do pracownika firmy i adwokata. Zawiadomiona o tych wyczynach Prokuratura Rejonowa w Radomiu, wszczęła śledztwo i przesłuchała Ireneusza P. Nie wyparł się rozmów telefonicznych, do winy się jednak nie przyznał. P. twierdzi, że nie groził biznesmenowi śmiercią, a jedynie wysadzeniem w kosmos finansów firmy. Prokurator skierował jednak akt oskarżenia do sądu. Za takie przestępstwo Ireneusza P. można równie dobrze skazać na dwuletnie więzienie, jak i grzywnę.

[Życie Warszawy]

Poprzedni artykułNastępny artykuł