-Czym nas zaskoczy „Bar 6: Europa”?
-Do tej pory w „Barze” brały udział zwykle młode osoby. Tym razem na casting zgłosili się ludzie z grup, które do takich reality show nigdy nie kandydowali: szefowie i menedżerowie firm, osoby dojrzałe, które mają już spore doświadczenie życiowe i coś do powiedzenia. Sądzę więc, że będzie konfrontacja młodości z dojrzałością.
-Czy po sześciu edycjach można stworzyć portret idealnego „barowicza”: takiego, który ma największą szansę wygrać?
-Wygrywają często osoby, które na początku wcale nie wydają się przebojowe. Tak było np. z Mirką, dziewczyną ze wsi, która weszła do czwartej edycji „Baru” na dwa tygodnie przed końcem programu. Przyjechała starym „maluchem”, a wyjechała z 6 kg złota. Wygrała, bo była prawdziwa, nie udawała kogoś innego. To ujęło widzów. Pamiętam, jak ktoś w programie powiedział Mirce, że na stres pomaga palenie trawki. Mirka poszła do ogródka, ścięła nożyczkami trawę, wyprasowała i zapaliła. Myśleliśmy, że robi to dla zgrywu, ale Mirka naprawdę myślała, że chodzi o zwykłą trawę. Dziwiła się, że zamiast przyjemnego rozluźnienia, po trawie złapał ją potworny ból głowy.
-Ma Pan już swojego faworyta w tej edycji?
-Wszyscy kandydaci są interesujący, ale dokładniej pamiętam tylko Anglika, który zapytany na castingu, dlaczego w Polsce pracuje na czarno, odpowiedział: „To mój odwet za 700 tys. Polaków, którzy tak pracują w moim kraju”.
[Izabela Marczak, Metro.gazeta.pl]