Polska

Sklonowana TV

„Milionerzy”, „Idol”, „Chwila prawdy”, „Bar”, „Big Brother” – to wszystko programy realizowane na podstawie zagranicznych licencji. Chociaż nie brak u nas ludzi z pomysłami i talentem, jesteśmy w tej chwili w sytuacji Wielkiej Brytanii z początku lat 50. Formaty telewizyjne prawie wyłącznie importujemy (choć i polsatowski reality show „Dwa Światy” był o krok od sprzedaży na Wschód). Nie ma u nas na razie nikogo, kto zapowiadałby się na polskiego Lwa Grade czy jego amerykańskiego odpowiednika Aarona Spellinga. Oblicza światowej telewizji nie kształtują dziś nadawcy, tylko niezależni producenci. To firmy takie jak holenderski Endemol czy brytyjski Fremantle Media wymyśliły „Big Brother” czy „Idola”, którego lokalnymi wcieleniami emocjonują się telewidzowie na całym świecie.

Format nie ma precyzyjnej definicji, bo okazało się, że może nim być wszystko poza tym, co trudno opatentować, czyli informacją, prostą publicystyką, sprawozdaniami z wydarzeń artystycznych lub sportowych. Od teleturnieju z precyzyjnym scenariuszem i identycznym typem prowadzącego („Milionerów” zawsze prowadzą szczupli i siwi, a „Najsłabszym ogniwem” ma dyrygować kobieta jędzowata), przez chichoczące seriale, gdzie wystarczy przekład, przez „Wielkiego Brata” i twory pokrewne, gdzie polscy uczestnicy wykonują licencyjne zadania, po produkcje fabularne, w których nabywca ustala charakter bohaterów, relacje między nimi, sytuację, w jakiej mają być osadzeni. Nastała epoka układanek z prefabrykatów, które powstają jako produkt zbiorowy i to w sensie ponadnarodowym. Nie ma znaczenia, czy to jest polskie czy zagraniczne. TVP na przykład programy na licencjach realizowane przez polskich wykonawców zalicza do puli krajowej. Z punktu widzenia odbiorcy jest również oczywiste, że „Big Brother” z Manuelą, Frytką i Sebastianem Florkiem należy do pozycji rodzimych, a fani tego programu dodawali, że uzyskiwali z niego wiedzę… o naszym społeczeństwie. I mieli rację. O Holendrach, którzy rzecz wymyślili, niczego dowiedzieć się nie dało. Podobnie tramwajarz i kanalarz z „Miodowych lat”, czy rodzina dentysty z „Rodzinki”, też nie przywodzą na myśl zagranicy.

Cezary Polak: Czym kieruje się Polsat przy zakupie formatów i czy Polski widz bardzo różni się od zachodniego?
Piotr Fajks, dyrektor programowy Polsatu: Powiem tak – amerykańskiego reality show o mniejszościach seksualnych nie zamierzamy kupować. Jest różnica między Nowym Jorkiem a Warszawą. Przy decyzji o zakupie dokładnie analizujemy sytuację cywilizacyjno-społeczną naszego odbiorcy. W „Dziupli Cezara” Piotr Adamczyk i Małgorzata Socha grają parę żyjącą w nieformalnym związku. On jest sporo starszy od niej. 15 lat temu w Polsce pokazanie tego serialu nie byłoby możliwe. Takie związki nie były akceptowane. Dziś zdarzają się coraz częściej. Uwzględniamy takie zmiany.

Cezary Polak: Dlaczego TVN emituje tak dużo formatów?
Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN: Jeśli jakiś program sprawdził się za granicą dlaczego nie zrobić polskiej wersji? Wiemy już jak reagują widzowie, jakich błędów nie wolno popełnić. Belgijski format „De Mol” („Kret”) w naszej wersji nazywał się „Agent”. To ciągle w Polsce „gorące” słowo. W tzw. biblii produkcyjnej, która towarzyszy każdemu formatowi, czyli spisanych przez właściciela licencji wskazówkach dotyczących realizacji, mowa była o tym, że program ma być spełnieniem marzeń ludzi, którzy nie wyjeżdżają za granicę a chcieliby odwiedzić modne miejsca w Europie. Pierwszą wersję zrobiliśmy we Francji, kolejne w Hiszpanii i Portugalii. Węgrzy natomiast chcieli zaoszczędzić i zabrali uczestników swojego programu do Dubrownika. I to była klapa. Bo Chorwacja nie była dla tamtejszych telewidzów krainą marzeń. Oni tam często jeżdżą na urlopy.

[Teresa Bogucka, rozmawiał Cezary Polak, Gazeta.pl]

Poprzedni artykułNastępny artykuł