Bar, Big Brother, Big Brother 3: Bitwa

Na gapę do raju

Spadające gwiazdy, które nie trafiły w swój czas. Rozbłysły w TV i zaraz zgasły, bo dziś już nie ma pogody dla takich karier. Idolem naszej epoki staje się człowiek, który całymi latami układa kolejne warstwy cegieł, wznosząc gmach swojego sukcesu (…). Skończyło się polskie Klondike. Nasz kraj po blisko 15 latach przemian znalazł się w tym samym miejscu co USA 113 lat wcześniej, gdy Biuro Cenzusu ogłosiło koniec kolonizacji Dzikiego Zachodu. Nie ma już dziewiczych terenów do zdobycia. Droga do stanowisk, zaszczytów i pieniędzy jest teraz rozpisana na lata systematycznej pracy i mozołu. Zbigniew Kempiński, dyrektor personalny sieci komórkowej Era, mówi, że na początku lat 90. od kwalifikacji bardziej liczył się szybki refleks. Ale to już przeszłość.

-Ludzie, którzy kilka lat temu mieliby szansę na wyższe stanowiska, dziś muszą zacząć od odpowiadania na telefony klientów. Takie są realia gospodarcze, ale społeczna świadomość z opóźnieniem reaguje na zmiany. Wciąż jeszcze żywy jest mit pionierów transformacji, którzy bez wahania chwytają się okazji, by zrobić błyskawiczną karierę. Jednak z roku na rok są to okazje i kariery coraz pośledniejszego gatunku. Dziś eldorado nie nosi już nazwy „Arthur Andersen”, a raczej „Idol”, „Big Brother”, „Bar” czy „Agent”. Na castingi do takich programów ściągają ci, którzy wciąż jeszcze liczą na darmową wejściówkę do świata sukcesu. Okazuje się jednak, że te drzwi prowadzą w najlepszym wypadku za sklepową ladę. Zwycięzca pierwszego „Big Brother” Janusz Dzięcioł reklamował w kanale telezakupowym alkomat. Alicja Walczak – praktyczny wieszak na ubrania do zaczepienia z tyłu samochodowego fotela i golarki do odzieży. Ania Hoksa, która w tym czasie zaliczyła też sesję w „Playboyu” – silikonowe wkładki do biustu, a Klaudiusz Sevković – elektryczne mieszadło do napojów. Niektóre zapomniane gwiazdy błąkają się po hipermarketowych promocjach, sprzedając za złotówkę swoje zdjęcia z autografem i zadając sobie pytanie: czego mi brakowało, żeby zostać prawdziwą gwiazdą? Telewizyjny blichtr i zapach łatwych pieniędzy wciąż jeszcze wysuwają się na pierwszy plan i nadają ton naszej epoce. Do łask zaczyna wracać jednak model, który Maria Ossowska opisywała w „Moralności mieszczańskiej” – wzorzec rzemieślnika, który bez rozgłosu, metodycznie, latami buduje swój sukces i mozolnie wspina się na kolejne szczeble kariery. W niektórych epokach – np. na samym początku XX wieku, w okresie buntu hippisów w latach 60 czy ostatnio właśnie w latach 90 – otaczała go pogarda. Nazywano go „mieszczuchem”, „filistrem”, „mydlarzem”. A jednak dziś ten do szpiku kości mieszczański mydlarz staje się idolem cudownych dzieci polskiej transformacji (…). Benjamin Franklin wiele porad dotyczących metodycznej pracy wyprowadził z obserwacji, które poczynił, gdy nadzorował budowę fortu. Zauważył, że jeśli żołnierze przepracują dzień w pocie czoła, to mimo iż budowa trwa miesiącami, czują się szczęśliwi i „wieczory przepędzają radośnie”. A gdy leniuchują lub czekają na cud – załamują się i zaczynają narzekać. Tak jak narzekają dziś ludzie, którzy rozbłysnęli na chwilę jako sezonowe gwiazdki w telewizyjnych widowiskach i programach reality show. Na wizji pojawiło się w sumie ponad 40 uczestników trzech edycji „Big Brothera”, niemal drugie tyle „barowiczów”, 200 kandydatów do tytułu „Idola”. Do tego dochodzą jeszcze „Dwa światy” i startujący właśnie „Debiut”. To w sumie kilkaset osób, spora próbka tych, którzy zakosztowali telewizyjnej sławy. Ci ludzie po prostu stanęli przed kamerami i już tym samym odnieśli nagły, niespodziewany sukces, nie okupując go ciężką pracą. To środowisko jakby żywcem wyjęte ze słynnego przeboju „Money For Nothing” grupy Dire Straits z lat 80 ubiegłego wieku. „To dopiero życie: pieniądze za nic i panny za friko” – śpiewał Mark Knopfler.

„Newsweek” odszukał blisko 50 z tych telewizyjnych bohaterów, by dowiedzieć się, jak potoczyły się ich dalsze losy. Okazuje się, że niemal wszyscy mają żal do świata. Twierdzą, że telewizja wykorzystała ich do zwiększenia oglądalności, a później zostawiła na pastwę losu. Szansy nie zmarnowali tylko ci, którzy natychmiast po programie wzięli się do roboty. Do rozżalonych należy Arkadiusz Batorski, 37-letni hydraulik z Tomaszowa Mazowieckiego, bohater trzeciej edycji „Big Brothera”. – Liczyłem, że mnie jakiś film wciągnie, że będą nas zapraszać na imprezy – mówi. Telefon jednak milczy jak zaklęty. – A już niedługo nikt nie będzie pamiętał, że jestem gwiazdą – martwi się. I gra w totolotka. Także Łukasz Wiewiórski, słynny Ken z trzeciej edycji „Big Brother”, którego miliony widzów zapamiętały z miłosnych harców w jacuzzi z uczestniczką o pseudonimie „Frytka”, czuje się wykorzystany. Spodziewał się, że po „Big Brother” otrzyma z TVN propozycję poprowadzenia jakiegoś programu albo objęcia innej funkcji w telewizji. A tu nic z tego. Na szczęście niedawno został dyrektorem PR w agencji modelek. Jeździ po kraju i organizuje castingi, na których wyszukuje piękne dziewczyny. – Później wysyłamy te nasze polskie śliczne rodzyneczki, by robiły karierę za granicą – opowiada. Jakie ma plany na przyszłość? – Za dziesięć lat będę się bujał w hamaku, spoglądając na Ocean Spokojny – rozmarza się. A na razie wieczorami stoi za barem w warszawskim klubie Upstairs. Zainteresowani losami jego partnerki mogą zajrzeć na stronę internetową „Frytki”. „Tutaj będą umieszczane wszelkie informacje dotyczące dalszego przebiegu mojej kariery, wiadomości na gorąco ze wszystkich moich wywiadów telewizyjnych i prasowych oraz moich skandali, jak również informacje na temat moich wzlotów i upadków” – można przeczytać na witrynie Agnieszki Frykowskiej. Większość uczestników pierwszej edycji „Big Brother” pracuje w telewizyjnych kanałach zakupowych. Prezes firmy Telezakupy Mango Gdynia Maciej Bukowski chce zapytać Radę Radiofonii i Telewizji, czy nie pozwoliłaby mu na uruchomienie programu ze sprzedażą bielizny erotycznej. – Alicja, Monika Sewioło, Frytka idealnie się do tego nadają – ocenia. To może być jedno z ostatnich przedsięwzięć z ludźmi „Big Brother”, bo prezes Bukowski wyczuwa już koniec koniunktury. – Wielu z nich sława uderzyła już do głowy. Żądają coraz więcej i nie rozumieją, że trwa proces „wygaszania” ich twarzy – mówi (…). Gwiazdy reality shows doświadczają dziś tego samego, co spotkało wielu pionierów polskiego biznesu, którzy w latach 90 kończyli błyskotliwe kariery chwilę po tym, jak je zaczęli. Tomasz Sójka, który dziś buduje sukces według nowych wzorców, o gwiazdach „Big Brother” mówi: – Model szybkiej kariery częściej demoluje człowiekowi życie niż buduje coś sensownego. Gwiazda eksploduje i znika, a jedyne, co zostaje, to rozczarowanie. Człowiek potrzebuje czasu, by dorosnąć do tego, co osiąga. Jednak nawet wśród gwiazd, które rozbłysły na ekranie TV, są ludzie myślący tak, jak Mirosław Klinowski, uczestnik „Baru”. Występ potraktował jako krok na drodze, na której na wszystko trzeba sobie zapracować. – Ja w cuda nie wierzę – deklaruje. Przed udziałem w programie miał w Krakowie dwie restauracje meksykańskie. Po jego występie w „Barze” ruch wzrósł w nich o jedną trzecią, co pozwoliło mu otworzyć kolejny lokal w reprezentacyjnym miejscu Rynku. Klinowski awansował też na dyrektorskie stanowisko w firmie zajmującej się sprzedażą kawy. – Telewizja to armata, ale kierunek lotu trzeba wybrać samemu – mówi. Ten pogląd podziela Alicja Walczak z pierwszej edycji „Big Brother”, która studiuje dziennikarstwo. – Chcę, by ludzie widzieli, że na to, co mam, ciężko zapracowałam – mówi. Czy to nie zdumiewające? Niektóre gwiazdy „Big Brother” głoszą to samo hasło, które kilkaset lat temu legło u podstaw rodzącego się kapitalizmu: że na raj można sobie zasłużyć tylko ciężką pracą. To chyba znak czasu. W latach 60 zbuntowani przeciw kapitalizmowi długowłosi kontestatorzy ogłaszali światu nastanie zbawczej Ery Wodnika, której fundamentem miała być miłość. 40 lat później w Polsce nadszedł czas, by ogłosić początek nowej, zbawczej ery. Jaką nazwę jej nadać? Może Ery Mydlarza?

[Newsweek 12/2003]

Poprzedni artykułNastępny artykuł