Big Brother 3: Bitwa

Wielki Brat odsłonił swą twarz

Ma 190 cm wzrostu, waży prawie 100 kg. Cała Polska słuchała jego tajemniczego głosu…

Dom Wielkiego Brata w podwarszawskim Sękocinie. Zamieszenie potworne. Tłumy ludzi, dziennikarze. Każdy chce się dopchać, zdobyć autograf, zadać kilka pytań. Ochrona ma pełne ręce roboty. Na twarzach koczujących widzę błysk zazdrości, kiedy bez trudu zostaję wpuszczona do środka. Za chwilę spotykam się z Wielkim Bratem. Jest trochę zmęczony, zagoniony, ale ciepły, serdeczny, otwarty. Bez oporów daje się wyciągać na zwierzenia. Twierdzi, że nie ma nic do ukrycia i możemy pytać o wszystko. Ale na pytania o życie prywatne nie chce odpowiedzieć. Dowiedzieliśmy się tylko, że mieszka w Warszawie.

-Kim jesteś Wielki Bracie?
-Wielki Brat ma wiele imion… Mówiąc poważnie, nazywam się Jarek Ostaszkiewicz. Jestem reżyserem teatralnym i telewizyjnym. Reżyserowałem m.in. „Kordiana”, sztuki Bogusława Schaeffera i Stefana Themersona oraz przedstawienia na podstawie własnych scenariuszy. Szersza publiczność, być może, skojarzy program Dzyndzylyndzy, który kiedyś przygotowałem dla telewizji publicznej. Ot, i wszystko. Zwykły ze mnie facet.

-Który jednak hipnotyzował przed telewizorami miliony Polaków.
-Na tym właśnie polega siła mediów i wykreowanej przeze mnie postaci.

-Zwykłych facetów jest tysiące, ale wybrano ciebie. Dlaczego?
-Nim dostałem propozycję zagrania Wielkiego Brata, pracowałem w redakcji tego programu. Ale na długo przed powstaniem „Big Brother” w Polsce stworzyłem własny projekt o nazwie Budka Marzeń, który był częścią kampanii reklamowej jednego z funduszy emerytalnych. Sześć grup złożonych z dwóch aktorów jeździło po Polsce z zamkniętą budką, w której była kamera i monitor. Każdy, kto chciał, mógł tam wejść i jak w konfesjonale zwierzyć się ze swoich marzeń. Doświadczenie było niesamowite. Okazało się, że do budki ustawiały się kolejki chętnych. Że ludzie bardzo potrzebują takiego miejsca, gdzie mogą się swobodnie wypowiedzieć. Szacunek dla potrzeb ludzi spowodował moje zainteresowanie programem „Big Brother”.

-Powierzono ci reżyserię?
-Nie, najpierw byłem jednym z prowadzących casting do pierwszej edycji. Moim zadaniem jako reżysera było wyłowienie ludzi, którzy są otwarci, kreatywni, będą potrafili włączyć się do powierzonych im zadań i nie nakładają masek przed kamerą. Pisałem też scenariusze zadań i dopiero później dostałem propozycję zagrania roli Wielkiego Brata. Myślę, że o wyborze też przesądziły moje umiejętności reżyserskie. Dzięki doświadczeniu szybko wyczuwam, które sytuacje są ciekawsze dramaturgicznie. Który wątek trzeba uciąć, a który rozwinąć.

-Sprawdzał cię psycholog? Głupio by było, gdyby Wielki Brat załamał się psychicznie i wycofał?
-Jeśli nawet ktoś mi się przyglądał, nic o tym nie wiem.

-Fajnie jest być Wielkim Manipulatorem? Kierować teatrem marionetek? Decydować, kogo i za co nagrodzić, a kogo ukarać?
-To nie tak. Gdybym tylko poczuł, że mam nad kimś władzę, zrezygnowałbym natychmiast.

-To na czym polegała twoja rola?
-Na przekazywaniu zadań, które byty impulsem, wyzwalaczem różnych sytuacji, oraz na przestrzeganiu regulaminu Domu. Pilnowaniu, aby wszyscy mieli równe szansę, mogli się pokazać, zaistnieć. Jeśli więc któryś z mieszkańców miał potem żal, że nie został pokazany we właściwym świetle, nie do mnie te pretensje. Nie ja dokonywałem selekcji materiału, który miał pójść na wizję. Sam też byłem w środku tej zabawy.

-Jeszcze chwila i powiesz, że to mieszkańcy Domu manipulowali tobą…
-Żebyś wiedziała. Oczywiście na początku czuli dystans do kogoś, kogo nie widzieli. Ale szybko przywykali do nietypowej sytuacji i zaczynali używać najprzeróżniejszych trików, żeby się ze mną zaprzyjaźnić i coś sobie załatwić. Dziewczyny kokietowały, a potem w Domu dawały reszcie mieszkańców do zrozumienia, że między nami coś jest.

-Pozostałeś nieczuły? Nie miałeś żadnych sympatii, antypatii, żadna z tych dziewczyn nie wpadła ci w oko?
-Nie mówię, że było to łatwe, ale właśnie na tym polegała moja rola. Chcąc zachować dystans do wydarzeń, nie mogłem dać się wciągnąć w żadne układy, różnicować uczestników i oceniać. Korzystali na tym także sami mieszkańcy Domu „Big Brother”. Zawsze wiedzieli, że być może, Wielki Brat podejmie jakąś grę, ale na pewno nie wejdzie w żadne układy. Moja postać była, zgodnie z założeniami programu, zawsze jasna i klarowna.

-Skoro „Big Brother” to taka gra fair, pewnie sam też dałbyś się tam zamknąć?
-W jakimś sensie też tam byłem. Gdyby jednak ktoś z moich bliskich chciał w ten sposób zaistnieć, na pewno bym go nie powstrzymywał. Mam ogromny szacunek do ludzi, którzy wzięli udział we wszystkich edycjach. Byłem ich ciekaw.

-Sam decydowałeś, jak rozegrać rozmowę? Czasami pauzy były niepokojąco długie.
-Jeśli sytuacja nie wymagała decyzji regulaminowych, np. wyjścia uczestnika, które po prostu trzeba przygotować, z nikim nie musiałem się naradzać.

-Nie bałeś się odpowiedzialności? Że sytuacja wymknie ci się spod kontroli i dojdzie do buntu, którego nie będzie można opanować?
-Nawet w trzeciej edycji, kiedy mieszkańcy podjęli walkę z Wielkim Bratem, nie czułem zagrożenia. A właśnie dzięki takim sytuacjom, napięciom, program nabiera temperatury.

-Prywatnie też jesteś taki regulaminowy?
-Nie, ale chciałbym przenieść do własnego życia niektóre cechy Wielkiego Brata. Też z nikim nie wchodzić w układy i nie oceniać.

-Rola Wielkiego Brata musiała być wyczerpująca?
-Bardzo. Fizycznie, kiedy trzeba było spędzić na dyżurze dwie doby, i emocjonalnie, aby nie naruszyć dystansu, jaki dzielił Wielkiego Brata i mieszkańców.

-Mimo to wziąłeś udział we wszystkich edycjach.
-Każda edycja była trochę inna i była kolejnym nieznanym wyzwaniem. W każdej moja rola wyglądała trochę inaczej. Pierwsza przypominała piknik i mogłem sobie pozwolić na dowcipy. Druga była konfrontacją wrażliwej jednostki ze społecznymi przyzwyczajeniami, a trzecia to bitwa i walka z Wielkim Bratem.

-Pieniądze nie miały znaczenia?
-Mam do pieniędzy stosunek filozoficzny.

-To zapytam inaczej. Opłaca się filozofować w Endemolu?
-Hm… Polecam filozofowanie… W Endemolu też.

-Jesteś z siebie dumny?
-Dumny to złe stówo. Myślę, że dobrze wywiązałem się z niełatwego zadania.

-Nie masz sobie nic do zarzucenia? Przez tyle miesięcy nikogo nie zraniłeś, nie podjąłeś żadnej błędnej decyzji?
-Nie sądzę, żeby mój udział można było rozpatrywać w tych kategoriach. Nie ja podejmowałem decyzje, lecz sami mieszkańcy po rozmowie ze mną.

-Czy otoczenie szybko zorientowało się, że grasz Wielkiego Brata?
-Dość szybko. Tylko na filmach facet wychodzi do biura z ciemną teczką, w ciemnych okularach, nie wraca dwa dni i nikt nie wie, że jest np. szpiegiem. Najpierw poznali mnie po głosie koledzy z teatru. Później, jakiś magazyn kobiecy pokazał moją pracownię na Rakowcu, więc wiedzieli już sąsiedzi. Dzieciaki na podwórku wołały za mną: „Cześć Wielki Bracie! Co mamy robić?”. Ale dla dobra swojego i programu starałem się unikać rozmów na ten temat.

-Przeważały sympatyczne czy wrogie gesty?
-Zdecydowanie sympatyczne.

-To dlatego zdecydowałeś się pokazać twarz? Nie boisz się reakcji tych, którzy nie wiedzą, że jesteś swój chłop i mają jak najgorsze zdanie o Wielkim Bracie?
-Właśnie po to chcę zdradzić swoją tożsamość, żeby urealnić całą sytuację. Pokazać widzom, że był to tylko program telewizyjny, fikcja, której nie można brać za rzeczywistość. Uświadomić, że Wielki Brat to tylko medialny wizerunek, element gry, która została stworzona na potrzeby tego programu. Wiem, że to ważne, bo sam musiałem ze sobą walczyć, żeby nie wejść za daleko w swoją rolę. Nie zacząć myśleć o sobie jak o Wielkim Bracie.

-Czyli kończymy program, bierzemy prysznic i po sprawie?
-Nie to chciałem powiedzieć. Oczywiste jest, że ten program mocno wpłynął na moje życie. Nie wiem tylko jeszcze, jak bardzo. Teraz będzie czas, żeby to wszystko przemyśleć, poukładać sobie w głowie. Gdy będę gotów, chciałbym napisać scenariusz i pokazać własną wersję wydarzeń w Domu Wielkiego Brata.

[Rozmawiała: Magda Łuków, Gala]

Poprzedni artykułNastępny artykuł