Big Brother, Big Brother 2

Janusz Dzięcioł o drugiej edycji „Big Brothera”

Rozmowa z Januszem Dzięciołem – zwycięzcą pierwszej edycji „Big Brothera”.

-Skończyła się właśnie druga edycja programu „Big Brother”. Oglądał ją pan?
-Na tyle, na ile pozwalał mi czas. W tygodniu 2-3 odcinki. Starałem się za to regularnie oglądać „Big Brother – Ring”.
-I jak wrażenia?
-Ta edycja była słabsza od pierwszej. To nie tylko moja opinia, ale i wielu znajomych. Stale słyszę, że w naszej grupie było więcej indywidualności.

-Nie chciałby pan z uczestnikami tej edycji mieszkać w Domu Wielkiego Brata?
-Nie wybiera się ludzi, z którymi będzie uczestniczyć się w takim przedsięwzięciu. Gdy zaczynała się pierwsza edycja też nie wiedziałem, czy polubimy się z innymi mieszkańcami. To była nasza wspólna niedola.

-Niedola?
-Tak, bo udział w takim programie to totalna tortura psychiki. Dlatego trzeba mieć osobę, której się ufa, której można się np. zwierzyć. Ja miałem oparcie w Małgosi. Przez Dom Wielkiego Brata nie da się przejść samemu. Najlepiej widać to było na przykładzie Irka. Obecni mieszkańcy stworzyli coś w rodzaju komuny, ale przez podporządkowanie się grupie zatracili własne osobowości.

-Wie pan, jak czują się finaliści, czyli ta trójka, która dotrwała do końca?
-Czuje się już wtedy ciśnienie na kasę. Każdy z finalistów wie, że ma szansę na wygraną.

-A co pan poczuł, gdy dowiedział się o swoim zwycięstwie?
-Niesamowitą satysfakcję. Miałem świadomość, że widzowie, którzy dzwonili i słali SMS-y, wybrali mnie. Była też satysfakcja związana ze współzawodnictwem, w którym zawsze chodzi o to, by wygrać.

-Poprzednio długo przed finałem było oczywiste, że wygra Janusz Dzięcioł. Czy w tej potrafił pan wytypować zwycięzcę?
-Do końca nie wiedziałem kto wygra. Trójka finalistów to ludzie bardzo do siebie podobni. Ja życzyłem wygranej Davidowi. Zrobił na mnie wrażenie bardzo sympatycznego młodego człowieka. Trochę zraziłem się do Wojtka po aferze z piłeczką (piłeczkę z napisami do ogrodu wrzuciła żona Wojtka). Choć wiedział, nie chciał się przyznać, że to do niego. Takie rzeczy się pamięta. Cenię natomiast Marzenę.

-Dla zwycięzcy tej edycji zaczyna się nowe życie. A co działo się z panem po zakończeniu programu?
-Wróciłem do pracy. To jest dla mnie najważniejsze miejsce. Pokazy, wywiady czy udział w reklamach to mój drugi plan. Brakuje mi czasu dla rodziny. Dla mojej żony „Big Brother” nadal trwa, bo prowadzenie domu wciąż jest na jej głowie.

-Jak traktują pana w pracy?
-Tak samo jak wcześniej. W straży miejskiej pracujemy zgodnie z kanonami prawa i tu nic nie może się zmienić. Muszę jednak teraz wymagać jeszcze lepszej pracy od kolegów. Gdy coś się wydarzy, zaraz prasa o tym pisze, bo „tę straż” prowadzi Dzięcioł.

-Za to rodzinie powodzi się teraz lepiej.
-Wygraną żona rozlokowała w bankach. Żyjemy z pensji. Więcej wydajemy, bo trzeba płacić za różne dojazdy, a jak jestem poza domem to jem w restauracjach. Postanowiliśmy z rodziną, że nie będziemy zmieniać nic w naszym życiu i szastać pieniędzmi. Ale ja przepracowałem 30 lat. Czegoś się przez ten czas dorobiłem. I przed „Big Brotherem” nie byłem golcem.

-Spełnił pan dzięki wygranym pieniądzom jakieś marzenie?
-Tak. Kupiłem Hondę Accord. Starym autem jeździ teraz córka.

-Niedawno była premiera filmu „Gulczas, a jak myślisz?”. Podobała się panu ta przygoda?
-Szczerze mówiąc to nie oceniam tego filmu jako dzieła. Powinien jednak spełnić oczekiwania kasowe producentów. Sam sobie na ekranie się nie podobam. Zresztą od razu widać, kto jest w tym filmie zawodowym aktorem, a kto uczestnikiem „Big Brothera”.

[Super Express]

Poprzedni artykułNastępny artykuł