Wojciech Glanc – uczestnik „Big Brother 2” i „Mam Talent!”, opublikował na swoim blogu kolejny wpis, w niewybredny sposób komentując zaginięcie jego lalki – Eustachego. Wydarzenie miało miejsce w niedzielę, 14 grudnia.
”To co się wczoraj wydarzyło jest po prostu chore, zboczone i zwyczajnie nienormalne. Po prostu takiego debilarium się nie spodziewałem. Na trasie Warszawa – Poznań jakieś debile obrobili mi walizkę w pociągu. Nie ukradli nic poza Eustachym” – pisze na swoim blogu Glanc. „I co ja mam powiedzieć? Debile i ścierwa najgorszego sortu. Naoglądali się skandali a la Yola Drutowicz i myślą, że ich mordy zostaną pokazane w czasopismach typu Fakt. Kradzież lalki jest po prostu najbardziej zdegenerowanym pomysłem jaki mógłby być. Dzieki temu skurw… owi, który to zrobił nie odbędzie się spektakl dla dzieciaków jaki miałem wykonać w tym tygodniu. I co w tej sytuacji powiedzieć dzieciakom, które traktują takie rzeczy bardzo emocjonalnie?” – dodaje.„Wymyślę coś. Ale nie odpuszczę temu śmieciowi który się na to odważył. Zapłacę 5 tysięcy złotych temu, kto naprowadzi mnie na to ścierwo dresiarskie. Nagroda za łeb gnidy. Zapłacę, byle tylko dojechać to coś. Upublicznię wyrok na kolesiu. Zniszczę go. Tylko się do niego dorwę. Lalkę można odzyskać. Można wytrzasnąć „bliźniaka” – ale takie zboczenia jak kradzież narzędzi pracy należy tępić. Kradnij se konia Jolci Rutowicz jak twój własny ci nie wystarcza śmieciu!” – grozi uczestnik „Big Brothera”.
„Co jest kur… ludzie z Wami? Czy aż tak debilnieje polska nacja? Czy aż tak nie macie wpływu na wasze potomstwo? Jeśli nie potraficie wychować syna czy córki na człowieka to poddajcie się kastracji i nie róbcie bachorów z których wyrasta takie guano” – radzi Glanc. „Zwisa mi lalka. Chcę dorwać gnoja. I choćbym miał się z nim zetknąć za 5 lat – to nie odpuszczę” – dodaje na koniec.
Inaczej to samo wydarzenie opisuje jeden ze świadków. Okazuje się, że lalka nie została skradziona, ale została wyrzucona przez okno pociągu przez… dzieci. „14 grudnia wieczorem wsiadałem do pociągu do Poznania na stacji Warszawa Centrum. Widziałem go już na peronie i od razu rozpoznałem: Glanc. Tej twarzy się nie zapomina. Srebrna walizeczka z napisem Big Brother i on: podejrzanie wesoły, zaczepiał ludzi stojących obok, próbował brylować w towarzystwie. Wsiadł do wagonu bez przedziałów i nie mógł usiedzieć na miejscu. Głośno chwalił się, ze jest znanym artystą z telewizji, zaczepiał ludzi, ale oni go ignorowali” – relacjonuje świadek zdarzenia.
„Musiało go to bardzo zdenerwować, bo wyjął z walizeczki tę swoją lalkę i zaczął chodzić z nią po wagonie i ordynarnie zagadywać ludzi. Że niby było śmiesznie. Był mocno pobudzony i nieświeży, miał na sobie wymiętą koszulę. Żałowałem, że nie mam komórki z aparatem, bo bym zrobił coś na pamiątkę. Chyba za Kutnem w końcu się uspokoił i poszedł do ubikacji. I jakieś dzieciaki, które siedziały niedaleko za nim, wzięły tę jego lalkę, która leżała na siedzeniu i wyrzuciły przez okno. Jak wrócił, to dopiero był sajgon. Myślałem, ze wszystkim da po mordach, bo lalka zniknęła. Krzyczał coś o jakimś występie, ale niewiele zrozumiałem” – dowiadujemy się z dalszej relacji.