Polska, Świat

Szokujące reality shows

W Polsce nowe programy telewizyjne „Fear Factor”, „Jackass” i „Wyprawa Robinson” łamią granice fizycznej i psychicznej wytrzymałości. To jednak nic w porównaniu z tym, co dzieje się na Zachodzie. Tam ekscytację wzbudza nowy gatunek – reality show połączony z ukrytą kamerą.

Wieczór. Całodobowy zakład fryzjerski. Młody chłopak pełni zastępstwo pomocnika fryzjera. Wchodzi klient, zamawia golenie. Fryzjer zachowuje się jak psychopata, jest nerwowy, trzęsą mu się ręce. Chłopak wychodzi na zaplecze po ręcznik. W tym czasie słyszy, jak klient uparcie powtarza fryzjerowi, że skądś się znają. Kiedy chłopak wraca, widzi, że fryzjer coraz agresywniej reaguje na słowa klienta. Fryzjer zaczyna wymachiwać brzytwą, i krzyczeć. Nagle jednym ruchem brzytwy podcina facetowi gardło. Krew leje się na podłogę. Chłopak wpada w przerażenie, w szoku pada na podłogę, zaczyna błagać o życie. W tym momencie fryzjer odzywa się z uśmiechem: „Przestraszony? Dobrze, bo jesteś w programie Taktyka przestrachu”. Wszyscy ściągają maski, ofiara żartu dochodzi do siebie, śmieje się i denerwuje, że dała się wrobić w coś takiego. Miliony Amerykanów przed telewizorami mogły właśnie zobaczyć prawdziwą reakcję człowieka, na którego oczach dokonano zbrodni.

W Polsce również pojawiają się pierwsze programy, których formuła opiera się na pokazaniu strachu uczestników. Nie przekraczają jednak granic ludzkiej uczciwości wobec drugiego człowieka. W „Fear Factor – Nieustraszeni” uczestnicy, choć nie wiedzą do końca, jakiego typu zadanie przyjdzie im wykonać, mają świadomość brania udziału w reality show i są w nim dobrowolnie. Podobnie jest w „Wyprawie Robinson”, gdzie strach i zaskakujące sytuacje wywołane są przebywaniem na bezludnej, dzikiej wyspie. W programach typu ukryta kamera nikt jak dotąd nie odważył się eksperymentować na reakcjach ludzi, których stawia się przed obliczem śmierci czy morderstwa. Producenci uznali jednak, że sposobem na przyciągnięcie widza przed ekran telewizora jest łamanie wszelkich granic: przyzwoitości, strachu, dobrego smaku, bólu. W Polsce forpocztą nowej ery telewizji są programy typu „Fear Factor”, „Wyprawa Robinson”, czy „Jackass”.

Główny bohater jest już nie tylko uczestnikiem reality show, ale i ofiarą mistyfikacji, niczym w legendarnym „Truman Show”. W Stanach właśnie takie programy święcą triumfy. Na tym opiera się formuła bijącego rekordy popularności „The Joe Schmo Show”, nadawanego przez kanał FOX. Tytułowy Joe jako jedyny myśli, że uczestniczy w show z gatunku „Kawaler do wzięcia” czy luksusowej wersji „Big Brothera”, gdzie otoczony luksusem i pięknymi kobietami rywalizuje o wygraną wartości 100 tysięcy dolarów. W programie bierze udział osiem osób. To aktorzy, odgrywający typowe osobowości z reality show. „To, co chcieliśmy pokazać, to parodia reality show. Ale były momenty, że sytuacja wymykała się spod kontroli, że myśleliśmy: ten facet wie, o co chodzi” – mówił Rhett Reese w wywiadzie dla Reutersa. Inny producent programu – Scott Stone, przyznał, że wszyscy mieli mieszane uczucia co do uczciwości wobec nabieranego Joe. Jednak nikt nie przerwał produkcji.

Jeszcze dalej w oszustwie posuwa się program „My Big Fat Obnoxious Fance” („Mój duży, gruby, obleśny narzeczony”). Formuła polega na tym, że zarówno bohaterka, jak i bohater programu mają przedstawić swoim rodzinom fikcyjnego narzeczonego (narzeczoną), a następnie doprowadzić do ceremonii ślubnej. Dziewczyna nie wie jednak, że prostacki, obleśny narzeczony to aktor, który wraz ze swoją rodziną, także aktorami, bierze czynny udział w oszustwie. Miliony telewidzów obserwują prawdziwy dramat rodziny narzeczonej. Bohaterka, Randi, miota się pomiędzy szansą ogromnej wygranej (walka toczy się o milion dolarów), a przerwaniem gry i przyznaniem się do wszystkiego. Pieniądze wygrywają. Kiedy z ust panny młodej pada sakramentalne „tak”, a cała Ameryka patrzy na zapłakane twarze pogrążonej w rozpaczy rodziny, „pan młody” oświadcza wszystkim, że ślub nie jest prawdziwy i przyznaje się, że zarówno on, jak i jego rodzina są aktorami. Rodzina wkurzona, siostra panny młodej mdleje, goście wychodzą.

Śledząc te programy nasuwa się pytanie o, nazwijmy ich: ofiary maskarady. Nieświadomi faktu, że są pionkami w większej grze, której zasad do końca nikt im nie wyjaśnił. Pozwalają tym samym na robienie z siebie farsy przed milionami wścibskich oczu Amerykanów. Kim są? Matt Gould, czyli tytułowy Joe, to dwudziestoletni dostarczyciel pizzy, który rzucił studia prawnicze. Udział w show uważał za swoją życiową szansę. Po programie nie chciał udzielać żadnych wywiadów i zniknął dla mediów. Mniej dramatyczny koniec miała mistyfikacja wesela. Rodzice dziewczyny, bezrobotnej nauczycielki z Arizony wybaczyli córce, kiedy dowiedzieli się o nagrodzie. „Niczego nie żałuję, bo całkiem dobrze się bawiłam” – mówiła po programie Randi. Niestety Randi nadal nie może znaleźć pracy i znów szuka szczęścia startując w castingu do następnego reality show.

Producenci z wytwórni Endemol, twórcy takich hitów jak „Fear Factor” i „Big Brother”, już zastanawiają się czy przekroczyć kolejne granice moralno-etyczne. Granicą do przejścia miałby być program pod roboczym tytułem „Sperm Race” („Wyścig plemników”) i „Make Me a Mom” („Zrób mnie mamusią”). Tym razem grupa tysiąca atrakcyjnych mężczyzn rywalizować będzie między sobą o to, kto jest najlepszym dawcą spermy w show. Sperma dwóch półfinalistów weźmie udział w finałowym wyścigu do komórki jajowej. Wszystko, dzięki najnowocześniejszej technice filmowej, zostanie pokazane telewidzom. Główna nagroda dla zwycięskiego dawcy to superszybki sportowy samochód. Już dziś podnoszą się głosy sprzeciwu ze strony członków ruchów antyaborcyjnych. „Kim będzie dziecko, które zostało poczęte na oczach milionów telewidzów? Jeśli dowie się, że zostało powołane do życia nie z miłości, ale dla celów telewizyjnego show, odbije się to na jego psychice” – argumentują przeciwnicy. Nie zniechęca to bynajmniej Endemola, który zamierza wejść z programem na antenę w Niemczech, Wielkiej Brytanii i USA w kwietniu przyszłego roku.

Inny producent Silhouette Productions już zbiera laury za show „Zostań gwiazdą porno”, w którym 28 atrakcyjnych kobiet walczy o roczny kontrakt z wytwórnią filmów porno. W każdym odcinku oglądamy, jak dziewczyny biorą udział w rozbieranych sesjach zdjęciowych, udzielają wywiadów, poznają życie gwiazd porno w Los Angeles. Fani mogą dzwonić do swoich faworytek na gorącą linię.

Jak dużo czasu musi upłynąć, żeby podobny program mógł zaistnieć w Polsce? I czy w ogóle miałby szanse się przyjąć? „Pytanie, czy Polacy są gotowi na przyjęcie takich programów jak 'Zostań gwiazdą porno’ sugeruje, że są one jakąś miarą postępu. Czyli: teraz może nie, ale jak się 'unowocześnimy’ to będziemy gotowi. Nie sądzę, by aprobata dla pornografii miała być miernikiem postępu” – uważa Juliusz Braun, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.

Gwiazdy porno jeszcze nie, ale jedzenie pędraków już tak. Co sprawia, że jedne programy są OK, a inne niedopuszczalne? W MTV możemy oglądać programy „Jackass” i „Dirty Sanchez”, których formuła polega na zadawaniu sobie bólu przez wyszukane autotortury. W październiku telewizja Polsat rozpoczęła emitować polską wersję budzącego obrzydzenie reality show „Fear Factor”. „Niektóre sceny w programie mogą budzić obrzydzenie czy wręcz powodować odruch wymiotny u bardziej wrażliwych. Na ogół nie są to jednak sprawy możliwe do oceny w kategoriach prawa” – twierdzi Braun. Obowiązkiem Rady jest czuwanie nad niedopuszczaniem do emisji przed godziną 23:00 programów, które mogą być szkodliwe dla dziecięcej psychiki. Gdy w programie naruszone jest prawo, KRRiT ma obowiązek interweniować, a w skrajnych przypadkach nakładać kary. Tak się zdarzyło wiosną tego roku, kiedy Polsat emitował amerykańską edycję „Fear Factor” o godzinie 21:35. „Wezwaliśmy nadawcę do przesunięcia godzin tej audycji, gdyż to, co w niej pokazywano, mogło mieć negatywny wpływ na nieletnich” – mówi Magdalena Zielińska z działu programowego KRRiT.

Według Macieja Mrozowskiego, medioznawcy, opór ze strony oficjalnych struktur – stróżów moralności – będzie systematycznie słabł, co już możemy obserwować. Mocno szokującego „Jackassa” dopuszczono do emisji o godzinie 22:00. „Wynika to z faktu, że telewidzom wszystko szybko się nudzi. Na przykład któraś z kolei edycja 'Baru’ nie jest nudna jedynie dla tych, którzy oglądają go po raz pierwszy. Trzeba zatem wprowadzać na rynek coś nowego, coś, co się sprzeda” – mówi Mrozowski. Nadawcy bez przerwy badają, co widz chce oglądać, czego oczekuje od programów telewizyjnych. Widz amerykański, holenderski i polski różnią się od siebie, co innego ich ekscytuje, bawi, przeraża. Coś, co dla Holendra jest normą, u Polaka budzi niesmak bądź oburzenie. Czy właśnie dlatego nie pojawiają się u nas pewne formaty, które królują w Stanach? „Wydaje się, że tak. Chyba po prostu niektóre formaty by nie chwyciły, np. program z gejami. Społeczeństwo polskie jeszcze nie jest na to gotowe, to nadal temat tabu, program byłby odbierany jako niesmaczny” – uważa dr Janusz Czapiński, socjolog.

Uczestnicy reality show „Poważnie, jestem gejem”, którymi było dwóch heteroseksualnych facetów, przeszli trening psycho-fizyczny przekonując otoczenie, że są gejami. Niech pozostanie w sferze domysłów, do czego posunął się zwycięzca, żeby wygrać 100 tysięcy dolarów. Po programie obaj powiedzieli, że ta „zabawa” jawi im się jako koszmar senny i gdyby wiedzieli, co ich czeka, nie podjęliby się udziału w show. Stacje telewizyjne urabiają widza małymi kroczkami. Zdaniem Mrozowskiego, tylko kwestią czasu jest wejście na antenę kolejnych, bardziej drastycznych programów. „To naturalna ewolucja. Popatrzmy na stare filmy kryminalne. Dziś wydają się bardzo niewinne przy wszechobecnej przemocy, jaką serwuje nam kino. Ten sam proces dotyczy reality show” – mówi.

[Źródło: Aleksandra Postoła, Dlaczego]

Poprzedni artykułNastępny artykuł