Sąd zdecydował, że Grażyna Szapołowska nie zostanie przywrócona do pracy w Teatrze Narodowym. Nie ma też mowy o odszkodowaniach finansowych. Dyrektor teatru Jan Englert triumfował. Ale próżno było szukać na jego twarzy radości.
Po 10 miesiącach batalia sądowa, która poruszyła nie tylko środowisko artystyczne, skończyła się. Na sali rozpraw było gorąco: zarówno Szapołowska, jak i Englert, gdy składali końcowe wyjaśnienia, mówili w emocjach. Kiedy jednak czekali na korytarzu na ogłoszenie wyroku, złe emocje i nerwy opadły. Englert podszedł do aktorki i uścisnął jej dłoń, a ona się uśmiechnęła. Oboje pokazali klasę.
– Dyrektor Englert był konsekwentny w nieuwzględnianiu wniosków (o zgodę na występ poza teatrem – red.) złożonych po terminie – uznał sąd, a także dodał, że Szapołowska samowolnie, bez zgodny pracodawcy nie stawiła się w na przedstawieniu.
Po ogłoszeniu wyroku Szapołowska wyszła z sądu w pośpiechu, smutna, nie chciała rozmawiać. Zapytana o wyrok jedynie odpowiedziała: – Przewidywałam.
Jan Englert, dyrektor artystyczny Teatru Narodowego, powiedział: – Nie ja wygrałem. Nie ma wygranych i przegranych, prawo wygrało – mówił. Zapytany, czy czuje, jakby spadł mu kamień z serca, odpowiedział: – Spadł i nie spadł, jestem w stosunku do pani Szapołowskiej nadal kolegą. To nie jest tak, że od dziś będę udawał, że jej nie znam. To nie jest żadna frajda prywatna, to jest frajda dyrektora teatru. To są dwie różne rzeczy.
Przypomnijmy, że cała sprawa zaczęła się w kwietniu zeszłego roku, gdy aktorka nie przyszła na spektakl „Tango”, ponieważ w tym czasie na żywo brała udział w programie „Bitwa na głosy”. Zwolniono ją, ale ona na drodze sądowej domagała się przywrócenia do pracy i pieniędzy.