Bar 3: Bez Granic, Bar 4: Złoto dla Zuchwałych, Big Brother 3: Bitwa

„Frytka” opowiada o swojej rodzinie

Agnieszka Frykowska to skandalistka, która stała się znana, gdy w „Wielkim Bracie” uprawiała seks z Łukaszem Wiewiórskim.

Bohaterka takich programów reality shows jak: „Big Broter 3: Bitwa”, „Bar 3: Bez granic” i „Bar 4: Złoto dla Zuchwałych”, udzieliła w ostatnim czasie wywiadu magazynowi „Viva”. Oto wybrane fragmenty rozmowy.

Od czasu „Big Brothera” Agnieszka stara się naprawić swój wizerunek. Niedawno zerwała toksyczny związek ze starszym o 27 lat mężczyzną. Dużo ją to kosztowało i dopiero kilka tygodni temu spotkała kogoś, kto ją sobą porwał. I znowu fruwa.

„Popełniłam parę błędów. Byłam młoda, zwariowana… Zapisałam się w pamięci widzów jako skandalistka, która uprawiała na ekranie seks w wannie. Ale tak naprawdę tam nie było nic obscenicznego ani jednoznacznego. Powiedziałam sobie wtedy, że widać muszę podtrzymywać tradycję skandali w rodzinie. Dużo mnie to jednak nauczyło. Nie chcę, żeby ludzie zapamiętali mnie jako puszczalską Frytkę. Postanowiłam być Agnieszką Frykowską – dorosłą kobietą, którą niełatwo zdobyć, studentką aktorstwa, dziennikarką telewizyjną. Powoli realizuję swoje plany” – opowiada w wywiadzie Agnieszka.

Agnieszka mówi o tym, że ciężko jest nosić nazwisko Frykowskich: „Kiedy znalazłam się w 'Big Brotherze’, przekonałam się, jaką siłę ma to nazwisko w środowisku filmowym. I jaki to zamknięty klan. Był taki moment, gdy kompletnie załamana, opuszczona zwróciłam się o pomoc do moich stryjecznych dziadków. Usłyszałam, że mój występ to był dla nich taki szok, że chcieliby zapomnieć, że należę do rodziny. Nie chcieli ze mną rozmawiać: 'nie dzwoń do nas więcej’. Niedawno Kajetan Frykowski przeprosił mnie, cofnął tamte słowa. Ale wtedy zostałam skarcona, zlinczowana, ludzie mnie znienawidzili. A co ja takiego zrobiłam? Nikogo nie skrzywdziłam, żadnej żony, dzieci. Zadziałały hormony i tyle. Postanowiłam, że nigdy już o żadną pomoc nie poproszę. I że będę walczyć o siebie samą. Jestem tak wychowana, że kobieta musi być niezależna. Nie umiem podejść do kogoś i prosić o pieniądze, nawet o pożyczkę. Niektórzy uważali, że powinnam zwrócić się do Romana Polańskiego: 'Cześć Romek, byłeś przyjacielem mojego dziadka Wojtka Frykowskiego, to daj mi rolę w filmie’. Śmieszne! Ja, jak się uprę, osiągnę wszystko. Sama buduję swoją pozycję, nikt mi nie pomaga. Sama podnoszę się z dna”.

Za dno swojego życia Agnieszka Frykowska uważa czas po udziale w programie „Big Brother”. „Ludzie nie chcieli mi ręki podawać, czułam się jak zadżumiona. Chciałam pójść do pracy jako sekretarka, ale żona szefa zemdlała, gdy jej o tym powiedział, i oczywiście nie przyjął mnie. Ale we mnie jest jakby kilka postaci. Raz dziewczynka, dziecko zagubione we mgle, raz drapieżna kobieta, która ze wszystkim sobie poradzi” – opowiada.

„Frytka” mówi też o historii związku swoich rodziców: „Wiele osób, które znały mojego tatę, mówiły: cały Bartek. Ja tak naprawdę, choć byłam dzieckiem nieślubnym, byłam planowana. Jestem dzieckiem wielkiej, prawdziwej miłości. Moi rodzice wymyślili sobie, że mając mnie, będą musieli być razem. Pierwszy raz spotkali się, jadąc Piotrkowską w wózkach prowadzonych przez mamy. Dzieci sobie pomachały, nie wiedząc, że w tym momencie dopadło je przeznaczenie. A później, gdy moja matka pierwszy raz przyprowadziła Bartka do domu, pod babcią ugięły się nogi. 'Wojtek, Boże, Wojtek!’ – szepnęła. Znała przecież Frykowskich bardzo dobrze. Była nauczycielką, wywodziła się z łódzkich elit intelektualnych. Moi rodzice znali się ze szkoły. Byli wzorcową zakochaną parą. Upodobnili się do siebie tak bardzo, że ludzie brali ich za bliźnięta. Moja babka Ewa Frykowska zrobiła wszystko, by ich rozdzielić. Moja mama do dziś płacze, gdy czyta dawne listy od Bartka. Pisał pięknie. Był jej jedyną miłością, mężczyzną jej życia. Ale Bartek uwielbiał też swoją matkę. Nie chciał postąpić wbrew jej woli. A moja mama była na tyle ambitna i 'charakterna’, by się nie narzucać, nie walczyć. Zrezygnowała, wyjechała do Niemiec, tam próbowała ułożyć sobie życie. Urodziła drugie dziecko, mam siostrę. Lecz już nigdy nikogo nie pokochała tak jak mojego tatę. (Po ojcu) mam jeszcze siostrę Różę i brata. Nie mógł przecież żyć samotnie, to nie ten typ. Pamiętam, był taki czas, że moja mama, żona Bartka Monika i on spotykali się we trójkę. Nawet razem kupowali wózek dla Róży. Ale ich drogi na trwałe się rozeszły – za dużo było w tym wszystkim emocji. Monika nie lubiła, gdy ja u nich bywałam”.

Ojciec Agnieszki wyjechał później ze swoją rodziną za granicę na kilka lat. „Nie widywaliśmy się. To do dzisiaj we mnie pokutuje, bo obsesyjnie boję się porzucenia i być może mężczyźni tego się obawiają. W każdym razie ja za nim tęskniłam. Śnił mi się. Miałam taki sen, że widziałam go prawie jak na jawie. Albo biegłam ulicą, bo wydawało mi się, że stoi na rogu. Z bliska okazywało się, że to nie on. Cały czas czułam jego obecność, aż do bólu. I nagle rzeczywiście go spotkałam, niespodziewanie. Miałam wtedy 15 lat. W Łodzi jest taki modny klub Fabryka. Zawsze są tam tłumy. Przeciskałam się między ludźmi i nagle czuję, że ktoś mi nadepnął na palce. Podnoszę głowę zła i widzę mojego ojca. Najpierw wydawało mi się, że to omamy – przecież on jest w Niemczech. Ale wrzasnął na mnie: 'Co ty tu robisz, gówniaro, w takim lokalu, o takiej godzinie! Natychmiast wychodzimy!’. Ja na to: 'Nie będziesz mi teraz ojcował, po takiej przerwie’. Ale wyszliśmy, zabrał mnie do kafejki, rozmawialiśmy. Zadzwoniliśmy nawet do mojej babci, bardzo się ucieszyła, bo zawsze lubiła Bartka. Ta rozmowa była niezwykle ważna. Snuliśmy plany na przyszłość. Powiedział, że odtąd chce mieć ze mną stały kontakt i że mnie kocha. Tak bardzo mi to było wtedy potrzebne” – opowiada „Frytka”.

Sześć lat później ojciec Agnieszki nie żył. „Wcześniej spotkaliśmy się tylko raz, u niego podczas Wielkanocy. Zachęcał mnie, żebym poszła do szkoły aktorskiej, mówił, że mi pomoże. Zaprosił mnie na plan 'Ogniem i mieczem’, ale nie mogłam pojechać, bo miałam obronę dyplomu w mojej szkole hotelarskiej. Potem na jakiś czas kontakt się urwał. Ja dalej się uczyłam, on w Warszawie realizował jakieś projekty. Noc jego śmierci była dla mnie bardzo niespokojna. Byłam pełna jakichś złych przeczuć, nie mogłam zasnąć. O szóstej rano poderwał mnie telefon. To była Róża. Strasznie płakała: 'Agnieszko, nasz ojciec nie żyje!’. Osłupiałam przy słuchawce: 'Kto nie żyje?’. 'Nasz tato, nasz tato!’. Runął cały świat. Babcię zbudził mój ryk, spazmy. Krzyczałam, że nigdy go nie było, a teraz straciłam nadzieję na odbudowanie czegokolwiek. Już niczego nie da się nadrobić (…). Mój ojciec miał jakąś obsesję. On się fascynował nożami, kolekcjonował je. Jego ojciec przecież też zginął od noża. Ale chyba nigdy nie targnąłby się na życie w taki sposób. Tak myślałam. Dziś nie jestem pewna… Sądzę, że zginął z miłości. Nie mógł już więcej udźwignąć. Mój ojciec był trochę szalony. Mama mi opowiadała, że gdy jeszcze z nią mieszkał, groził, że jak nie powie mu, że go kocha, to wyskoczy z okna. Trzymał się parapetu i udawał, że skacze. Takie żarty. Ale wtedy… nie miał powodu umierać. Snuł plany, dostał zlecenia z Niemiec na nowe projekty filmowe. Nigdy się nie dowiem, co naprawdę się stało. I myślę, że może nawet nie chciałabym wiedzieć” – czytamy dalej.

„Frytka” mówi też, że jest pełnoprawną spadkobierczynią rodziny Frykowskich. Nie wie, czy kiedykolwiek ujrzy choć centa z milionów dolarów, jakie jej ojciec miał odziedziczyć. To majątek gromadzony w Stanach, procent od sprzedaży twórczości Mansona, który sądownie został przyznany jako odszkodowanie dla rodziny Wojtka. „Być może zajmę się tym w przyszłości. Trzeba mieć dobrego prawnika” – mówi. Opowiada, też, że za taką sumę kupiłaby sobie jakiś dom, samochód, ale chciałaby też wybudować piękny dom starców. Ma słabość do starych ludzi, może dlatego, że wychowywała ją babcia. „Takim domem mogłabym oddać hołd mojemu ojcu. W przyszłości stworzę fundację imienia Bartka Frykowskiego. Nie chciałabym, żeby został zapomniany” – dodaje.

„W Zaduszki chodzę na jego grób i gadam do niego, i gadam. Aż ludzie patrzą, że jakaś wariatka chyba. Gdy jest mi źle, opowiadam mu o tym i robi mi się lżej na duszy. A gdy już było mi tak totalnie źle po 'Big Brotherze’, byłam rozbita i nie wiedziałam, w którą stronę mam iść, wyjechać, zostać, poszłam na cmentarz. Padał straszny deszcz. Mówię: 'Tato, daj jakiś znak, że mnie słyszysz’. I w tym momencie rozstąpiło się niebo, wyszło słońce, oświetlając moją zapłakaną twarz. I to mnie tak rozbiło, że wyjąc, padłam na jego grób. Czasami mam wrażenie, że on patrzy na mnie z góry i jest ze mnie dumny. Z tego, że konsekwentnie realizuję moje plany, że studiuję w szkole aktorskiej, że mam ambicje” – mówi Agnieszka.

Bohaterka „Big Brothera” twierdzi, że nie wierzy w fatum. „Nie chcę w nie wierzyć, bo znaczyłoby to, że mamy niewielki wpływ na swój los. A czasami myślę, że jeśli było fatum, jakaś klątwa, to dotyczyła ona męskiej linii rodu. I że może to ja właśnie będę tą Frykowską, która przełamie złą passę, odwróci złą energię. I że będzie cudownie. Spotkamy się przy okrągłym stole, będziemy się bratać i całować. Czuję, że mam w sobie siłę, by tego dokonać. Idę przez życie przebojem, dostaję po tyłku, podnoszę się i idę dalej” – kończy „Frytka”.

[Rozmawiała Krystyna Pytlakowska, Viva / fot. Mateusz Stankiewicz, AF Photo]

Poprzedni artykułNastępny artykuł