Idol 3

Kto zostanie zwycięzcą „Idola”?

Monika Brodka i Paweł Kowalczyk. On – rozkochuje w sobie kobiety i mężczyzn. Ona – szesnastolatka, która od pluszowego misia woli dojrzałych facetów. Kontrowersyjna para, bez której nikt nie wyobraża sobie finału. Jacy są naprawdę i co ich łączy, dowiedział się dziennikarz „Gali” i juror „Idola” – Marcin Prokop. „Panie juror, kto wygra Idola”? – to pytanie słyszę najczęściej, kiedy na ulicy zaczepiają mnie widzowie programu. „Nie mam pojęcia. To wy o tym zadecydujecie, wysyłając SMSy” – odpowiadam zazwyczaj. Ale ludzie wiedzą lepiej: „Eee tam. Przecież widać od razu, że wygra ta mała czarna albo ten dziwak z pomalowaną głową. Oni są najlepsi”. Oni, czyli Monika Brodka i Paweł Kowalczyk. Chociaż do końca programu pozostał jeszcze miesiąc, wszystko wskazuje na to, że spotkają się w finale.

Podobają się nam, jurorom, bo mają talent i pomysł na siebie. Publiczność kupili tym, że wzbudzają kontrowersje i są wyraziści. Tylko pozostali uczestnicy „Idola” nie mogą się przekonać do faworyzowanej dwójki. „Wkurza mnie ich przedwczesne gwiazdorstwo, to lekceważenie wszystkich dookoła” – irytuje się Kuba Kęsy, 19-latek z Kluczborka. „Oni jeszcze niczego nie osiągnęli, żeby tak się wywyższać”. Zaskakujące. Widuję tych ludzi regularnie od ponad pół roku, a czuję, że wcale ich nie znam. Może perspektywa jurorskiej ławy zniekształca rzeczywistość? Żeby się o tym przekonać, jadę do podwarszawskiej, ukrytej w lesie willi, w której mieszkają finaliści „Idola”. Do najbliższego przystanku mają ponad kilometr piechotą, więc rzadko wypuszczają się do miasta. Czują się samotni i odizolowani od świata. Skazani na własne towarzystwo, które niekoniecznie im odpowiada. „Ostatnio coraz mocniej czuję oddech zazdrości na karku” – mówi mi Paweł Kowalczyk na powitanie. „Na zewnątrz to wszystko wygląda super. Niby się integrujemy, uśmiechamy do siebie, a tak naprawdę cały czas trwa rywalizacja. Ale mam to gdzieś. Nie przyszedłem do tego programu, żeby się ze wszystkimi kumplować. Jak ktoś ma z tego powodu problem, to trudno”. W przeciwieństwie do większości swoich rywali Paweł nie jest scenicznym nowicjuszem. Ma 22 lata, przed publicznością występuje od ośmiu. Nie ma najlepszego zdania o show-biznesie: „To bagno, w którym wszyscy się nawzajem podtapiają” – mówi. Mimo to jest zdeterminowany, żeby odnieść sukces. Żeby wyrwać się z rodzinnych Ząbkowic, gdzie nagle zrobiło się dla niego za ciasno. „Idol” jest jego ziemią obiecaną. „Inni uczestnicy postrzegają mnie jako outsidera” – stwierdza sarkastycznie. „Zazdroszczą mi, że załatwiam różne sprawy, podczas gdy oni się nudzą w hotelu, biernie czekając na rozwój wydarzeń. Ja staram się wbić w warszawkę, wynająć tu mieszkanie, poznać ludzi. A po zachowaniu innych widzę, że kiedy skończy się program, to pojadą do domu i świat o nich zapomni”. Rzeczywiście, nie wszyscy są przygotowani, by przyjąć na barki odpowiedzialność przyszłego idola. Coś, co na początku miało być tylko telewizyjną przygodą, teraz zamieniło się w kierat codziennej ciężkiej pracy. Wielogodzinne warsztaty wokalne, wyczerpujące kursy taneczne, spotkania z logopedami, producentami, monotonne próby. Niektórzy tego nie wytrzymują. „Im bliżej finału, tym większe jest napięcie psychiczne” – skarży się Michał Karpacki, nastolatek o głosie Elvisa, ulubieniec damskiej części widowni, który na nagrania zazwyczaj przyjeżdża z mamą. „Jeśli pojawiają się między nami jakieś kłótnie i nieporozumienia, to wynikają właśnie z faktu, że jesteśmy zestresowani i ciągle zmęczeni. Mamy coraz więcej roboty, a to źle wpływa na nasz nastrój. Czasami mam ochotę się spakować i jechać do domu”. Paweł nie ma takich dylematów. Zwróciłem na niego uwagę już na pierwszym castingu. Zaśpiewał tak, jakby od tego występu miało zależeć jego życie. „Nie wyobrażam sobie finału bez ciebie” – powiedziałem mu wtedy. W odpowiedzi uśmiechnął się i rzucił: „Wiem o tym”. Nic innego oprócz śpiewania nie potrafi w życiu robić. Próbował zdobyć „porządny” zawód w technikum, ale ze swoim wyzywającym zachowaniem i cyrkowymi strojami nie bardzo pasował do wizerunku przyszłego budowlańca. „Czułem się jak UFO. Wszyscy pytali: Co ten świr ćpa?” – wspomina. Często spotykał się z agresją. Codziennością były zaczepki typu: „Zaraz dostaniesz w mordę, bo wyglądasz jak pedał”. Dziś z seksualnych niedopowiedzeń uczynił swój atut. Po występach w „Idolu” dostaje listy zarówno od zakochanych w nim kobiet, jak i facetów, którzy chcą go zaprosić na spotkanie. Zapytany, komu częściej odpisuje, mruga okiem: „Jednoznaczność mnie nudzi. Wiesz, żeby życie miało smaczek”. Zupełnie jednoznaczną kreacją w programie posługuje się za to konkurentka Pawła, Monika Brodka. Jedyna dziewczyna, która pozostała na idolowym placu boju. Drobna, 16-letnia licealistka z burzą ciemnych loków, wielkimi oczami i tatuażem na pół pleców. Tryskająca seksapilem lolitki okręcającej sobie mężczyzn wokół palca. „Zawsze podobali mi się starsi faceci” – kokietuje figlarnie. Wystarczy, żeby wzbudzać kontrowersje. Kiedy jednak kończy się sceniczna gra, przyznaje: „Głupio się czuję w tej roli. To nieprawda, że jestem uwodzicielką. Nigdy nie rozbiłabym cudzego małżeństwa. Nie opuściłabym, żeby jakąś kobietę spotkało przeze mnie to, co przeżyła moja mama”. Monika dobrze pamięta najgorszy dzień w swoim życiu. „Gdy dowiedziałam się, że ojciec ma kogoś na boku, przeżyłam szok” – zawiesza głos. „Dla 13-latki to było wywrócenie świata do góry nogami. Chciałam nawet popełnić samobójstwo. Takie rzeczy odbijają się na psychice. Może stąd moje skrzywienia charakteru?”. Koledzy Moniki z „Idola” twierdzą, że jest arogancka, zbyt pewna siebie, zarozumiała. Że zachowuje się jak księżniczka, która oczekuje nieustającej adoracji, nie przyjmując do wiadomości żadnej krytyki. Kiedy zmywa mocny makijaż, który nosi na scenie, z małoletniej femme fatale zamienia się w niegrzeczne dziecko. „Dla mnie jej zachowanie to jakaś maska” – zastanawia się Kuba Kęsy. „Wydaje mi się mocno skrzywdzoną osobą, która ukrywa własne problemy za fasadą wulgarności na pokaz. Próbowałem z nią o tym rozmawiać, ale bezskutecznie”. „Na co dzień tak się nie zachowuję” – broni się Monika. „To „Idol” mnie zmienił. Jestem tutaj sama, zamknięta w hotelu z pięcioma facetami, którzy mnie nie rozumieją. Jedyną osobą, z którą potrafię się dogadać, jest Kowalczyk, ale jego nigdy nie ma, kiedy go potrzebuję”. Mają o czym rozmawiać. Obydwoje musieli dorosnąć szybciej niż ich rówieśnicy. „Wychowałem się bez ojca” zwierza się Paweł. „Był totalnym alkoholikiem, w życiu poszedł w patenty typu dziewięcioro dzieci z różnymi kobietami. Chociaż go nienawidziłem, odczuwałem brak męskiej ręki”. Kilka lat temu przeszedł młodzieńczy okres „burzy i naporu”. Był alkohol, ucieczki z domu, narkotyki. Gdy jego matka znajdowała w jego kieszeniach niedozwolone substancje, wyrzucała je przez balkon. Następnego dnia rano Paweł buszował w trawie pod blokiem, szukając zguby. Dziś nie kryje się z tym, że zdarza mu się zapalić skręta. „W końcu udało mi się przekonać mamę, podsuwając jej różne naukowe publikacje, że marihuana wspomaga leczenie astmy, na którą choruję” – uśmiecha się łobuzersko. Często mówi o mamie. Nazywa ją przyjaciółką. To ona najmocniej wierzy w jego sukces i najsilniej przeżywa porażki: „Od małego byłem przez nią posyłany na różne warsztaty i kursy artystyczne” – wspomina Paweł. „Płaciła za to grubą kasę, bo chciała, żebym coś w życiu osiągnął. Teraz daję jej to, o czym marzyła”. Ojciec Moniki też marzył. O tym, żeby jego córka zaraziła się góralską pasją do skrzypiec i grała w jego zespole folklorystycznym. Odkąd umiała utrzymać instrument w ręku, ćwiczyła z nim po kilka godzin dziennie. Tata chodził również na wywiadówki i pilnował wysokiej średniej na świadectwach córki. „Wychowywał mnie w przekonaniu, że powinnam samej sobie oraz wszystkim dookoła pokazać, że jestem najlepsza, wspaniała i cudowna, bo on sam ma taki charakter” – mówi Monika. „Osiągając teraz sukcesy w Idolu, podświadomie udowadniam mu, że daję sobie również radę bez niego. Z tego jestem najbardziej dumna”. Jednego tylko zazdrości Kowalczykowi – jego determinacji w parciu do kariery i kilkuletnich doświadczeń w show-biznesie. Ona sama czuje się jeszcze zagubiona i niepewna. „Boję się, że ktoś mnie wykorzysta” – mówi. „Mam jednak nadzieję, że zachowam zdrowy rozsądek. Nie będę spała z co drugim producentem lub menedżerem, żeby osiągnąć sukces. Spodni na razie przed nikim nie ściągnęłam i nie mam takiego zamiaru”. Kto bardziej zasługuje na wygraną? „Kowalczyk” – stwierdza Monika po chwili namysłu. „Jemu bardziej zależy na zwycięstwie. To typ faceta, który zmierza do celu po trupach. On nie przyszedł do Idola dla zabawy, tylko po to, żeby się wybić”. „Nie boisz się, że skończysz jako kolejny bezrobotny idol, któremu doradcy z wytwórni płytowej szybko podetną skrzydła?” – prowokuję Pawła. „Nie dam się zgnoić” – twierdzi z przekonaniem. „Wiem, co chcę zdziałać. Pokaż mi polskiego Marylina Mansona, kogoś, kto nie boi się prowokacji, kto byłby w stanie stanąć na scenie w lateksowym stroju i zrobić show, który ludzie zapamiętają do końca życia” – entuzjazmuje się. „Ja jestem taką osobą”. Monika ma skromniejsze plany. „Nie mam jeszcze pomysłu na siebie” – mówi. „Chciałabym jedynie, żeby za kilka lat każdy napotkany przechodzień wiedział, kim jest Monika B”. Nawet jeśli wróci do rodzinnej Twardorzeczki pod Żywcem bez trofeum z „Idola”, i tak ma szanse zrealizować swoje marzenie. Kilka lat temu wróżka przepowiedziała jej, że późno wyjdzie za mąż za dużo starszego, bogatego mężczyznę. Wybudują dwa domy: w Polsce i za granicą. Monika zrobi karierę. Będzie zarządzać dużą grupą ludzi. „Mam nadzieję, że to będą moi fani, a nie pracownicy jakiejś fabryki” – śmieje się niepohamowanie na myśl o tym, że mogłaby skończyć jako gładko uczesana bizneswoman w garsonce. „Nie widzę siebie w tej roli”. Wygląda na to, że karty w „Idolu” zostały rozdane. Że nic nie jest w stanie zagrozić mocnej pozycji Moniki i Pawła. Czy aby na pewno? W końcu publiczność już nieraz w historii tego programu ferowała zaskakujące wyroki. „Gwarantuję ci, że zdziwisz się, oglądając finał” – prorokuje Michał Karpacki. „Mam przeczucie, że zdarzy się niespodzianka”. Być może. Ale o tym zadecydują ci, którzy mnie zaczepiają na ulicy z pytaniem: „Kto wygra?”.

[Marcin Prokop, Gala]

Poprzedni artykułNastępny artykuł