Uliczny muzyk z Wrocławia z charakterystyczną czupryną i zdartym głosem, Gienek Loska, wygrał pierwszą polską edycję muzycznego show TVN „X Factor”. W finale prześcignął typowanego na zwycięzcę ekscentrycznego Michała Szpaka. Ale czy można mówić o niespodziance? Zdaniem prof. Leszka Pułki w tego typu programach nie ma miejsca na przypadek. Głosy widzów mają marginalne znaczenie, a produkcja ma przede wszystkim dać zarobić.
– Ci wykonawcy, uczestnicy muzycznych show i tak nie mają żadnego wpływu na to, kto wygra. Bo prawda jest taka, że o wszystkim decyduje firma medialna, która organizuje dany program – mówi prof. Leszek Pułka, medioznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego w rozmowie z iWoman.pl. – Ale druga sprawa jest taka, że ludzie zawsze kochali potwory. Jak popatrzymy na dawne czasy, to przecież kobiety z brodą, czy cielęta o dwóch głowach obwożono po jarmarkach, jako fantastyczne atrakcje. To chyba tak działa, że im bardziej coś jest dziwne, tym chętniej to oglądamy. Odmienność w każdej kulturze i w każdym czasie jest popularnym towarem. I obojętnie, czy to wielkie show typu „X Factor”, czy coś kameralnego jak Piwnica pod Baranami, gdzie też trafiali się bardzo oryginalni i barwni wykonawcy – dodaje.
– Półprawd i ćwierćprawd składających się na obraz instytucji medialnej jest bardzo wiele (…). Uczestnictwo w takim spektaklu cyrkowym, czy medialno-cyrkowym nie musi być wcale czymś poniżającym. Poza tym uczestnicy muszą sobie zdawać z tego sprawę. Muszą odpowiedzieć sobie uczciwie, czy to jest sztuka czy show. Trzeba mieć świadomość, że gra się w jakąś grę (…). Media to biznes, który ma mieć konkretne efekty finansowe. Jest biznesplan i ma być zrealizowany. Łudzenie się, że za tym stoi jakaś misja, że kogoś nawraca albo budzi do estetycznych doznań, że to jest szlachetne i czyste, byłoby naiwne. To jest interes – przypomina Pułka. – TVN jest na giełdzie, TVP utrzymuje się z abonamentu, tam nie ma nic przypadkowego. Nie jak z artystą cyrkowym, któremu do czapki wrzucamy monetę i dostanie więcej albo mniej. W mediach wszystko jest wyliczone. Wobec tego ja nie mam złudzeń – stwierdza.
Medioznawca wykazuje się także dużą podejrzliwością jeśli chodzi o przebieg castingu i wyniki głosowania widzów: – Wszyscy zajmujący się organizacją castingów, z którymi rozmawiam, mówią otwarcie, że już na pierwszym etapie wybiera się osobowości do programów wiedząc, że jedna zaintryguje, a inna nie. Chociaż ma może lepszy głos, lepiej tańczy czy wyżej skacze. Skoro więc tak jest już na etapie castingów, to ktoś w imieniu producentów, decydując kogo wpuścić na wizję, manipuluje. Dostajemy do ręki wybrane przez profesjonalistów grono.
A co z popularnymi głosowaniami SMS? – Nie jest tak, że jakikolwiek SMS cokolwiek sprowokuje. Może one mają jakiś mikrowpływ. Na forach internetowych mnóstwo jest komentarzy typu: „Wysłaliśmy 100 tysięcy SMS-ów i nic to nie dało, nasza ulubienica odpadła”. Ale nikt nie rozlicza stacji telewizyjnych z głosowań, oglądamy tylko słupki na ekranie. A te bywają zadziwiająco niezgodne z naszymi odczuciami. Moim zdaniem nie trzeba sięgać nawet po tak ukryte mechanizmy głosowania, żeby zauważyć sterowanie i nachalne napędzanie. Bo jak inaczej nazwać nagły nawał plotkarskich informacji o tym, jakie sensacyjne kłótnie szykują się na finał „X Factor”. Nagle uczestnicy schodzą na dalszy plan, a tematem numer jeden staje się, czy i jak Maja dogryzie Kubie. Chyba już nikt w Polsce nie wierzy, że media prezentują prawdę. Ten etap raczej mamy już za sobą. Wiemy, że to jest medialna baśń. I jak to w baśni, musi być jakaś pointa, musi być jakiś czerwony kapturek i musi być wilk. I chyba raczej to nas przyciąga, dlatego czekamy na finał, którego i tak się spodziewamy. Wiemy, że kapturkiem będzie ten, a wilkiem tamten. Nie mamy złudzeń – mówi medioznawca.
Czy zatem uczestnicy programów talent-search show mogą liczyć na jakąkolwiek karierę po programie? – Odpowiedzi są dwie. Z jednej strony nie ma żadnych karier. Bardzo sensownie wyjaśnił to niedawno w „Przekroju” Wojciech Waglewski. Bo skoro w tego typu przedsięwzięciach nie biorą udziału producenci rynku muzycznego, czy dyrektorzy teatrów, to nie ma żadnego, realnego przełożenia. Natomiast z drugiej strony kariera Moniki Brodki pokazuje, że jest to możliwe. Tyle, że ona talent miała przed programem i telewizja co najwyżej mogła ją wesprzeć. Poza tym my przecież zapominamy bardzo prędko. Naprawdę bardzo prędko – stwierdza.
– Wykonawcy są jak wynajęci aktorzy. Jak w teatrze, czy filmie. Jest prezentacja, bierze się za to pieniądze i idzie się do domu. A rachunek musi się zamknąć zyskiem (….). Chociaż oczywiście mamy Susan Boyle, która podbiła świat jedną płytą. Tyle, że na tym być może się zakończy, bo media są kapryśne, znajdą sobie zaraz inną gwiazdę, a ją porzucą. Mega gwiazdy typu Rolling Stones, czy Maryla Rodowicz można policzyć na palcach – wyjaśnia Pułka.
Medioznawca wypowiada się także na temat jurorów i prowadzącego program Jarosława Kuźniara. – Jarek Kuźniar to mój absolwent i bardzo go lubię, dlatego trochę niezręcznie jest mi się wypowiadać. Powiedziałbym, że on jest najprawdziwszy w tym programie. Zauważyłem kilka razy, mimo montażu, że kiedy on zauważy, że kamery się odwracają, w jego oczach jest niesamowity smutek i rozpacz. Widać, że jest głęboko tym wszystkim rozczarowany. Pewnie zapłacono mu przyjemne pieniądze, a że jest zawodowcem robi to najlepiej jak umie. Ale tak jak go znam i cenię. Widzę, że nie jest z tego powodu szczęśliwy – opowiada medioznawca. – Jak słyszę o honorariach to myślę, że łakomie i pewnie ja też chciałbym być jurorem. Ale tak na poważnie, to (…) poza pieniędzmi jest też chwilowy splendor, warszawka. Ale cóż… w końcu kim jest Maja Sablewska? (…) Pewnie gdybym ja powiedział, że Maryla Rodowicz nie umie śpiewać, a tak właściwie jest mężczyzną i to przebrany Hans Kloss, też miałbym swoje pięć minut, może nawet zostałbym jurorem jakiegoś programu. Znowu wracamy do targowiska i spektaklu kobiet z brodami – mówi.
– To jest naprawdę profesjonalnie zrobione, to się rusza. Zresztą nie ma dramatu i z uczestnikami, to nie jest taka tandeta, że już tylko upić się warto. Tego nawet da się słuchać. Tak naprawdę to my nie wiemy co i kto z tych wykonawców przetrwa. Wielu takich artystów jakoś sobie radzi, w barach, klubach prowincjonalnych, ale śpiewają. Inni przepadli bez wieści, albo sprzedają miksery w telewizji. Każdy ma inny model kariery i cieszy się z czego innego. A my czekamy na następne show, bo przywykliśmy do tego – dodaje na koniec Pułka.
[Emilia Iwanicka, iWoman.pl]