

Jolanta Rutowicz nie może dojść do siebie od chwili, gdy jacyś szubrawcy ukradli jej pluszowego konika. Załamana gwiazdka jest gotowa nawet na desperacki krok – czytamy w „Fakcie”. Ukochany pluszak Jolanty przepadł bez wieści z winy Marcina Najmana. Bokser położył maskotkę na dachu swojego samochodu i ruszył, zapominając o maskotce. Rutowicz do tej pory nie może wybaczyć Marcinowi takiej nieodpowiedzialności. „Nie mam wątpliwości, że koń padł ofiarą mojej sławy” – twierdzi gwiazda.
Niektórzy uznali ostatnie wydarzenia za pretekst do żartów. „Dzwonią i mówią, że go widzieli nad morzem albo w górach” – oburza się Rutowicz. „A to przecież niemożliwe, by był w kilku miejscach naraz” – mówi. „Oddajcie mi konika, bo na zawsze wyjadę z kraju” – dodaje. Najman utrzymuje, że koń jest przetrzymywany gdzieś na warszawskiej Pradze-Północ. „Pętla na szyi porywaczy się zaciska, przetrząsnęliśmy z chłopakami już prawie całą dzielnicę. Spokojna głowa, koń się znajdzie. Zostało nam już tylko kilka ulic do sprawdzenia” – zapewnia.
Podobno ktoś nawet dzwonił do Najmana w sprawie konia. Tajemniczy osobnik groził, że jeśli Jolanta nie wpłaci okupu, dostanie pocztą odcięte kopytko maskotki.