Bar 5: VIP

„Nie jestem gejem” – rozmowa z Ibiszem

-Bar w Polsacie startuje po raz piąty. Ile razy można wchodzić do tej samej rzeki?
-Wiemy już od Heraklita, że nie można. To nigdy nie jest ta sama rzeka. Każda kolejna edycja to nowy pomysł, nowe zasady i nowi uczestnicy.

-I nie ma Pan wrażenia, że zrobił w tym programie wszystko, co możliwe?
-Może zrobiłem, może nie. We wszystkim można być jeszcze lepszym, a ja mam wrażenie, że w każdej kolejnej edycji idziemy do przodu. Poza tym prowadzenie widowisk telewizyjnych to moja praca – nie jestem jednym z tych, którzy prowadzą programy przy okazji, bo na co dzień pracują gdzie indziej. To jest mój zawód, a ja zawsze robię to, co lubię.

-I nie kusi Pana, by iść naprzód? Zdobywać nowe szczyty?
-Miarą sukcesu jest to, jak długo dany program jest na antenie. „Czar Par” trwał trzy lata, „Śmiechu warte” trwa dziesięć lat – żywotność programów zależy od tego, czy są lubiane i oglądane. Nie jest sukcesem robienie programu przez pół roku, a potem „pójście naprzód” i robienie kolejnego programu przez następne pół roku. Ale oczywiście, myślę o nowych wyzwaniach. Pracuję teraz nad nowym formatem i cyklem filmów dokumentalnych.

-Może Tomasz Lis, nowy wiceszef Polsatu, po starej znajomości coś Panu zaproponuje?
-Jeżeli Tomek mi coś zaproponuje to dlatego, że ceni mój profesjonalizm, a nie po znajomości. To, że jestem tyle lat w telewizji i robię programy, które są oglądane, nie jest efektem rozgrywania przeze mnie jakiejś partii, tylko wiedzy, wyczucia i rzemiosła telewizyjnego.

-W „Ibisekcji” był Pan dziennikarzem, w „Barze” już raczej konferansjerem. To nie jest cofanie się w rozwoju?
-Cofanie? Autorskie prowadzenie programu na żywo, w którym sam decyduję o temacie rozmowy – to nie jest dla mnie cofanie się! Jeśli Pan uważa za sztukę ciekawszą czy wyższą robienie informacji telewizyjnej czy publicystyki, to przypominam, że ja akurat w tym ogródku nie pracuję. Ja robię szeroko pojętą rozrywkę, moim zdaniem, najtrudniejszą formę telewizyjną.

-„Ibisekcja” miała jednak mniej krytyków, niż „Bar”. Nie była zadaniem bardziej ambitnym?
-Była zadaniem innym. Ja w swojej karierze telewizyjnej, a pracuję już prawie 15 lat, prowadziłem ponad 30 różnych programów i trudno powiedzieć, które były bardziej ambitne, a które mniej. „Bar” jest specyficzny – wymaga bardzo dużych umiejętności od całej ekipy realizacyjnej. To jest program „tu i teraz” – trzy, a nawet pięć razy w tygodniu na żywo. Potrzebna jest wielka mobilizacja, koncentracja, końskie zdrowie i umiejętność błyskawicznego przygotowania się do poszczególnych programów. I my harujemy jak woły, starając się włożyć w to cały nasz talent, pracowitość i fachowość telewizyjną. „Bar” to program bardzo trudny. Nie wiem więc, czy bardziej ambitne są rozmowy przy stoliku, zaproszenie pięciu gości, porozmawianie z każdym przez piętnaście minut i pożegnanie: do zobaczenia za tydzień. W „Barze” mówię: widzimy się za 21 godzin.

-Pan haruje jak wół, a socjologowie podsumowują pana program: kreowanie papierowych bohaterów, efemeryczne gwiazdki popkultury…
-Miło mi, że moim programem zajmują się już socjologowie. A to, że haruję jak wół, nie ma związku z tym, co kreuje „Bar”.

-To chcę powiedzieć: praca ciężka, ale efekt mocno kontrowersyjny.
-To pan tak twierdzi. „Bar” to program telewizyjny, który cieszy się ogromnym zainteresowaniem. I nie wynika ono wyłącznie z niskich pobudek. Ludzie wyłonieni w castingach mają spędzić ze sobą 3,5 miesiąca. Z tego wychodzą różne rzeczy, dobre i złe. Takie same, jak u Pana w domu, jak u sąsiada za ścianą. Jestem przekonany, że gdybyśmy teraz spytali pasażerów tego autobusu, który właśnie przejechał, to powiedzieliby: tak, były w tym programie rzeczy, które nas poruszyły.

-Pan się broni, jak może, ale na ulicy słychać: Ibisz był gwiazdą, ale jakoś rozmienił się na drobne…
-I co ja mam powiedzieć? Kiedyś dostawałem branżowe Wiktory, teraz dostaję Telekamery od publiczności. Wcale nie mam ochoty się bronić. Mam badania, w których respondenci wskazywali najbardziej lubianych dziennikarzy i prezenterów…

-I Pan był pierwszy?
-Po raz któryś. No i co teraz? Czy ja mam słuchać tego, że rozmieniłem się na drobne, czy może brać pod uwagę zdanie szerokiej widowni telewizyjnej, które wynika z badań? Od początku mojej kariery w telewizji miałem ludzi nieprzychylnych sobie i to jest zupełnie naturalne. Mało tego, krytyka uczy, wzmacnia i czyni odpornym. Osoba, która nikomu nie przeszkadza, to ta, która nie odnosi sukcesów.

-Pana sukces jest więc bezdyskusyjny, bo złośliwców, którym Pan przeszkadza, nie brakuje. Mówią: „Ibisz rozstał się z żoną? Na pewno jest gejem”, „Przytył na wizji? Na pewno spuchł po heroinie”.
-Heroinie? (śmiech) To są plotki, a ja nie zajmuję się plotkami. Najbardziej puchnie się od ludzkiej zawiści i zazdrości. Ludzie chcą o znanych osobach mieć coś do powiedzenia w towarzystwie, więc plotą. Ja słyszałem na swój temat wszystkie możliwe bzdury, tak samo jak np. na temat Tomka Kamela, Piotra Kraśki i innych. A jeśli chodzi o bycie gejem – właśnie procesuję się z gazetą wydawaną przez koncern Bauera, która napisała, że zmieniłem orientację seksualną i z tego powodu rozwiodłem się z żoną. Nie odpuszczę tego. Postanowiłem, że nie będę chłopcem do bicia i nie będę tolerować kłamstw.

-Dementuje Pan te informacje?
-Tak, dementuję, bo nie jestem gejem. Spotkam się z Bauerem w sądzie, podobnie jak z Telewizją Polską, która w programie Teleplotki powtórzyła tę informację. Wraz z innymi znanymi osobami, które są opluwane przez brukowce, chcę pokazać, że czas zastopować tę akcję. Żądam sprostowania i odszkodowania.

-TVP zrobiła to przez przypadek, czy może ktoś po starej znajomości chciał Panu dokopać?
-Nie, raczej nie mam wrażenia, żeby to był spisek nieprzychylnych mi osób. W tej branży – wbrew pozorom – nie zawsze rządzą zakulisowe rozgrywki, czasami zwykła głupota czy przypadek. Poza tym – jeśli ktoś ma wrażliwość dziecka czy motyla to w ogóle nie powinien pracować w telewizji. A ja nie mam takiej wrażliwości, nie jestem przeczulony na swoim punkcie…

-A Roberta Leszczyńskiego to kto do sądu podawał?
-To stara sprawa.

-Porównał pana do disco-polo. Stwierdził, że Ibisz jest równie popularny i równie tandetny. Wygrał Pan?
-Zrezygnowałem z roszczeń.

-Pracujecie teraz w jednej stacji, spotkaliście się już?
-Nie. Nie ma po co.

-Na początku roku rozwiódł się Pan z żoną. Warto było poświęcić małżeństwo dla pracy i nagrywać we Wrocławiu „Bar”?
-Pan sugeruje, że moje małżeństwo rozpadło się wskutek mojej nieobecności w Warszawie. A ja nie chcę mówić o przyczynach rozpadu, bo to moja prywatna sprawa. Ludzie robią zmiany w życiu po to, bo chcą być szczęśliwi. Bardzo często też rozstanie wychodzi obu stronom na dobre. Większość moich znajomych, którzy się rozwiedli, dalej żyje w przyjaźni i są zadowoleni ze swoich kolejnych związków. Wydaje mi się, że ta przysięga małżeńska, „zawsze będę z Tobą, zawsze będę Cię kochał” – trochę za dużo od człowieka wymaga.

-To brzmi jak sugestia, że miał Pan problem z wiernością.
-Nie, miałem problem z miłością.

-W ostatnią niedzielę minęła szósta rocznica Waszego ślubu, transmitowanego przez telewizję TVN. Nie żałuje Pan, że to było wszystko tak rozbuchane medialnie?
-Tak, żałuję. Jeśli kiedyś wezmę następny ślub, będzie intymny, nikt o nim nie będzie wiedział i na pewno nie będę wpuszczał kamer do swego domu.

-Teraz znów na wiele miesięcy jedzie Pan do Wrocławia kręcić „Bar”. A czteroletni syn Maksymilian zostaje w Warszawie. Nie przesadza Pan?
-A ja mam pomału wrażenie, że pan przesadza. Nie jestem jedynym ojcem pracującym poza miejscem zamieszkania i nie zostawiam syna. Każdego dnia, kiedy nie mam programu na żywo, lecę do Warszawy, żeby odebrać syna z przedszkola, zajmować się nim i czytać mu do snu.

-A gdy ma Pan program, jak długo Pan pracuje?
-Gdy są programy na żywo, pracuję cały dzień. W nocy oglądamy materiały, koledzy je montują, przyjeżdżamy rano, piszemy scenariusz, przygotowuję się ze dwie godziny przed programem, potem jest wizja… Program trwa różnie, godzinę albo dwie i pół… Potem znowu w nocy oglądam materiały z poprzedniego dnia, koledzy to montują, ja śpię… I rano to samo…

-Ile kaw dziennie?
-Ja żyję bardzo higienicznie…

-To heroina też odpada?
-Żadne takie cuda (śmiech). Heroina to coś nowego. Już o sobie słyszałem, że koka, amfa i alkohol. Ale o heroinie jeszcze nie. W tej pracy trzeba być bardzo przytomnym. Bardzo skoncentrowanym. Każdy, kto w tym zawodzie wciąga się w alkohol lub podobne cuda, zawsze kończy na minus 1. Skoro powtarza pan plotki, ja słyszałem też co nieco o panu: podobno jest pan alkoholikiem, bije pan żonę i nosi damską bieliznę.

-Ciężka praca, stres, plotki. Czy przynajmniej są za to dobre pieniądze?
-Nie jestem na liście najbogatszych Polaków i nigdy się na niej nie znajdę, bo wybrałem inną drogę – wolny zawód. Dziennikarz szuka swego miejsca, raz zarabia, innym razem nie zarabia nic! A ludziom się wydaje, że wszyscy, którzy pojawiają się na wizji, są automatycznie bogaci. Dostaję mnóstwo listów, wiele z nich to listy z prośbą o pomoc! Na ubranie, na lekarstwa, ktoś dostaje małą emeryturę, ktoś chce pójść do seminarium duchownego i go nie stać… Ktoś inny chce zrobić drugiemu prezent i chce, żeby te pieniądze dał mu Ibisz. Ale to jest jakieś kompletne nieporozumienie! Nie jestem instytucją charytatywną. Pracuję, bo to po prostu lubię.

[Krzysztof Szwałek, Kulisy]

Poprzedni artykułNastępny artykuł